Wykryto pierwsze przypadki zakażenia koronawirusem w obozie zamieszkałym przez Rohindżów. Wirus może być dla nich przekleństwem. Od lat żyją w skrajnej biedzie, w złych warunkach sanitarnych, a to dla SARS-CoV-2 okazja, by szybko się rozprzestrzenić. Organizacje humanitarne apelują o szybką pomoc. Materiał magazynu "Polska i Świat".
W Bangladeszu, tuż przy granicy z Mjanmą (dawniej Birmą) znajdują się prowizoryczne - przykryte liśćmi i folią - szałasy. Tu od blisko trzech lat żyje muzułmańska mniejszość Rohindżów. Żyje na granicy przetrwania. - Sytuacja w Kutupalong, który jest obozem Rohindżów, ale też obecnie największym obozem na świecie, jest dramatyczna - mówi Sonia Nandzik z fundacji ReFOCUS Media Labs. Głód, fatalne warunki sanitarne, brak dostępu do czystej wody - to tutaj smutna rzeczywistość. Teraz ten kryzys może się pogłębić, bo w obozie pojawiły się pierwsze przypadki uchodźców zakażonych koronawirusem. Na razie zdiagnozowano go u dziesięciu osób. - To jest idealne miejsce dla pandemii. Mówimy o miejscu, gdzie mieszka 860 tysięcy ludzi oficjalnie, a nieoficjalnie ponad milion. Gęstość zaludnienia to 40 tysięcy osób na kilometr kwadratowy - zwraca uwagę Marek Rabij, autor książki "Najważniejszy wrzesień świata. Kronika niezauważonego ludobójstwa na Rohingach".
Wirus trafił tu na podatny grunt. Sonia Nandzik, która była w Bangladeszu i pomagała Rohindżom, nie ma wątpliwości, że uchodźcy w starciu z koronawirusem nie mają żadnych szans. Ciepła woda, mydło czy środki dezynfekcyjne to dla nich towary luksusowe. - Zalecanie dystansu społecznego jest śmieszne w tych warunkach, kiedy w jednej chatce mieszka pięć, osiem, a nawet dwanaście osób - mówi Sonia Nandzik. Marcin Zaborowski z "Res Publica" podkreśla, że "respiratory, konkretna medyczna pomoc jest nie do zrobienia w takim miejscu jak Bangladesz". Brakuje leków i podstawowego sprzętu medycznego. Niezbędna jest tu zagraniczna pomoc. - Władze obozu wiedzą, że nic nie mogą zrobić, bo nie ma pieniędzy i nie ma ludzi do pracy. Obóz jest teraz odcięty od reszty kraju - wskazuje Marek Rabij.
"Nie mam już siły dłużej tak żyć"
Z kolei Sonia Nandzik podkreśla, że "jeżeli oni nie dostaną pomocy międzynarodowej, to nie mają szans poradzić sobie z koronawirusem". - A przypomnę, że jest to społeczność wyjątkowo straumatyzowana - dodaje. Rohindżowie nazywani najbardziej prześladowaną mniejszością świata, w 2017 roku zostali brutalnie wygnani z rodzinnej Mjanmy.
Wojsko paliło ich wioski, zabijało całe rodziny. Przed czystkami etnicznymi do sąsiedniego Bangladeszu uciekło ponad 740 tysięcy ludzi. Od tamtej pory koczują w przygranicznym obozie. - Zabili mojego męża. Udało mi się uciec, ale wszystko, co mam, to ten namiot. Nie mam już siły dłużej tak żyć - mówi Samuda Begum, która przebywa w Kutupalong.
Przeciwko Rohindżom jest nawet pogoda. W Bangladesz właśnie uderzył cyklon. Ulewne deszcze w obozie zawsze oznaczają podtopienia, zniszczone szałasy i groźbę lawin błotnych.
Źródło: TVN24