Był 13 lipca 2014 roku. Hamas wystrzelił tego dnia ze Strefy Gazy ponad osiemset pocisków. Jeden trafił w stację benzynową w Aszdod. Nie było ofiar. Inne nie doleciały do celu. Zostały zestrzelone przez Żelazną Kopułę – izraelski system antyrakietowy, o którym dowiedział się świat.
Niedaleko granicy ze Strefą Gazy, skąd mieliśmy na żywo relacjonować konflikt zbrojny, gromadzili się dziennikarze. Z daleka widzieliśmy rakiety, które trafiały cele w Gazie – budynki związane z Hamasem (przynajmniej tak nas zapewniano). Kilka dni wcześniej próbowaliśmy się do niej dostać, ale bez skutku – drogę zagrodzili nam hamasowcy. Twierdzili, że przejście graniczne zostało zbombardowane przez Izraelczyków. Musieliśmy zawrócić.
Kilka dni wcześniej, 8 lipca Siły Obronne Izraela wkroczyły do Strefy Gazy. Rozpoczęła się operacja "Ochronny Brzeg".
Premier Izraela Benjamin Netanjahu odgrażał się, że zrobi porządek z "terrorystami z Hamasu".
Zginęło w sumie ponad tysiąc Palestyńczyków - w większości cywilów, i ponad pięćdziesięciu Izraelczyków - głównie żołnierzy.
11 maja 2021 roku przypomina 13 lipca 2014 roku. Syreny wyją we wszystkich większych miastach Izraela. Ludzie czują strach. Premier (wciąż ten sam) grozi zemstą: - Hamas i Islamski Dżihad zapłacili i zapłacą bardzo wysoką cenę za swoją agresją. Ich krew jest stracona.
Od tego czasu dużo się jednak zmieniło. Izrael ma jeszcze lepszą obronę przeciwrakietową. Hamas – bardziej zaawansowane rakiety. Żelazna Kopuła, która była niemal bezbłędna siedem lat temu, "przepuszcza" pociski ze Strefy Gazy. Jest ich po prostu za dużo. Spadają na szkoły, budynki mieszkalne, sklepy, autobusy. Powodują ogromne zniszczenia, pożary. Chaos. Giną cywile. Liczba ofiar po obu stronach konfliktu rośnie z każdą godziną.
W 2014 roku zaczęło się od porwania i zabójstwa trzech izraelskich nastolatków, a następnie uprowadzenia i morderstwa palestyńskiego szesnastolatka. W tym roku napięcie narastało powoli. 14 kwietnia rozpoczął się ramadan - święty muzułmański miesiąc postu. Na jego początku izraelska policja ustawiła metalowe barierki i dodatkowe patrole przy Bramie Damasceńskiej, prowadzącej do arabskiej części jerozolimskiego starego miasta. Muzułmanie protestowali. Doszło do starć. Aktywiści izraelskiej skrajnej prawicy, którzy wzięli udział w zamieszkach, skandowali hasło "śmierć Arabom".
Iskrą, która wywołała pożar, miała być decyzja izraelskiego sądu, nakazująca eksmisję rodzin w arabskiej dzielnicy Szejk Dżara we wschodniej Jerozolimie. Działki zostały zakupione przez żydowskie organizacje w XIX wieku. Żydzi, którzy tam mieszkali, musieli je opuścić po konflikcie arabsko-izraelskim w 1948 roku. Po wojnie sześciodniowej w 1967 roku dzielnica wróciła do Izraela. Sąd przywrócił pierwotnym właścicielom prawo własności, którzy zdecydowali się sprzedać odzyskaną ziemię prawicowym organizacjom osadników.
Wyrok miał zapaść 10 maja. Ze względu na napiętą sytuację jego ogłoszenie zostało odroczone.
Na 10 maja planowano także marsz izraelskich nacjonalistów przez stare miasto i dzielnicę arabską z okazji Dnia Jerozolimy – rocznicy zajęcia całego miasta przez izraelskie wojska w 1967 roku. Mimo że trasę marszu w ostatniej chwili zmieniono, doszło do starć. Dla Palestyńczyków to prowokacja, bo Wschodnia Jerozolima ma być stolicą ich przyszłego państwa, chociaż perspektywa jego utworzenia oddala się z każdym rokiem.
Dzień wcześniej izraelska policja wtargnęła do meczetu Al Aksa na Wzgórzu Świątynnym – trzecim, po Mekce i Medynie, świętym miejscu islamu. Palestyńczycy - jak twierdzi strona izraelska - składowali w nim broń. Izraelczycy - argumentują Palestyńczycy - sponiewierali ich święte miejsce.
Wzgórze Świątynne jest istotnie także dla Żydów. Z innego jednak powodu. W miejscu, w którym stoi meczet Al Aksa, dwa tysiące lat temu stała świątynia żydowska, zburzona przez Rzymian.
Wzgórze Świątynne formalnie znajduje się pod opieką Jordanii. Na początku marca miał je odwiedzić jordański książę Husajn ibn Abdullah, ale Izrael odmówił wjazdu do kraju niektórym członkom jego ochrony. Do wizyty nie doszło, wybuchł dyplomatyczny skandal.
To, co dzieje się w Izraelu, może być na rękę premierowi Netanjahu. Już nie raz umiejętnie rozgrywał politycznie konflikty zbrojne z Palestyńczykami. Potrzebuje poparcia Izraelczyków. Mimo że wygrał wybory, nie udało mu się zmontować koalicji rządzącej. Może stracić władzę, a jego polityczni przeciwnicy wróżą mu więzienie za korupcję.
Czwarte wybory w ciągu dwóch lat pokazały, że Izrael się radykalizuje. Skrajna prawica rośnie w siłę. Jej członkowie - zdając sobie sprawę z napiętej sytuacji - pojawili się w dzielnicy Szejk Dżara w geście "solidarności z osadnikami". To także rozwścieczyło Palestyńczyków.
Chaos, spadające rakiety, śmierć, oskarżenia i groźby. Mahmud Abbas, prezydent Autonomii Palestyńskiej (skonfliktowany z Hamasem) nie będzie dążyć za wszelką cenę do uspokojeniem sytuacji. Im gorzej, tym - przynajmniej na razie - dla niego lepiej. Za kilka dni miały się odbyć wybory parlamentarne w Autonomii - pierwsze od 2006 roku i prezydenckie - pierwsze od 2005 roku.
Notowania Abbasa lecą na łeb na szyję. Jego partia Al-Fatah, która rządzi na Zachodnim Brzegu, ma silnych konkurentów – byłych politycznych sprzymierzeńców prezydenta. W Strefie Gazy pozycję umacnia Hamas, który decyzję o przełożeniu wyborów nazwał "zamachem stanu".
Mahmud Abbas, próbując utrzymać się przy władzy, winą za przełożone (bez wyznaczonej nowej daty) wybory obarczył Izrael. Oficjalny powód – zakaz głosowania w Jerozolimie Wschodniej, w której mieszka ponad 300 tys. Palestyńczyków. Rząd Netanjahu, przynajmniej oficjalnie, nie zabierał głosu w tej sprawie. Nikomu niczego nie zabraniał.
Izraelscy żołnierze ostatni raz weszli do Strefy Gazy siedem lat temu. Konflikt Izraela z Hamasem w 2014 roku de facto nie zakończył się wygraną żadnej ze stron, mimo że każda ogłosiła się zwycięzcą.
Jeżeli Netanjahu zdecyduje się na powrót do Gazy, efekty będą podobne: ofiary śmiertelne i okaleczony Hamas, który znowu się odbuduje i znowu będzie zagrażać Izraelowi.
Strefa Gazy znalazła się pod izraelską okupacją w 1967 roku i pozostawała do 1994 roku. Izraelskie oddziały wycofały się z niej de facto po zawarciu porozumienia z Oslo. Mimo to rząd w Jerozolimie sprawował całkowitą kontrolę nad jej przestrzenią powietrzną oraz granicami lądowymi i morskimi.
Strefa Gazy to terytorium o jednej z największych gęstości zaludnienia na świecie: 5 200 osób na kilometr kwadratowy. Wysokie bezrobocie, fatalne warunki życia, słaba edukacja i służba zdrowia. - To wina Izraela. Jesteśmy w klatce. Bez wyjścia – mówiła mi w 2014 roku mieszkanka Gazy, Polka, która wyszła za Palestyńczyka studiującego w Polsce. - Czy żałuję, że nie wróciłam do Polski? Na to jest już za późno. Po prostu bardzo się boję – opowiadała, gdy do niej dzwoniłem 13 lipca 2014 roku podczas izraelskich nalotów.
Izraelczycy w koszulkach reprezentacji Argentyny skuleni na poboczu autostrady, których mijaliśmy w drodze do Aszkelonu w pobliżu granicy ze Strefą Gazy, nie zobaczyli finału mundialu. Siedemdziesiąt pięć tysięcy kibiców na stadionie Maracanã w Rio de Janeiro, nieświadomych sytuacji w Izraelu i Strefie Gazy, czekało w napięciu do sto trzynastej minuty na pierwszą i decydującą bramkę. Trafił Mario Goetze. Niemcy zostali mistrzem świata.
Autorka/Autor: Jacek Tacik
Źródło: tvn24.pl