Mieszkańcy kirgiskiej wioski Dacza-Suu, na którą w poniedziałek spadł transportowy boeing, mówią, że usłyszeli potężny huk, ale nie od razu zdali sobie sprawę z tego, co się stało. Myśleli, że w jednym z domów doszło do wybuchu. Inni byli przekonani, że to trzęsienie ziemi. Agencja RIA Nowosti informuje, że ekipy ratownicze odnalazły już jedną z czarnych skrzynek.
Maszyna należąca do jednej z tureckich linii lotniczych rozbiła się w poniedziałek, kilkaset metrów od pasa startowego lotniska Manas pod Biszkekiem. Zgięło co najmniej 37 osób. Służby ratownicze poinformowały o odnalezieniu jednej z czarnych skrzynek - podała agencja RIA Nowosti.
Na drzewach wisiały szczątki samolotu
Zumrijat Rezahanowa mieszka w wiosce Dacza-Suu od lat. W pobliżu znajduje się dom jej kuzynki. Był on jednym z pierwszych, w które uderzył spadający samolot. Zumrijat Rezahanowa opowiadała dziennikarzom, że maszyna ścięła dach budynku i runęła na sąsiednie zabudowania. – Kuzynka usłyszała potężny huk, ale nie wiedziała, co się stało. Pomyślała, że to trzęsienie ziemi, chwyciła dzieci, wybiegła na ulicę i zobaczyła, że wszystko wokół płonie – cytowała jej słowa rosyjska agencja RIA Nowosti.
Kuzynka Rezahanowej zobaczyła także ścięte korony drzew, na których wisiały szczątki samolotu.
- Było jeszcze ciemno. Jechałam rejsowym autobusem do pracy w Biszkeku – opowiadała z kolei inna mieszkanka wioski Dacza-Suu. – Najpierw usłyszeliśmy wybuch, później zobaczyliśmy z okien autobusu potężny słup ognia. Nawet przez głowę mi nie przyszło, że mógł spaść samolot. Myśleliśmy, że w którymś z domów doszło do eksplozji – relacjonowała kobieta.
Wyrwa w miejscu domu
Kirgiski dziennikarz Kudret Tajczabarow stracił w katastrofie pięcioro krewnych. – Z ich domu prawie nic nie zostało. W miejscu budynku była ogromna wyrwa. Z gruzów wyciągnęli ciała siedmiu osób – mówił rosyjskiej gazecie "Komsomolskaja Prawda" Kudret Tajczabarow. Przypuszcza, że dwie dodatkowe ofiary, to najprawdopodobniej sąsiedzi, którzy odwiedzili jego rodzinę.
Inny świadek tragedii, Maksat, opowiadał, że usłyszał huk, wybiegł na ulicę i pomknął do płonącego domu sąsiadów. - Pobiegłem do nich, ale nie miałem już kogo ratować. Wszyscy zginęli. Azamat, mój sąsiad, pracował jako spawacz – mówił Maksat. – Dowiedziałem się później, że z grupy uczniów, którzy stali na przystanku i czekali na autobus, przeżyła tylko jedna dziewczynka - dodał.
Lot do Stambułu
Do katastrofy transportowego boeinga doszło w poniedziałek, w pobliżu lotniska Manas pod Biszkekiem. Maszyna rozbiła się kilkaset metrów od pasa startowego. Spadła na wioskę. 43 domy zostały uszkodzone, a 15 całkowicie zniszczonych. Zgięło co najmniej 37 osób. Większość ofiar stanowią okoliczni mieszkańcy.
Boeing leciał z Hongkongu do Stambułu, miał zaplanowane międzylądowanie w Biszkeku. Powodem katastrofy mogły być złe warunki meteorologiczne.
Autor: tas/adso / Źródło: RIA Nowosti, Komsomolskaja Prawda