Jego Nigeria grała mecz o być albo nie być na mundialu, a on w swojej głowie rozgrywał inny, jeszcze ważniejszy. John Obi Mikel kilka godzin przed rozpoczęciem spotkania z Argentyną dowiedział się, że porwano jego ojca. Porywacze zażądali okupu, grozili egzekucją.
Kapitan Nigerii wstrząsającą informację otrzymał, gdy razem z kolegami z reprezentacji przemieszczał się autobusem na stadion w Petersburgu. To był poprzedni wtorek, afrykański zespół walczył o drugie miejsce w grupie D. Do pełni szczęścia potrzebował z Argentyną remisu. Wszystko szło zgodnie z planem Nigeryjczyków do 86. minuty. Wtedy Marcos Rojo przesądził o zwycięstwie Albicelestes - wygrali 2:1. Mikel i jego koledzy mieli prawo pluć sobie w brodę. Tymczasem w głowie lidera Nigerii kłębiło się tysiące myśli. Przed meczem z Johnem skontaktował się ktoś z rodziny i powiedział, że senior rodu jest w rękach porywczy. Piłkarz musiał zadzwonić do nich na wskazany numer. Wtedy usłyszał: mamy twojego ojca. Powiadomisz władze albo piśniesz słowo komukolwiek, to go zabijemy.
Nikomu nie powiedział
Porywacze zażądali okupu. Michael Obi wpadł w ich sidła, gdy jechał autostradą na południu Nigerii.
- Zagrałem w momencie, gdy mój tata był w rękach bandytów. Musiałem wyciszyć traumę - Mikel wspomina na łamach "The Guardian" kilka dni po dramacie.
- Byłem zrozpaczony. Musiałem podjąć decyzję, czy będę psychicznie gotowy. Byłem zagubiony, nie wiedziałem, co począć. W końcu uznałem, że nie mogę zawieść 180 milionów rodaków. Wyciszyłem moją głowę i wyszedłem na boisko - tłumaczył, z czym musiał się zmierzyć w dramatycznych chwilach.
Nikogo z kolegów z reprezentacji ani z nigeryjskiej federacji nie wtajemniczył w sprawę. Tłumaczy, że nie chciał rozpraszać ich uwagi. Wystarczyło, że on miał to na głowie.
Kapitan Nigerii zdecydował się zagrać. Spędził na boisku 90 minut.
Policja uwolniła jego ojca z rąk porywaczy w poniedziałek. Pan Michael Obi trafił do szpitala. Jak się okazało, był torturowany.
Autor: twis / Źródło: "The Guardian"