Iran płonie. I to dosłownie. Płoną też zrywane z głów chusty. Od kilku tygodni na ulice całego kraju tłumnie wychodzą Iranki. Zrzucają hidżaby, ścinają włosy, golą głowy na łyso. Wykrzykują: "Śmierć dyktatorowi!", uciekając przy tym przed ostrą amunicją, policyjnymi pałkami i gazem łzawiącym.
Jak mówią mi Iranki, z którymi rozmawiałam rządzący nie mają dostatecznie dużej armii, która pozwoliłaby im rozprawić się z tak dużymi demonstracjami, dlatego do walki wykorzystują wręcz dzieciaki, które mają po 12, może maksymalnie 15 lat. I każą im bić, a nawet zabijać ludzi. Używają też karetek pogotowia. - Zarówno oddziały wojska, jak i policji poruszają się po ulicach ambulansami. To oczywiste, że jak demonstrujący widzą karetkę, to od razu ją przepuszczają. A potem żołnierze i funkcjonariusze pakują do tych karetek protestujących i zawożą ich do aresztu. To przecież wbrew wszelkim zasadom humanitaryzmu - mówią.
Demonstracje to ich reakcja na śmierć Mahsy Amini, 22-letniej dziewczyny zamordowanej przez tzw. policję obyczajową za niewłaściwy sposób nakrycia głowy.
Jak podkreślają protestujące - nie mają nic przeciwko hidżabom, a przeciwko prawu, które noszenie hidżabu na nich wymusza. One chcą mieć wybór. I – jak mówią – walczą o podstawową człowieczą godność do życia w zgodzie ze sobą.
Ścięte włosy na grobie
Faezeh Afshan bierze do rąk nożyczki. Z kamiennym wyrazem twarzy obcina kolejne kosmyki włosów. Czarne "kręciołki" opadają jej na ramiona. Tak, "kręciołki", bo Faezeh miała kiedyś piękne gęste, kręcone włosy. Dziś nie pozostał po nich nawet ślad. Normalnie pewnie dziewczyny żałowałyby takich włosów. Ale nie Faezeh. – Musiałam zrobić coś, co przyciągnie uwagę opinii publicznej. Moi ludzie tracą teraz bardzo wiele. Przy tym wszystkim utrata włosów - to nic – mówi mi Faezeh, 36-letnia Iranka, która nagraniem z obcinania włosów podzieliła się w swoich mediach społecznościowych.
در طول تاریخ و در فرهنگهای مختلف تراشیدن موها برای سوگواری و اعتراض بارها استفاده شده، من هم عزادارم، عزادار میهن و...
Posted by Faezeh Afshan on Monday, September 19, 2022
– W naszej kulturze ścięcie włosów może być oznaką dwóch rzeczy: żałoby i protestu – mówi Faezeh. – Kobiety obcinają włosy, gdy kogoś opłakują. Albo wtedy, gdy są po prostu wściekłe – dodaje.
I te wszystkie emocje: żałoby i protestu, rozpaczy i buntu, smutku i odwagi – skupia w sobie jedno zdjęcie. Zdjęcie młodej dziewczyny - córki Minoo Majidi.
Dziewczyna ma ogoloną głowę. Jest ubrana w długą, czarną żałobną szatę. Jej szyję przepasa biała chusta, trochę przypominająca welon. W dłoni dziewczyna trzyma pukiel brązowych ściętych włosów. Po jej stopami leżą wiązanki kwiatów, a obok palą się znicze. Tak, wiązanki i znicze, bo dziewczyna stoi nad grobem swojej matki – Minoo Majidi.
Minoo została zamordowana 20 września w czasie protestów w irańskim mieście Kermanshah. Dziś fotografia jej córki porusza odbiorców na całym świecie.
Podobnie jak nagranie z pogrzebu Javada Heydariego – także jednej z ofiar brutalnie tłumionych antyrządowych protestów, które w ostatnich tygodniach przetaczają się przez ulice Iranu. Na nagraniu widzimy obłożoną kwiatami trumnę. I pochyloną nad nią pogrążoną w rozpaczy kobietę, która obcina swoje włosy. Ta kobieta to siostra zamordowanego Javada.
Epos o perskim księciu
Żeby zrozumieć, czemu na znak żałoby i protestu Iranki obcinają włosy, warto sięgnąć do tradycji i historii Iranu.
Dawno, dawno temu żył sobie Siawasz - syn szacha, perskiego króla. Siawasz, jak na pięknego młodzieńca przystało, cieszył się powodzeniem wśród kobiet. Ze swoją macochą włącznie. Gdy jednak odrzucił jej awanse, ta postanowiła się zemścić, przekonując króla, że Siawasz ją zgwałcił. Za karę król zmusił syna do opuszczenia kraju. Młody książę nigdy już do Persji nie powrócił. Zmarł na wygnaniu. W samotności, z daleka od rodziny i ukochanej żony - księżniczki Farangis. Ta, zrozpaczona wieścią o śmierci męża, w akcie żałoby i bezsilności chwyciła za nożyczki i ścięła swoje długie, czarne włosy.
Tak kończy się jeden z głównych wątków "Szachname" (pers. "Księga królewska") - perskiego eposu narodowego, napisanego na przełomie X i XI w. n. e. przez Ferdousiego. "Szachname" wyrosła z najstarszych tradycji Irańczyków i opowiada historię od stworzenia świata aż do upadku dynastii Sasanidów.
Ale ścinanie włosów ma nie tylko historyczny, ale także bardziej współczesny kontekst.
– Nie tylko w Iranie, ale też w innych krajach świata długie włosy utożsamia się z kobiecością. Obowiązuje pewien kanon, zgodnie z którym kobieta, by być uznana za atrakcyjną i urodziwą, musi mieć długie włosy. Ich ścięcie to wysłanie sygnału: "Nie obchodzą mnie wasze standardy piękna" – tłumaczy Faezeh.
A nawet można by powiedzieć: "Nie obchodzą mnie nie tylko wasze standardy piękna, ale standardy w ogóle". Bo Iranki protestują przeciwko temu, co odgórnie ustalone i narzucone. Ich ścinanie włosów to przejaw buntu, wołanie o wolność, o możliwość do decydowania o sobie. Nie tylko w kwestii wyglądu, ale także tego, co w irańskiej kulturze kobiecie wolno i wypada. A wolno i wypada nie za wiele. Stąd cała kobieca irańska rewolucja.
A jak wiadomo, każda rewolucja ma swoje symbole. Także ta irańska. W internecie udostępniane są flagi ze ściętych kobiecych włosów i filmy z golenia głów. A na ulicach płoną hidżaby.
Żeby pokazywały jedynie te ozdoby, które są widoczne na zewnątrz
Czym tak naprawdę jest "hidżab"? Słowo to pochodzi z języka arabskiego (arab. hijaab) i, co ciekawe, przypisuje mu się szereg różnych znaczeń. W tym najbardziej powszechnym i popularnym ujęciu "hidżab" odnosi się do chusty zasłaniającej ciało, a w nieco szerszym – do stroju spełniającego określone warunki wyznaczone prawem szariatu. Jednak – jak podkreśla I. Warraq w tekście "Dlaczego nie jestem muzułmaninem?" – "hidżab" może oznaczać właściwie wszystko, co "przysłania jakąś inną rzecz, więc równie poprawne jest tłumaczenie "ściana" lub "błona dziewicza" albo "coś, co stanowi granicę, oddziela" (na przykład człowieka od Boga albo świat kobiet od świata mężczyzn w sferze publicznej).
Noszenie hidżabu nakazuje prawo szariatu stworzone w oparciu o świętą księgę islamu. Tak brzmi fragment Koranu odnoszący się do kobiecego stroju:
Powiedz wierzącym kobietom, żeby spuszczały skromnie swoje spojrzenia i strzegły swojej czystości; i żeby pokazywały jedynie te ozdoby, które są widoczne na zewnątrz; i żeby narzucały zasłony na piersi, i pokazywały swoje ozdoby jedynie swoim mężom lub ojcom, albo ojcom swoich mężów, albo swoim synom lub synom swoich mężów, albo swoim braciom, albo synom braci (…)
Także w hadisach, będących najważniejszym po Koranie źródłem muzułmańskiego prawa i moralności, możemy przeczytać:
Prorok powiedział: "Od kiedy dziewczyna zacznie miesiączkować, nie jest właściwe dla niej, by pokazywała swoje ciało oprócz tego i tego”, i wskazał na dłonie i twarz
Jak więc widzimy, prawo szariatu nakazuje kobietom zakrywanie ciała, ale nie doprecyzowuje, jak taki strój powinien dokładnie wyglądać. Tradycja islamska wspomina jedynie o tzw. aurah, czyli częściach ludzkiego ciała, które nie mogą być widoczne dla nikogo poza daną osobą i jej współmałżonkiem. U kobiet "aurah" jest całe ciało z wyjątkiem wspomnianych w hadisach dłoni i twarzy, a u mężczyzn – obszar od pępka do kolan.
Hidżab demokratyczny i hidżab tyrański
W muzułmańskiej kulturze istnieje wiele różnych rodzajów nakryć głowy. Al-amira, chimar, czador, nikab czy burka. Irańska aktywistka i dziennikarka Masih Alinejad, wyróżnia jednak tylko dwa ich typy: "hidżab demokratyczny, który kobieta chce nosić, i hidżab tyrański, który kobieta jest zmuszona nosić".
– Irańskie dziewczynki zaczynają nosić hidżab w momencie rozpoczęcia nauki w szkole, więc już w wieku 7-8 lat – mówi Faezeh. A co, jeśli dziewczynka z jakiegoś powodu nie uczęszcza do szkoły? Zgodnie z artykułem 49. kodeksu karnego Iranu i tym samym prawem szariatu, dziewczynka osiąga wiek dojrzałości płciowej w momencie pierwszej menstruacji (dla uproszczenia przyjęto 9 lat, chociaż wiele kobiet zaczyna miesiączkować później). Wtedy bierze udział w specjalnej ceremonii "Taklif", podczas której zostaje obdarowana pierwszym czadorem i przyjęta do muzułmańskiej społeczności.
– Odtąd dziewczynki muszą nosić hidżab i to niezależnie od tego, czy są muzułmankami, czy nie. W Iranie nikt nie pyta kobiet o to, jaką wyznają religię. Po prostu: jeśli jesteś dziewczynką / kobietą, to musisz zakrywać głowę – tłumaczy Faezeh. Bo zakrycie głowy przez kobietę stanowi wyraz jej skromności, schludności i cnót praktykowanych w islamie.
– Hidżab jest nie tylko zniewagą dla samych kobiet, ale i dla mężczyzn. W Iranie panuje przekonanie, że jak kobieta będzie zakrywać swoje ciało, to mężczyzny nie będzie kusiło, by wykorzystać ją seksualnie. Myślę, że takie podejście do sprawy to też obraza dla samych mężczyzn – mówi Faezeh.
Obowiązek noszenia hidżabu w Iranie został wprowadzony w 1979 roku tuż po Rewolucji Islamskiej. Wcześniej wiele Iranek zakrywało włosy chustą albo ubierało się w czador (luźne nakrycie głowy i ciała), jednakże było to całkowicie dobrowolne. Dopiero przejęcie władzy przez ajatollaha Ruhollaha Chomeiniego znacznie pogorszyło sytuację kobiet, odbierając im szereg osobistych wolności. Iran został przekształcony z monarchii konstytucyjnej w republikę islamską. Przyjęto nową konstytucję, a także powołano do życia Radę Strażników Rewolucji, która miała czuwać nad zgodnością ustaw z prawem szariatu. Już w pierwszych miesiącach sprawowania rządów ajatollah Chomeini wprowadził obowiązek noszenia hidżabu, zwolnił wszystkie kobiety sędziów, przywrócił karę śmierci za prostytucję i "degradację moralną", a także obniżył dopuszczalny wiek zawierania małżeństw przez dziewczynki - do lat 13. Wraz z Chomeinim wróciła także tradycyjna metoda egzekucji, czyli kamieniowanie, która groziła kobietom dopuszczającym się cudzołóstwa i tym samym "plamiącym honor rodziny". Później pojawiły się kary za nieprzestrzeganie innych norm obyczajowych i zasad ubioru. Przykładem takich represji może być akcja sił rewolucyjnych, które zgromadziły na placu Valiasr w Teheranie kobiety niestosujące się do prawa hidżabu, a następnie, za pomocą elektrycznej maszynki, obcięły im wszystkie wystające spoza chusty włosy.
– W 1983 roku irański parlament zdecydował, że kobiety, które nie zakrywają włosów w miejscach publicznych, mogą zostać skazane na karę cielesną, czyli 74 uderzenia batem – mówi Marinka Masséus, fotografka, autorka projektu "My Stealthy Freedom Iran”, przedstawiającego zdjęcia kobiet zrzucających swoje nakrycia głowy.
Kolejne zaostrzenie przepisów nastąpiło w 2011 roku, kiedy to rządzący ustanowili dress code na irańskich uniwersytetach, zakazując ubrań w jasnych kolorach, krótkich lub obcisłych dżinsów, kapeluszy zamiast hidżabów oraz długich paznokci i tatuaży.
W późniejszych latach, głównie za sprawą przejęcia władzy przez bardziej liberalnego prezydenta Hasana Rouhaniego (2013-2021), doszło do czegoś na kształt obyczajowej odwilży. Noszenie hidżabu pozostało obowiązkowe, ale nie było już tak surowo egzekwowane. Nie oznacza to jednak, że sytuacja kobiet była satysfakcjonująca. Jak wynika z raportów przekazanych przez szefa narodowych sił bezpieczeństwa (Esmail Ahmadi-Moghaddam), tylko w 2014 roku policja obyczajowa upomniała, ukarała karą grzywny lub więzienia 3,6 miliona kobiet za nieodpowiedni strój. Z kolei w listopadzie 2015 roku weszły w życie nowe regulacje, wedle których kobiecie, która nie przestrzegała zasad ubioru w czasie jazdy samochodem, policjanci mogli… skonfiskować auto (na okres jednego tygodnia).
Jednak to, co najgorsze, miało dopiero nadejść. A wszystko za sprawą przejęcia władzy przez Ebrahima Raisiego – twardogłowego duchownego, a zarazem zaufanego człowieka ajatollaha Chameneiego. Świeżo wybrany prezydent 12 lipca, w Narodowy Dzień Skromności i Hidżabu, zapowiedział walkę z coraz bardziej kreatywnym obchodzeniem przepisów dotyczących kobiecego ubioru.
– 15 sierpnia 2022 roku Ebrahim Raisi podpisał rozporządzenie wprowadzające nową listę ograniczeń. Dotyczyły one między innymi zainstalowania kamer, które miałyby monitorować ulice i "wyłapywać" nazbyt odsłonięte kobiety – tłumaczy Marinka. - Na liście znalazł się też zapis o karze więzienia publikowanie i udostępnienie w internecie treści niezgodnych z tzw. prawem hidżabu – dodaje Marinka Masséus.
Kwiaty we włosach i ucieczka przy pomocy FBI
A treści internetowych sprzeciwiających się obowiązkowi noszenia hidżabu z czasem zaczęło się pojawiać coraz więcej. Głównie za sprawą Masih Alinejad – irańskiej dziennikarki i aktywistki na rzecz praw kobiet w Iranie, która od lat przeciwstawia się opresyjnemu reżimowi. Masih ciężko nie zauważyć. Nosi kwiat we włosach, mówi w bardzo ekspresyjny sposób. Po raz pierwszy została aresztowana, gdy jako ciężarna 20-latka rozrzucała po ulicach ulotki krytykujące irański rząd. Później, już jako dziennikarka śledcza, opisywała przypadki przemocy i nadużyć władzy wobec obywateli, przez co zresztą musiała uciec do Stanów Zjednoczonych w trosce o swoje bezpieczeństwo. Z USA próbowali ją porwać irańscy agenci, ale cały spisek udaremniła FBI.
W 2014 roku, już będąc na wygnaniu, Masih zainicjowala internetowy ruch społeczny o nazwie My Stealthy Freedom, zachęcający kobiety do zrzucania hidżabów i publikowania w mediach społecznościowych zdjęć bez nakrycia głowy.
Ukradkowa wolność
Jaskrawa żółć. Głęboki błękit. Delikatna czerwień. Butelkowa zieleń. Tak wyglądają kolory wolności. - Kiedy rozglądam się po ulicach i widzę kobiety ubrane w jasne barwy albo dziewczyny noszące swoje hidżaby tak nisko, że widać im włosy, czuję nadzieję. I widzę zmianę. Jeszcze pięć lat temu wszystkie nosiłyśmy się na czarno i na brązowo. Tak jak chciał tego reżim. A teraz wszędzie widać kolory, kolory, kolory! - mówi jedna z bohaterek fotograficznego projektu "My Stealthy Freedom Iran" Marinki Masséus.
– W 2016 roku pojechałam do Teheranu, by poprzez moje fotografie wesprzeć kobiety z Iranu i cały ruch My Stealthy Freedom założony przez irańską dziennikarkę i aktywistkę Masih Alinejad. Okna mojego mieszkania zakrywałam folią aluminiową, żeby z zewnątrz nie było widać błysków lampy aparatu. Dzięki temu byłyśmy bezpieczne w całym procesie twórczym i mogłyśmy puścić wodzę kreatywności – mówi Marinka Masséus.
"My Strealthy Freedom" w dosłownym tłumaczeniu na polski oznacza "moja ukradkowa wolność". Wolność upragniona, ale niepełna. Taka, która puka do drzwi, ale bez rezultatu. Taka, która próbuje sobie wydrzeć to, co jej należne, ale robi to w subtelny, delikatny sposób. Zawoalowany, i to w dosłownym znaczeniu tego słowa.
Gdzieniegdzie widać kawałek policzka. Albo pomalowane na czerwono usta. Gdzieś na ramię opada kosmyk włosów. A przez cienki materiał przebija owal twarzy. Tak właśnie wyglądają fotografie Marinki Masséus. Sportretowane na nich kobiety rzucają jaskrawe kolorowe chusty w powietrze. To ich akt buntu, wyraz nieposłuszeństwa. Chusty łagodnie opadają. Ale zanim opadną, odsłonią to, co normalnie niewidoczne, przykryte i niedostępne dla męskich oczu. Kobiecie twarze w pełni okazałości będzie można obejrzeć tylko przez chwilę. Po kilku sekundach chusty znów zakryją to, co powinno pozostać zasłonięte. Ale gdzieś przebije się kawałek policzka. I pomalowane na czerwono usta. I kosmyk włosów. I ten owal twarzy.
– Na fotografiach uchwyciłam akt kobiecego nieposłuszeństwa. Moje obrazy są wizualizacją sprzeciwu. Ale nie sprzeciwu wobec hidżabu. Bo to nie jest projekt wymierzony w noszenie hidżabu. Tu chodzi o wolność, o życie w zgodzie z samą sobą. O to, by kobiece głosy zostały wreszcie usłyszane. I o to, by uzyskać równe prawa w represyjnym reżimie – tłumaczy Marinka Masséus.
Białe środy
Oprócz "ukradkowej wolności" ("My Stealthy Freedom") Masih Alinejad w maju 2017 roku zainicjowała jeszcze jeden społeczny internetowy ruch – White Wednesdays, czyli "białe środy". Dzięki niemu kobiety zyskały kolejną platformę do wyrażania sprzeciwu wobec obowiązku noszenia hidżabów. Iranki zaczęły publikować swoje zdjęcia i filmiki, na których pozują ubrane całe na biało lub z białymi chustami na głowie. Jak podaje telewizja BBC, w ciągu pierwszych pięciu tygodni od zainicjowania akcji pod hasztagiem #whitewednesday pojawiło się ponad 200 nagrań wideo, które obejrzało około pół miliona osób. A podobne kampanie rozpoczęły się również w innych muzułmańskich krajach, między innymi w Afganistanie i Arabii Saudyjskiej. Skąd biel w tej wiralowej akcji? Tu można doszukać się co najmniej kilku interpretacji. Biel to przede wszystkim jeden z kolorów sufrażystek - kobiet walczących o prawa kobiet w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych na początku XX wieku. Sufrażystki za symbol ruchu emancypacyjnego obrały sobie trzy barwy: fiolet na znak lojalności i godności, złoto odzwierciedlające kwiat słonecznika, który znajduje się we fladze stanu Kansas, gdzie aktywistki zachęcały kobiety do głosowania w wyborach, i właśnie biel - kolor cnót, czystości i niewinności.
Biel w "środach na biało" może być również nawiązaniem do tzw. białej rewolucji w Iranie, która rozpoczęła się w latach 60. XX wieku za sprawą szacha Mohammada Reza Pahlaviego. Oprócz przeprowadzenia reformy rolnej, zmian w ordynacji wyborczej i modernizacji kraju na wzór zachodni Pahlavi nadał kobietom prawa wyborcze. Co ciekawe, Iranki o osiem lat szybciej uzyskały prawo do głosowania przy urnie niż… obywatelki Szwajcarii, europejskiego i wysoko rozwiniętego państwa. Dodatkowo w 1967 roku Pahlavi, jako pierwszy w historii władca Iranu, koronował swoją trzecią żonę, Farah, na władczynię Iranu. Zatem biel może być nawiązaniem do lepszych czasów. Nie idealnych, bo ciężkich gospodarczo, ale za to bardziej liberalnych pod względem obyczajowości.
Dziewczyna z ulicy Enghelab
Ruch White Wednesdays z czasem przeniósł się, przynajmniej w pewnym stopniu, z mediów społecznościowych na irańskie ulice. A wszystko za sprawę pewnej kobiety – "Dziewczyny z ulicy Enghelab".
Był początek grudnia 2017 roku. Przez ulice Teheranu przetaczały się antyrządowe protesty. W pewnym momencie ubrana na czarno kobieta wspięła się na uliczny kontener i wyciągnęła do góry rękę z patykiem i przewiązaną wokół niego białą chustą. Był to jej wyraz sprzeciwu wobec obowiązku zasłaniania głowy i zarazem nawiązanie do kampanii White Wednesdays zainicjowanej w tym samym roku (2017) przez aktywistkę Masih Alinejad.
"Dziewczyna z ulicy Enghelab" została niemal natychmiast aresztowana, ale jej zdjęcie z wywieszoną na patyku białą chustą obiegło media na całym świecie. W kolejnych dniach inne kobiety zaczęły przychodzić w to samo miejsce i demonstrować swój sprzeciw wobec obowiązku noszenia hidżabu. Początkowo tożsamość kobiety, która zainicjowała protesty na ulicy Enghelab, pozostawała dla opinii publicznej nieznana. Dopiero po kilku miesiącach wypłynęło jej prawdziwe imię i nazwisko – Vida Mohaved.
Vida usłyszała zarzuty "korupcji i promocji deprawacji", jakiej miała się dopuścić za sprawą zdjęcia nakrycia głowy. Została skazana na rok pozbawienia wolności. Więzienie opuściła w maju 2019 roku.
Jazda na rowerze i zakazane piosenki
Oprócz My Stealthy Freedom i White Wednesdays Masih Alinejad zainicjowała również kampanię My Forbidden Song, czyli Moja Zakazana Piosenka. Akcja miała zachęcić kobiety do publikowania w internecie nagrań, na których… śpiewają. Czyli dokonują aktu nieposłuszeństwa, bo kobiecie w Iranie nie wolno śpiewać solo w miejscu publicznym. Lista rzeczy zabronionych jest oczywiście znacznie dłuższa.
– Kobiety w Iranie nie mają prawa jeździć na rowerze, wchodzić na stadiony, rozwodzić się – wylicza fotografka Marinka Masséus.
– Zawsze uwielbiałam tańczyć, ale nigdy nie mogłam tego robić – mówi mi Azin, jedna z organizatorek solidarnościowych protestów w Warszawie, która z Iranie spędziła ponad 30 lat swojego życia. – W Iranie byłam gimnastyczką. Należałam do drużyny narodowej. Mimo to nigdy nie mogłam wyjechać na żadne zawody zagraniczne. W Iranie jest to po prostu zabronione – mówi Azin. – Mój tata nigdy nie widział, jak ćwiczę. Nie mógł wejść na salę gimnastyczną. Wyobraź sobie sytuację, w której przez 20 lat swojego życia robisz coś, co kochasz, a twoi najbliżsi nawet nie mogą tego obejrzeć – dodaje. – Gdy pracowałam później jako trenerka, nagrywałam moje podopieczne telefonem komórkowym i potem pokazywałam te filmiki ich rodzicom. Bo wiem, jakie to jest bolesne – mówi Azin.
– Mój ojciec był bardzo dobrym człowiekiem. Zawsze szanował moje prawa. Gdy byłam małą dziewczynką, zabierał mnie na basen i uczył pływać. Tu muszę zaznaczyć, że w Iranie wszystko jest osobne dla mężczyzn i dla kobiet. Więc jak chodziliśmy na ten basen, to musiałam mówić, że… jestem chłopcem. Miałam może z dziewięć lat, gdy prawda wyszła na jaw – zaczyna Faezeh, 36-letnia Iranka. – Nigdy nie zapomnę, jak funkcjonariusze komitetu moralności (wtedy policja obyczajowa funkcjonowała pod inną nazwą) potraktowali mojego ojca. Bili go i obrażali. Od tamtego wydarzenia minęło prawie 30 lat, a ja wciąż pamiętam je bardzo dokładnie – mówi Faezeh.
Dyskryminacja, która zaczyna się już we wczesnych latach dzieciństwa, wraz z dojrzewaniem kobiety przybiera coraz większe rozmiary.
– Gdy kobieta wychodzi za mąż, traci wiele swoich praw. Prawo do podjęcia pracy, do rozpoczęcia studiów, do podróżowania, do wyjechania z kraju, do wyjścia z domu czy nawet do bycia opiekunem prawnym dla swoich dzieci. Jeśli mąż jest "wystarczająco miły", to może oddać kobiecie część tych utraconych praw. Wiem, brzmi to absurdalnie. Wygląda to tak: mąż idzie do prawnika i stwierdza: Oddam jej prawo do pójścia na uniwersytet. I do pracy poza domem – opowiada Faezeh.
– Kobieta uchodzi również za osobę niedostatecznie wiarygodną, by być samodzielnym świadkiem w sądzie – kontynuuje Faezeh. – Mężczyzna może sam być świadkiem w sądzie. Natomiast słowa jednej kobiety nie wystarczą. Potrzebne są co najmniej dwie kobiety – mówi Faezeh.
– Kobieta w Iranie jest warta połowę tego, co mężczyzna. Wyobraźmy sobie, że dochodzi do wypadku samochodowego, w którym giną kobieta i mężczyzna. Rodzina kobiety dostanie dwa razy mniejsze odszkodowanie za jej śmierć niż rodzina mężczyzny za jego śmierć – tłumaczy Azin.
– Jest także wiele różnych profesji, których Iranki nie mogą się podejmować. Przykładowo kobieta w Iranie nie może zostać sędzią ani prezydentem – mówi Faezeh.
Policja (nie)moralności
Ostatnią już wiralową kampanią zapoczątkowaną przez aktywistkę Masih Alinejad była #MyCameralsMyWeapon ("Moja kamera moją bronią"), przypominająca coś na kształt irańskiego #MeToo.
Ogólnoświatowy ruch obywatelski #MeToo narodził się w 2017 roku i miał zwrócić uwagę na problem molestowania seksualnego kobiet w miejscach publicznych. Irańska akcja #MyCameralsMyWeapon zachęcała kobiety do filmowania za pomocą telefonów komórkowych przypadków publicznego nękania przez policję obyczajową i straż obywatelską. Nagrania, które później lądowały w internecie, ujawniały szereg nadużyć, jakich funkcjonariusze sił bezpieczeństwa dopuszczali się wobec kobiet, które nie nosiły hidżabu w "odpowiedni" sposób.
– Nazywają siebie "policją moralności", ale z moralnością nie mają nic wspólnego – mówi Faezeh. – Są wszędzie na ulicach. Jeśli nie masz dobrze założonego hidżabu, to cię aresztują. Jak będziesz stawiać opór, to ciebie znieważą albo pobiją. Mogą cię nawet zabić – dodaje Faezeh.
I taki los spotkał właśnie tę, od której wszystko się zaczęło. Dzięki której tysiące Iranek i Irańczyków wyszło na ulice, by zawalczyć o swoją godność i o swoje prawa.
Twarz protestów
Była Kurdyjką. Tak naprawdę nie miała na imię Mahsa, ale Żina. Mahsa było jedynie imieniem oficjalnym. Członkowie mniejszości innych niż uznane mniejszości religijne w Iranie są zobowiązani nazywać swoje dzieci imionami znajdującymi się na "liście dozwolonych imion" Islamskiej Republiki Iranu. A próżno na niej szukać imion kurdyjskich czy azerskich. "Żina" oznacza "dająca życie". Mahsa nie zdążyła nikomu dać życia. Była młoda, miała zaledwie 22 lata, gdy to jej życie odebrano w bestialski sposób.
Był 13 września 2022 roku. Mahsa razem z bratem odwiedzała rodzinę w Teheranie. Przy wjeździe na jedną z dróg ekspresowych została zatrzymana przez tzw. policję obyczajową. A wszystko za sprawą źle założonej chusty na głowę, która - zdaniem funkcjonariuszy - niedostatecznie zakrywała włosy dziewczyny.
Policjanci przewieźli Mahsę do aresztu. Miała tam otrzymać jedynie pouczenie i wrócić do brata. Jednak zamiast do brata trafiła na oddział intensywnej terapii szpitala Kasra w północnym Teheranie, gdzie niedługo potem zmarła. Dokładne okoliczności jej śmierci do tej pory pozostają nieznane. Zdaniem świadków, dziewczyna została brutalnie pobita przez funkcjonariuszy - najpierw w furgonetce, a później na posterunku policji. Takiej wersji wydarzeń zaprzeczają jednak irańskie władze. Szef teherańskiej policji wydał oświadczenie, w którym stwierdził, że 22-latka zmarła w wyniku wylewu i jednoczesnego zawału serca, wywołanego na tle nerwowym przez epilepsję i problemy krążeniowe, na które rzekomo miała cierpieć. Również dyrektor generalny medycyny sądowej prowincji Teheran, Mehdi Faruzesh, oznajmił, że u Mahsy Amini "nie zaobserwowano żadnych śladów obrażeń głowy i twarzy, siniaków wokół oczu ani złamań u podstawy czaszki". Władze irańskie dodały później, że u 22-latki nie stwierdzono również żadnych oznak obrażeń wewnętrznych i że zmarła ona na skutek "nagłej niewydolności serca". Jednak rodzina Mahsy zaprzecza, jakoby dziewczyna borykała się z kłopotami zdrowotnymi.
Co więcej, najbliżsi 22-latki starali się o udostępnienie nagrań z rejestratorów funkcjonariuszy. Bezskutecznie. Usłyszeli, że w momencie policyjnej interwencji "baterie w aparatach były wyczerpane". Ojciec Mahsy, Amjad Amini, chciał zobaczyć ciało córki. Nie dostał na to zgody. Usłyszał jedynie od lekarza: "Napiszę, co zechcę, i nie będzie miało to z tobą nic wspólnego". Amjad starał się również uzyskać wyniki reportu z sekcji zwłok Mahsy. Na próżno. Żadne informacje z autopsji nie zostały przekazane rodzinie 22-latki. Ale na tym nie koniec.
Amiad dostał instrukcję, by pochować córkę w godzinach nocnych. "Żeby uniknąć niepotrzebnego rozgłosu i zamieszania”. Amjad nie zgodził się na to i ostatnie pożegnanie Mahsy odbyło się o ósmej rano. A rozgłosu i zamieszania, i to na światową skalę, uniknąć się nie udało.
Iran płonie
Od 16 września, czyli od śmierci Mahsy Amini, przez Iran przetacza się fala protestów. Największych od 1979 roku, czyli od przewrotu i proklamacji Islamskiej Republiki Iranu. Jak podaje organizacja Iran Human Rights, od początku trwania demonstracji zginęło już co najmniej 185 osób, w tym 19 dzieci. W wielu tych przypadkach, w szczególności śmierci wśród młodych dziewcząt, służby bezpieczeństwa zmusiły rodziny ofiar do uznania tych zgonów za samobójcze.
– Nasz rząd jest okrutny i żądny krwi. A policja i wojsko są tak brutalne jak zawsze. Zabijają ludzi, którzy walczą o nasze prawa – mówi Faezeh. – Przerażające jest to, że używają do tego między innymi karetek pogotowia. Zarówno oddziały wojska, jak i policji poruszają się po ulicach ambulansami. To oczywiste, że jak demonstrujący widzą karetkę, to od razu ją przepuszczają. A potem żołnierze i funkcjonariusze pakują do tych karetek protestujących i zawożą ich do aresztu. To przecież wbrew wszelkim zasadom humanitaryzmu – opowiada Faezeh.
– Rządzący nie mają dostatecznie dużej armii, która pozwoliłaby im rozprawić się z tak dużymi demonstracjami. Dlatego do walki wykorzystują bardzo młode osoby, wręcz dzieciaki, które mają po 12, może maksymalnie 15 lat. I każą im bić, a nawet zabijać ludzi. To jest przerażające – podsumowuje Faezeh.
Walka trwa
Mimo brutalności sił bezpieczeństwa i wzrastającej liczby ofiar moje rozmówczynie widzą cień nadziei. Pierwszy raz bowiem protesty są tak powszechne. Na ulice nie wychodzą jedynie kobiety, które nie chcą nosić hidżabów. Towarzyszą im także praktykujące muzułmanki, które na co dzień dobrowolnie zakrywają głowę. Bo te demonstracje nie są przeciwko ani za hidżabami, tylko po prostu za wyborem.
– Nie mamy nic przeciwko wierze muzułmańskiej. Wiara jest indywidualnym wyborem każdego człowieka – zaznacza Faezeh. – To nie jest protest przeciwko noszeniu hidżabów czy przeciwko islamowi. Tu chodzi o wolność. O system opresji. O brak wyboru. O ograniczoną wolność słowa. O aresztowania, nadużycia i gwałty w więzieniach. O śmierć za odsłonięcie kilku pasemek włosów. Po prostu. Walczymy o podstawową człowieczą godność do życia w zgodzie z samym sobą – mówi Marinka Masséus.
Co więcej, w demonstracjach biorą udział także mężczyźni. I oni również tracą życie w walce o kobiece (ale nie tyko kobiece) prawa.
– Wierzę, że tym razem będzie inaczej. Tym razem świat nie zamyka na nas oczu ani nie zatyka uszu. Myślę, że ludzie doszli do punktu, w którym nie mają już nic do stracenia. Można zostać zabitym w sytuacji, gdy broni się swoich praw. Mam nadzieję, że teraz ludzie zwyciężą. Bo inna opcja nie jest żadną opcją – podsumowuje Faezeh.
Autorka/Autor: Ada Wiśniewska
Źródło: tvn24.pl