W każdym ukraińskim szpitalu "kobiety i pracujący tam personel narażają się na straszliwe niebezpieczeństwo: krążące drony, artylerię, pociski balistyczne i celową degradację infrastruktury opieki zdrowotnej. Ryzykują życiem, by dać nowe życie krajowi, w którym na każde narodziny dziecka przypadają trzy zgony" - opisuje "The Guardian".
Według przytoczonych danych statystycznych amerykańskich służb wywiadowczych CIA, w 2024 roku Ukraina miała najniższy wskaźnik urodzeń i najwyższy wskaźnik śmiertelności na świecie.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: Zmasowany atak na Kijów, uderzenie w szpital położniczy w Odessie
Poród w czasie ataku
Dziennikarze "Guardiana" odwiedzili Charków w północnej Ukrainie, gdzie w tamtejszym szpitalu przed wojną przyjmowano około tysiąca porodów rocznie, a w ubiegłym roku liczba ta spadła do niecałych 440. Jak informują dziennikarze, dwie trzecie kobiet w wieku rozrodczym wyjechało z miasta. Do placówki zgłasza się za to więcej kobiet z okolicznych miejscowości, w których szpitale przestały pracować na skutek wojny.
W reportażu opisano atak rosyjskiego drona na budynek oddziału położniczego głównego charkowskiego szpitala, do którego doszło pod koniec lipca. "W wyniku wybicia okien i rozprysku szkła na łóżkach, kobiety, niektóre w ciąży, inne z noworodkami, a jedna w trakcie porodu, zostały przewiezione do innej placówki. Wszystkie były w szoku, a rodząca potrzebowała pilnego cesarskiego cięcia. Personel szybko przeprowadził operację, dzięki czemu matka i dziecko przeżyły" - czytamy w artykule.
Rosyjskie ataki na placówki medyczne
W rozmowie z dziennikarzami lekarze przyznali, że wojna pogłębia i tak już duży stres u kobiet w ciąży, co wpływa na wystąpienie powikłań medycznych oraz załamań nerwowych.
Opowiedzieli dramatyczną historię młodej matki, która odmówiła zabrania dziecka do domu po tym, gdy dowiedziała się, że jej mąż zginął na froncie. Obecnie szpital zatrudnia psychologa.
- Martwiłam się, że szpital może zostać zaatakowany, ale nie miałam wyboru i musiałam urodzić - powiedziała 30-letnia Olha Szewela, kołysząc synka Zahara, który miał dopiero jeden dzień. Matka wraz z noworodkiem trafili do szpitalnego schronu zaledwie kilka godzin po porodzie, gdy w Charkowie doszło do prawie 20 eksplozji.
Obok oddziału położniczego w Słowiańsku, który jest ostatnim działającym w okupowanym przez Ukrainę Donbasie, reporterzy "Guardiana" dotarli też do Chersonia na południu Ukrainy. Dawniej w tym mieście przyjmowano od 1,5 tys. do 2 tys. porodów rocznie, obecnie jest ich ok. 120. Od początku 2025 r. zginęło tutaj ok. 100 osób, a 1,1 tys. zostało rannych.
Gwałtowny wzrost liczby martwych urodzeń
Gazeta podała, że od początku wojny w 2022 roku chersoński szpital położniczy nr 2 został pięciokrotnie uszkodzony w następstwie rosyjskich ataków i obecnie funkcjonuje pod ziemią, w zaadaptowanej piwnicy, gdzie znajdują się sale porodowe, operacyjne i pooperacyjne.
- W Chersoniu nie ma placówki medycznej, która zostałaby trafiona mniej niż cztery lub pięć razy - poinformował ordynator oddziału położniczego Petro Marenkowski. - Jesteśmy w 100 procentach pewni, że Rosja celowo nas atakuje - dodał.
Ordynator stwierdził, że ciągły stres związany z nieustającymi działaniami wojennymi oznacza u kobiet wyższe ryzyko poronień, częstsze krwotoki i zwiększoną liczbę interwencji chirurgicznych.
"Sytuacja pogorszyła się w ciągu prawie dziewięciu miesięcy okupacji miasta w 2022 roku, kiedy ludzie ukrywali się w domach, a kobiety nie miały dostępu do opieki medycznej, wtedy nastąpił gwałtowny wzrost liczby martwych urodzeń" - zauważyła brytyjska gazeta.
- Nie da się wymazać okropności, przez które przeszliśmy w czasie tej wojny - powiedziała 35-letnia Kateryna Osecymska, która w czasie okupacji miasta przez Rosjan była w ciąży ze swoim najmłodszym dzieckiem. Jak wspomniała, nie miała wówczas dostępu ani do lekarzy, ani do opieki medycznej. - Ale moją wielką nadzieją jest to, że moje dziecko przeżyje i będzie miało szansę cieszyć się dzieciństwem - podsumowała.
Autorka/Autor: asty/lulu
Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: MYKOLA TYS/PAP/EPA