Kilka tysięcy osób manifestowało we wtorek przed budynkiem parlamentu w Tbilisi, domagając się ustąpienia prezydenta Micheila Saakaszwilego. Protesty przeciwko szefowi gruzińskiego rządku trwają już od czwartku, gdy pod jego siedzibą pojawiły się pierwsze namioty z koczującymi manifestantami.
Opozycja, która zarzuca Saakaszwilemu naruszanie zasad demokracji i wini go za ubiegłoroczną wojnę z Rosją o Osetię Południową, w Tbilisi protestuje już od czwartku.
Protesty nie zamrą
Jednak liczba manifestujących ustawicznie spada od pierwszego dnia protestów, gdy brało w nich udział ok. 60 tysięcy osób. Opozycja zaprzecza jednak, by akcje sprzeciwu zamierały. Zapowiada, że namioty protestujących staną też wokół siedziby telewizji państwowej - działanie te mają pokazać zastrzeżenia, co do wolności mediów.
- Dziś inaugurujemy nowy gorący punkt w naszym mieście - powiedział o swoich planach przewodniczący opozycyjnej partii Nowa Prawica Dawid Gamkrelidze.
Opozycja zapowiedziała, że będzie kontynuować protesty i blokady ulic, dopóki Saakaszwili nie ustąpi. Analitycy jednak podają w wątpliwość solidarność ponad tuzina liderów gruzińskiej opozycji i możliwość zgromadzenia przez nich wystarczającej liczby ludzi, którzy wymusiliby ustąpienie prezydenta.
Protestują rosyjskie pieniądze?
Agencja Reuters podaje, że Saakaszwili, który odmówił ustąpienia, ponownie we wtorek zasugerował, że za kampanią protestów gruzińskiej opozycji stoją rosyjskie pieniądze. Powiedział też, że Moskwa wzmacnia swe siły w separatystycznych regionach Gruzji: Osetii Południowej i Abchazji. Zapewnił, że mimo prób wywołania niepokojów, jego kraj pozostaje jednak stabilny.