Filipińska policja przyznaje, że źle przeprowadziła poniedziałkową operację odbicia zakładników w Manili. Władze Hongkongu oficjalnie zaleciły swoim obywatelom, aby omijali ten kraj. Chiński rząd centralny oświadczył zaś, że jest "zbulwersowany" i domaga się dochodzenia. Także zakładnicy, którzy ocaleli, nie szczędzą krytyki: - Zaczął strzelać do nas, dopiero kiedy nie powiodły się negocjacje - mówi jedna z kobiet.
Filipiński prezydent Benigno Aquino III, który urzęduje od końca czerwca tego roku, ostrożnie próbował uzasadnić sposób przeprowadzenia akcji w publicznym wystąpieniu. Zapowiadał także poprawę stanu filipińskiej policji.
- Oczywiście, że nie jestem zadowolony. Jak mógłbym być, skoro zginęło tyle ludzi - przyznał jednak na zakończenie prezydent.
Wielki brat niezadowolony
Chiński minister spraw zagranicznych Yang Jiechi powiedział, że jego rząd jest "zbulwersowany" i zatelefonował do swego odpowiednika na Filipinach Alberto Romulo. - Chiński rząd domaga się, by rząd Filipin przeprowadził dogłębne dochodzenie w tej sprawie i jak najszybciej poinformował stronę chińską o szczegółach - powiedział Yang.
Bardziej zdecydowane są natomiast władze Hong Kongu, skąd pochodziły ofiary. - Sposób, w jaki akcja została przeprowadzona, szczególnie jej rezultat, uważam za bardzo rozczarowujący - powiedział Donald Tsang, szef władz wykonawczych. Tsang narzekał, że przez cały okres trwania kryzysu, nie mógł się w ogóle skontaktować z prezydentem Filipin.
Do ataku przystąpiły również gazety, które opisują Filipiny jako kraj chaotyczny, niebezpieczny i pogrążony w korupcji.
Skrucha
Filipińska policja przyznała we wtorek, że ekipa, która usiłowała uratować turystów w Manili była źle przygotowana. Służba złożyła też kondolencje rodzinom ośmiorga zabitych.
W oświadczeniu policja przyznała, że grupie interwencyjnej brakowało odpowiedniego przeszkolenia, kompetencji i przywództwa. Zabrakło też wyposażenia, planowania oraz umiejętności prowadzenia negocjacji.
Ciężkie godziny
Dzień po tragedii pojawiły się pierwsze wypowiedzi zakładników którzy przetrwali porwanie i akcję policji.
- Było dużo strzałów. Policja użyła gazu łzawiącego, wiele osób nie mogło oddychać - powiedziała jedna z uwolnionych kobiet.
- Nie mogę się z tym pogodzić. Dlaczego nam to zrobili? - powiedziała inna ocalała zakładniczka, której męża i dwie córki zastrzelił filipiński porywacz. Pani Leung twierdzi, że porywacz początkowo nie chciał zabijać zakładników. - Zaczął strzelać do nas, dopiero kiedy nie powiodły się negocjacje - powiedziała telewizji Cable News TV.
Pół dnia napięcia
Dramat turystów trwał około 10 godzin. Były policjant uzbrojony w karabin M-16, pistolet i granaty, wsiadł do autobusu wiozącego turystów z Chin. Ogłosił, że domaga się przywrócenia do służby, z której został zwolniony za podejrzenie defraudacji.
Początkowo w autobusie było 25 ludzi. Później porywacz uwolnił dziewięcioro z nich, sześć osób z Hongkongu i trójkę Filipińczyków, głównie kobiety i dzieci.
W ostatniej fazie porywacz, zidentyfikowany jako 55-letni Rolando Mendoza, przetrzymywał 15 turystów z Hongkongu. Kilkoro zakładników wyszło z pojazdu. Zdołał też uciec kierowca, jeszcze zanim rozpoczął się policyjny szturm.
Akcja policji trwała około godzinę, zanim udało się zabić porywacza.
Źródło: Reuters