150 amerykańskich spadochroniarzy przeszło skrajną próbę. Przy -30 stopniach Celsiusza musieli wyskoczyć z samolotu na brzeg Oceanu Arktycznego, zorganizować się i wyruszyć na poszukiwanie rozbitego satelity zawierającego tajemnice państwowe. Już w pierwszych minutach ćwiczenia kilku żołnierzy nabawiło się odmrożeń i wymagało pomocy. Jedno jest pewne, ćwiczenie zaowocowało wyjątkowymi nagraniami i zdjęciami.
- To był dla nich szok, choć stacjonują i mieszkają na Alasce. Otworzyło im to oczy - powiedział o żołnierzach biorących udział w ćwiczeniu Spartan Pegasus dowódca 1. Szwadronu Powietrznodesantowego z 40. Regimentu Kawalerii. Jego podwładni musieli znieść odczuwalne temperatury rzędu -55 stopni Celsjusza, a nawet niższe, kiedy wyskakiwali z samolotu lecącego z prędkością ponad 300 km/h. Warunki były tak ciężkie, że jeszcze podczas zbierania się po wylądowaniu na ziemi kilku spadochroniarzy nabawiło się odmrożeń i musiało zostać ewakuowanych. Za długo rozpakowywali i zakładali na siebie dodatkowy sprzęt umieszczony na czas skoku w zasobnikach, przez co wystawili się na mróz dłużej niż powinni.
Trudy działania przy -30 stopniach
Scenariusz ćwiczeń zakładał zlokalizowanie i zabezpieczenie miejsca rozbicia się satelity wojskowego zawierającego tajne informacje. Żołnierze musieli przejść kilka kilometrów, zabezpieczyć teren i przygotować tymczasową bazę. Kilku wyznaczonych strzelców pełniło wartę z ostrą amunicją, aby reagować na wypadek pojawienia się zbyt nachalnych niedźwiedzi polarnych. Według oficjalnej relacji praktycznie wszystkie pojazdy, które miały zostać wykorzystane podczas ćwiczeń, odmówiły posłuszeństwa w jego trakcie. W tym specjalne arktyczne wozy gąsienicowe. Niektóre samoloty też trzeba było uziemić wobec fali silnego mrozu. Zwykłe baterie stawały się bezużyteczne po kilku minutach, więc musiały być specjalnie chronione i podgrzewane. - W praktyce wypada mieć zawsze dwie sztuki zapasowego sprzętu - stwierdził pułkownik Jeffrey Crapo, dowódca operacyjny US Army na Alasce.
Bez szkolenia nie ma szans
Do odmrożeń i problemów doszło, choć wszyscy desantowani żołnierze dopiero co skończyli specjalistyczny kurs arktyczny w okolicach bazy Elmendorf-Richardson na Alasce, gdzie uczono ich, jak przetrwać w skrajnych warunkach za kołem podbiegunowym. Musieli opanować zwłaszcza używanie rakiet śnieżnych, nart, stroju ochronnego oraz rozstawiania specjalnych 10-osobowych namiotów i najważniejszego elementu ich wyposażenia: "arktycznej kuchenki". - Bez szkolenia, nawet dysponujący całym specjalistycznym sprzętem, żołnierze mogliby tylko zbić się w gromadkę i oczekiwać na ratunek. Po tym kursie mogą jednak działać w tym wrogim klimacie, stając się arktycznymi wojownikami - twierdzi pułkownik Crapo. Pomimo tego przygotowania, skok w pobliżu miejscowości Deadhorse na samej północy Alaski, na wybrzeżu Oceanu Arktycznego, był dla żołnierzy wspomnianym "szokiem".
Polski akcent
Ćwiczenia wojskowe na północnych krańcach USA nasiliły się w ostatnich latach wobec wzrostu zainteresowania Arktyką. Swoje zdolności do działania na tym obszarze intensywnie rozwijają Rosjanie, którzy mają w tym zakresie największe doświadczenie. Amerykanie i Kanadyjczycy nie pozostają jednak w tyle. Oba państwa mają wyznaczone specjalne jednostki do działania za kołem podbiegunowym. Na specjalistyczne szkolenia w Kanadzie wyjechali właśnie polscy żołnierze z 6. Brygady Powietrznodesantowej. 16 weźmie udział w ćwiczeniach Northern Sojourn 17, które będą się koncentrować wokół bazy Happy Valley-Goose Bay. Na czas swojego pobytu Polacy dostaną sprzęt od Kanadyjczyków, bowiem polska armia nie posiada odpowiedniego do działania w tak skrajnych warunkach.
Autor: mk/adso / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: US Army