Przybyli do Obrenovca dziewięć dni temu. W mundurach chorwackiej armii stawili się w sztabie kryzysowym Serbów i ruszyli ratować ludzi. - To, co tam zobaczyliśmy, było straszne. Wyciągaliśmy dzieci i starszych ludzi z drugich, trzecich pięter i dachów. Wokół pływały truchła zwierząt. Ludzie witali nas z ulgą - mówi po ponad tygodniu jeden z chorwackich żołnierzy sił specjalnych, który ze swoim oddziałem został wysłany na pomoc zalanej Serbii. Wciąż w niej jest i nie zamierza wyjeżdżać.
Zachodnie Bałkany doświadczają od dwóch tygodni najgorszej katastrofy naturalnej w swoich dziejach. Serbia, wschodnia Chorwacja oraz Bośni i Hercegowina w ciągu kilku dni znalazły się pod wodą, gdy z powodu potężnych opadów z brzegów wystąpiła Sawa. Najgorsza sytuacja panuje w północnej Bośni i w serbskim mieście Obrenovac, niespełna 30 km od Belgradu. To do niego w ub. czwartek zostali wysłani specjalnym rozkazem chorwaccy żołnierze. Z prostym wezwaniem - ratować mieszkańców - pisze chorwacki "Jutarnji list".
Miasto zniknęło pod wodą. Chorwaci pracują do dziś
Obrenovac zniknął pod wodą w 45 minut. Przed świtem woda po cichu wsiąkła w wały, porwała je i falą długości kilkuset metrów potoczyła się w kierunku domów zamieszkiwanych przez kilkadziesiąt tys. ludzi. Służby nie zdążyły zareagować. Nie było też tylu ludzi, by miasta przed wodą bronić. Syreny alarmowe wzywające do ucieczki zabrzmiały dopiero po 45 minutach. Wtedy było już za późno.
Po kilku godzinach na miejscu byli już Chorwaci. Przed wylotem helikopterami żołnierze oddziałów specjalnych dowiedzieli się, że jadą "na własną odpowiedzialność", bo nie wiadomo, co zastaną na miejscu. Chorwackie dowództwo wiedziało tyle, że sytuacja jest tragiczna.
Dzisiaj, po dziewięciu dniach morderczej pracy opowiadają, jak wyglądało miasto, w którym zginęła część z prawie 30 ofiar powodzi w Serbii.
"Jutarnji list", przytaczając ich opowieści pisze, że wokół domów pływały "setki martwych zwierząt". Poruszając się pomiędzy nimi na pontonach, wraz z Macedończykami, Rosjanami i Rumunami podpływali do każdego kolejnego domu, wzywając ludzi do okien, w nadziei, że ktoś im odpowie. - Wody było kilka metrów. Niektóre budynki zostały zalane do trzeciego piętra. Ściągaliśmy ludzi z dachów. Było mnóstwo dzieci, ich matki, starzy ludzie. Wszyscy płakali. To były makabryczne sceny - mówi jeden z żołnierzy.
Tłumaczy, że ludzie widzieli, kto do nich podpływa, bo żołnierze pracowali od początku w mundurach chorwackiej armii. - Wyciągali do nas ręce, cieszyli się i dziękowali - cytuje jednego z nich zagrzebski dziennik.
Obok żołnierzy, w Obrenovcu pomagali też policjanci z chorwackiej Slawonii. Ci opisywali z kolei straszne wrażenie, jakie zrobiło na nich miejscowy stadion, zalany po czubki trybun.
Woda w Obrenovcu zaczęła już opadać, ale to nie znaczy, że jest lepiej. Miastu grozi epidemia, bo liczba insektów, jakie pojawiły się i żerują na setkach zabitych zwierząt gospodarczych jest ogromna. Nie ma też wody pitnej. Teraz Chorwaci, a także inne grupy ratownicze z regionu pracują w maskach. I codziennie słyszą od przełożonych, że wypływają w teren "na własną odpowiedzialność".
Z Obrenovca do Chorwacji nikt jednak nie wraca.
Autor: adso//gak/kwoj / Źródło: "Jutarnji list", tvn24.pl