Po zakończeniu tzw. kryzysu kubańskiego w 1962 roku Fidel Castro prosił ZSRR o pozostawienie taktycznych głowic jądrowych na Kubie, jednak Rosjanie odmówili powołując się na nieistniejące prawo - donosi na swoich stronach "Foreign Policy", powołując się na dokument z 1962 roku.
Przywódca Kuby prosił Rosję, by ta zostawiła na wyspie taktyczne głowice, bo Amerykanie nic o nich nie wiedzieli i nie były one częścią porozumienia na linii Moskwa-Waszyngton.
Argumentował też, że sytuacja jego kraju jest gorsza, niż przed kryzysem rakietowym, a zapewnienia USA, iż nie dojdzie do inwazji, niewiele znaczą.
Zbyt niezależni?
Jednak Anastas Mikojan, pośredniczący w rozmowach między Chruszczowem a Kennedym, powołał się na nieistniejące sowieckie prawo zabraniające dostarczania broni nuklearnej do krajów trzecich (co jednak nie przeszkodziło we wcześniejszym dostarczeniu broni na Kubę).
Dlaczego tak zrobił? Zdaniem "Foreign Policy" chodziło o niezależność Kuby. Państwo to nie było bowiem tylko pionkiem w rękach Kremla, a szczery entuzjazm kubańskiej rewolucji wzbudzał w Mikojanie podziw.
Jednak Kreml doszedł do wniosku, że gdyby Castro mógł decydować o taktycznych głowicach jądrowych, sytuacja mogłaby się wymknąć spod kontroli - tak amerykańskiej, jak i rosyjskiej. Dlatego zdecydował się ostatecznie zakończyć kryzys i zostawić Kubańczyków z pustymi rękoma.
Dokument, na który powołuje się "FP", trafił do amerykańskiego National Security Archive podarowany przez syna Mikojana, Sergo.
Autor: jak / Źródło: "Foreign Policy"
Źródło zdjęcia głównego: Wikipedia