W Polsce właśnie dyskutuje się nad wprowadzeniem zakazu palenia w miejscach publicznych. Bułgarzy zakaz już znieśli, chociaż nie zdążył jeszcze wejść w życie.
Zgodnie z przyjętą w maju 2009 roku ustawą, zakaz miał obowiązywać od 1 czerwca bieżącego roku. Jednak już teraz ustawę zmieniono tak, że prawie nic z niej nie zostało.
Liberalizację ustawy zaproponował klub poselski rządzącej centroprawicowej partii GERB (Obywatele na rzecz Europejskiego Rozwoju Bułgarii), twierdząc, że w czasie kryzysu zakaz stwarza dodatkowe utrudnienia dla biznesu.
Według posłów GERB właścicielom lokali o powierzchni do 100 m kw. należy zostawić wybór, czy można palić, czy nie. W większych lokalach palacze powinni mieć wydzielone oddzielne pomieszczenia.
Bo się nie da?
Przestrzeganie ustawy i wyegzekwowanie należnych za jej naruszanie grzywien jest bardzo trudne - podkreślają autorzy projektu zmian. Zakładają, że zakaz może być wprowadzany stopniowo w następnych 4-5 latach.
Autorzy projektu powołują się na przykład Grecji, w której próby zakazu palenia w miejscach publicznych nie powiodły się.
Propozycja została zaaprobowana przez większość członków pozostałych klubów poselskich. Jako antyeuropejską scharakteryzował ją jedynie były premier i lider partii Demokraci na rzecz Silnej Bułgarii, Iwan Kostow.
A może jednak lobby tytoniowe...
Biznes bułgarski, zwłaszcza branża turystyczna, zawsze przeciwstawiał się zakazowi palenia. Według gazety elektronicznej "Mediapool" za obecną propozycją centroprawicy stoją właśnie lobby turystyczne i branża tytoniowa.
Jeden z autorów projektu, poseł Emil Dymitrow przed wejściem do parlamentu w lipcu ubiegłego roku był prezesem Stowarzyszenia producentów i handlowców wyrobami tytoniowymi. Według oficjalnych statystyk w Bułgarii pali 52,4 proc. mężczyzn i 38,1 proc. kobiet. 50 proc. kobiet ciężarnych pali.
Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: sxc.hu