Białoruś: Obserwatorzy z OBWE sceptyczni, z WNP zadowoleni

Aktualizacja:

Obserwatorzy z Zachodu uważają, że wybory na Białorusi nie spełniały demokratycznych standardów. Inaczej twierdzą przedstawiciele misji obserwacyjnej krajów Wspólnoty Niepodległych Państw. Ich zdaniem wybory przebiegły prawidłowo i nie doszło do żadnych naruszeń procedur wyborczych.

Po 12 godzinach od otwarcia lokali wyborczych zakończyło się głosowanie w wyborach parlamentarnych na Białorusi. Centralna Komisja Wyborcza uznała je za ważne, gdy o godz. 14.00 (13.00 czasu polskiego) frekwencja przekroczyła niezbędne 50-proc.

Przedstawiciele OBWE sceptyczni

- Nie widać tej frekwencji. Podaje się, że przekroczyła 50 proc., podczas gdy w lokalach wyborczych ludzi nie było - powiedział PAP obserwujący białoruskie wybory z ramienia Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie (OBWE) poseł PO Sławomir Nitras.

- Jechałem na Białoruś z nadzieją, że będzie to podobne do wyborów w 1989 roku w Polsce. Niestety, na miejscu nie odebrałem takiego wrażenia" - mówi poseł Nitras Faktom TVN.

Kazachowie i Rosjanie zadowoleni

Zupełnie odmienne wrażenia mają obserwatorzy z WNP. Obserwatorom z Kazachstanu białoruska demokracja nie wydaje sie podejrzana. - Głosowanie przebiega zgodnie z prawem i konstytucją Białorusi. Wczoraj byliśmy w terenie i obserwowaliśmy przygotowania, dziś w trakcie wyborów odwiedziliśmy kilkanaście punktów wyborczych. Ludzie przychodzili z radością, traktowali wybory jak święto - twierdzi Kuanysz Ajtiachanow obserwator z Kazachstanu. Natomiast deputowany do Dumy Państwowej (niższej izby parlamentu Rosji) z ramienia Komunistycznej Partii Federacji Rosyjskiej (KPRF) Anatolij Łokot zwrócił uwagę na aktywność wyborców i ich silne poparcie dla władzy. Łokot uważa, że "organizacja głosowania była doskonała".

Opozycja na łasce dyktatora

Opozycja, która w tych wyborach wystartowała pod jednym sztandarem Zjednoczonych Sił Demokratycznych liczy, że władze pozwolą jej na wejście do Izby Reprezentantów. Wiceprzewodniczący Białoruskiego Frontu Narodowego (BNF) Wincuk Wiaczorka twierdzi, że jeśli władze się na to zgodzą, do parlamentu wejdzie 4-5 opozycjonistów.

Młodzież demonstruje pod znakiem Pogoni i unijnych flag

Kilkuset opozycyjnych manifestantów zebrało się w niedzielę wieczorem na Placu Październikowym w centrum Mińska, by opowiedzieć się za przemianami demokratycznymi na Białorusi. Manifestacja rozpoczęła się tuż po zamknięciu lokali wyborczych. Wśród zebranych na placu powiewały historyczne biało-czerwono-białe flagi Białorusi, a także flagi Unii Europejskiej i białoruska Pogoń. Przeważali ludzie młodzi, lecz byli również emeryci. Przybyli liderzy białoruskiej opozycji, w tym przedstawiciele Białoruskiego Frontu Narodowego i Zjednoczonej Partii Obywatelskiej. Przyszli także opozycyjni rywale prezydenta Alaksandra Łukaszenki z wyborów w 2006 roku: Alaksandr Milinkiewicz i Alaksandr Kazulin. Rozlegały się okrzyki: "Niech żyje Białoruś" i "Dyktator musi odejść".

Unia chce wierzyć

Unia Europejska ma nadzieję, że niedzielne wybory przybliżą Białoruś do Zachodu. Aleksandr Łukaszenka daje do zrozumienia, że jeśli Zachód nie będzie naciskał, wypuści opozycję z politycznego podziemia. Ale opozycja ostrzega: nie dajcie się zwieść reżimowi. Łukaszenka dopuścił do wyborów kandydatów opozycji - co nie zdarzało się wcześniej. Podporządkowanej sobie Centralnej Komisji Wyborczej nakazał zarejestrować 70 przedstawicieli opozycji.

Ale ich szanse na wybór są nikłe, oceniają komentatorzy, dając opozycjonistom szanse na zdobycie co najwyżej czterech-pięciu mandatów. I to tylko po to, żeby nie dać Zachodowi powodu do pełnej krytyki.

CO OBIECUJE ZACHODOWI ŁUKASZENKA?

Małe szanse na sukces

Sama opozycja przyznaje, że tylko nieliczni jej przedstawiciele mają szansę nawiązać walkę z kandydatami popierającymi Łukaszenkę. Według jej wyliczeń tylko 28 z 70 startujących opozycjonistów jest zdolnych do rywalizacji z kandydatami władzy.

Ci pozostali startują natomiast w okręgach, gdzie o wiele mocniejszą pozycję mają kandydaci władzy.

OPOZYCJA OSTRZEGA: NIE DAJCIE SIĘ NABRAĆ

Nic się nie zmieniło

- Mechanizmy pozostały te same. Rezultaty to sprawa wtórna - uważa przywódca opozycyjnej Partii Komunistów Białorusi (PKB) Siarhiej Kaliakin. I rzeczywiście, gdy spojrzeć na przebieg kampanii wyborczej nie sposób oprzeć się wrażeniu, że na Białorusi nic się nie zmieniło.

Od początku kampanii białoruskiej opozycji nie było łatwo. Praktycznie uniemożliwiono jej agitację, bo każdy wiec musiał uzyskać akceptację władz. Okazywało się więc ostatecznie, że sale przeznaczone na zebrania z wyborcami są np. w remoncie.

Kampania szykan

Gdy już do zebrań dochodziło, obecni na nich przedstawiciele władz lub po prostu prowokatorzy uniemożliwiali ich normalny przebieg. Gdy sfrustrowani opozycjoniści decydowali się na wiece bez zgody władz, byli natychmiast zatrzymywani i bici.

Wielu kandydatom opozycji nie pozwalano przygotować materiałów wyborczych - drukarnie po prostu odmawiały ich produkcji. Innym ulotki oddano na tydzień przed głosowaniem.

Na porządku dziennym były szykany wobec najmłodszych opozycjonistów. Poza pobiciami przez milicję i "nieznanych sprawców", relegowano ich z uczelni, przeszukiwano mieszkania i zastraszano.

Do więzienia za unijną flagę

Według raportu polskiej organizacji "Młodzi Demokraci", misji obserwacyjnej na Białorusi, z więzienia nie wyszli też wszyscy więźniowie polityczni. W zamknięciu pozostaje m.in. 20-letni Anton Kiszturna, u którego znaleziono nielegalną maszynę drukarską. Paulina Kurianowicz została aresztowana 3 lipca na ulicy Mińska, bo w plecaku miała flagę Unii Europejskiej.

Z uczelni na bruk

Aleś Krutkin, zwycięzca Krajowej Olimpiady Historii Białorusi i najlepszy student na swoim wydziale, został wyrzucony z uczelni, podobnie jak Franek Wiaczorka, syn lidera Białoruskiego Frontu Narodowego. Kacja Markowska z młodzieżówki BNF została wyrzucona z uczelni na kilka dni przed obroną pracy magisterskiej. Tylko w Mińsku w ostatnich miesiącach wyrzucono ze studiów 10 osób za działalność opozycyjną.

W aresztach domowych przebywają przedsiębiorcy sprzeciwiający się gospodarczej polityce władz.

Na Białorusi nie było też mowy o dostępie opozycji do mediów. Swojemu oburzeniu na ten stan rzeczy dali wyraz m.in. Reporterzy bez Granic.

- Ubolewamy, że nie nastąpiła żadna poprawa pod względem relacjonowania w mediach kampanii przed wyborami parlamentarnymi, chociaż Białoruś miała szansę unormowania stosunków ze społecznością międzynarodową - napisała organizacja na swojej stronie internetowej.

Nie wszyscy popierają opozycję

Nic więc nie zapowiada zmiany sytuacji na Białorusi. Dla sprawiedliwości trzeba dodać, że Alaksandr Łukaszenka wśród wielu Białorusinów cieszy się niepodważalną popularnością, której nie trzeba sztucznie podtrzymywać. Jest to skutek zarówno propagandy, ale i "małej stabilizacji", którą po latach zamętu po upadku ZSRR zafundował swoim rodakom prezydent.

Co powinien zrobić Zachód, gdy znów się okaże, że Łukaszenka odniósł przygniatający triumf? - Zachód obecnie stoi przed bardzo poważnym dylematem, czy uznać te wybory za farsę, czy nie - mówi przewodniczący Zjednoczonej Partii Obywatelskiej (ZPO) Anatol Labiedźka.

I dodaje, że "w dużej mierze od reakcji Zachodu będą zależały wybory prezydenckie w 2010 roku".

- Chcemy, by wybory potwierdziły pozytywne tendencje na Białorusi - powiedziała przed wyborami komisarz ds. polityki sąsiedzkiej Benita Ferrero-Waldner. To się okaże.

Źródło: tvn24.pl, PAP, nSport