Na południu Białorusi przy granicy z Ukrainą spadł pocisk rakietowy - powiadomiły w czwartek niezależnie białoruskie media. W ocenie administracji Alaksandra Łukaszenki i białoruskich służb granicznych była to rakieta ukraińskiego systemu przeciwlotniczego S-300. W związku z incydentem białoruskie MSZ wezwało do siebie ambasadora Ukrainy. Informacje o pocisku potwierdził rzecznik ukraińskiej armii. Ministerstwo obrony w Kijowie oświadczyło, iż nie wyklucza, że był to efekt rosyjskiej prowokacji.
Do zdarzenia miało dojść na polu nieopodal wsi Harbacha, około 20 kilometrów od granicy z Ukrainą. "Nie ma informacji, czy pocisk systemu S-300 uderzył w terytorium Białorusi, czy został zestrzelony przez białoruskie siły obrony przeciwrakietowej. Nie ma też doniesień o ofiarach" - czytamy na łamach Biełaruskiego Hajuna.
Kilka godzin po pierwszych doniesieniach medialnych w tej sprawie rzecznik ukraińskiej armii - cytowany przez Agencję Reutera - przyznał, że na terytorium Białorusi "spadł zbłąkany ukraiński pocisk". Ocenił, że wspomniany incydent "nie jest niczym nadzwyczajnym" i jest to "wynik działania obrony powietrznej".
Nagranie z miejsca wydarzeń opublikowała na swoim Twitterze Hanna Liubakowa, białoruska dziennikarka i stypendystka amerykańskiego think tanku Atlantic Council.
Reakcja białoruskich władz
Służba prasowa Łukaszenki oświadczyła, że prezydent został "niezwłocznie poinformowany o upadku ukraińskiej rakiety na Białorusi". Władze w Mińsku zdecydowały o wysłaniu na miejsce incydentu zespołu śledczych i przedstawicieli resortu obrony - przekazano.
Agencja Reutera donosi, że białoruskie MSZ wezwało w czwartek ukraińskiego ambasadora w Mińsku. - Strona białoruska uważa ten incydent za niezwykle poważny - oświadczył rzecznik resortu Anatolij Głaz. - Zażądaliśmy, aby strona ukraińska przeprowadziła gruntowne śledztwo, pociągnęła winnych do odpowiedzialności i zrobiła wszystko, by zapobiec takim incydentom w przeszłości - dodał Głaz.
Białoruskie media państwowe opublikowały wideo, mające według nich ukazywać ukraińską rakietę, która spadła w czwartek w obwodzie brzeskim przy granicy z Ukrainą.
Kijów "nie wyklucza świadomej prowokacji ze strony Rosji"
Ministerstwo obrony w Kijowie komentując upadek pocisku rakietowego na południu Białorusi, oświadczyło, iż nie wyklucza, że był to efekt rosyjskiej prowokacji.
W oświadczeniu na stronie internetowej resort poinformował, że "strona białoruska wyraziła protest w związku z naruszeniem przestrzeni powietrznej Białorusi przez pocisk rakietowy S-300, wystrzelony - według twierdzeń strony białoruskiej - z terytorium Ukrainy".
"Stronie ukraińskiej znane są rozpaczliwe i uporczywe dążenia Kremla do wciągnięcia Białorusi w jego agresywną wojnę przeciwko Ukrainie. W związku z tym strona ukraińska nie wyklucza również świadomej prowokacji ze strony Rosji - państwa terrorystycznego, która zaplanowała taki tor swoich pocisków manewrujących, by sprowokować ich przechwycenie w przestrzeni powietrznej nad terytorium Białorusi" - głosi komunikat.
Kijów, choć pozostawia sobie "bezwarunkowe prawo do obrony własnego nieba", jednocześnie jest gotów "zbadać obiektywnie incydent, do którego doszło 29 grudnia w przestrzeni powietrznej nad terytorium Białorusi na skutek odpierania zmasowanego ataku rakietowego Federacji Rosyjskiej" - zapewnił resort. Podkreślił przy tym, że Ukraina jest gotowa zaprosić do udziału w tym śledztwie ekspertów z państw, które nie okazują Rosji wsparcia "w jakiejkolwiek formie".
Obwodowy komisarz wojskowy: takie rzeczy się zdarzają
Reuters opisał, że komisarz wojskowy obwodu brzeskiego Oleg Konowałow, w komunikacie wideo opublikowanym na kanałach państwowej agencji BiełTA, poinformował, że mieszkańcy "nie mają się czym martwić" i że "niestety takie rzeczy się zdarzają". Porównał to wydarzenie do incydentu z polskiego Przewodowa z 15 listopada.
Pomiędzy końcem października i początkiem grudnia odnotowano też dwa podobne incydenty w Mołdawii. Po pierwszym z nich ministerstwo spraw zagranicznych Mołdawii poinformowało, że uznało przedstawiciela rosyjskiej ambasady w Kiszyniowie za persona non grata.
Źródło: PAP, tvn24.pl, Reuters