Kiedy w 2010 roku tłumacz FBI Shamai Leibowitz został skazany na 20 miesięcy więzienia za przekazanie osobom niepowołanym "tajnych informacji", nikt, nawet skazujący go sędzia, nie wiedział dokładnie, co i komu przekazał Leibowitz. Dziś już wiadomo - chodziło o podsłuchy ambasady Izraela w Waszyngtonie.
Skazujący Leibowitza sędzia mógł powiedzieć dziennikarzom w maju 2010 roku tylko to, że materiał dowodowy był bardzo poważny i zawierał tajne dokumenty, ale nawet on sam nie mógł ze wszystkimi się zapoznać.
Przez kilkanaście kolejnych miesięcy nie było wiadomo, czym były "tajne dokumenty", o których mówił sędzia i oskarżyciele. Dopiero najnowsze wydanie "New York Timesa" rzuca światło na tajemniczą sprawę Leibowitza.
Tłumacz do blogera
Leibowitz był tłumaczem z języka hebrajskiego, którego zadaniem m.in. było tłumaczenie podsłuchanych przez FBI rozmów telefonicznych prowadzonych przez izraelskich dyplomatów z ambasady w Waszyngtonie.
Wśród przetłumaczonych i przekazanych później na zewnątrz dokumentów były, jak podaje "NYT", rozmowy dyplomatów z amerykańskimi sojusznikami Izraela, m.in. z co najmniej jednym członkiem Kongresu. Skąd te informacje? Od blogera, któremu Leibowitz przekazał dokumenty.
To Richard Silverstein, autor bloga Tikun Olam (po hebrajsku "naprawiając świat"), który za zadanie ma m.in. publikowanie informacji na temat polityki zagranicznej Izraela. Według Silversteina, który zdaje się podzielać punkt widzenia Leibowitza, tłumacz przekazał mu podsłuchy, obawiając się "agresywnych izraelskich zabiegów w Kongresie i opinii publicznej oraz ze strachu przed izraelskim atakiem na irańskie instalacje nuklearne". Zarówno Silverstein jak i Leibowitz tą ostatnią ewentualność uważali za szczególne zagrożenie.
Silverstein usunął wpisy bazujące na dokumentach przekazanych mu przez Leibowitza, gdy dowiedział się, że jego informator został objęty dochodzeniem. Same dokumenty spalił. Niemniej z jego wyznań wyłania się obraz, z którego wynika, że nawet najbliżsi sojusznicy, jakimi są niewątpliwie USA i Izrael, zachowują wobec siebie, mówiąc delikatnie, rezerwę.
Tak naprawdę żadnego zaskoczenia
Co prawda godzące w siebie wzajemnie szpiegowskie afery, w które uwikłani są Izraelczycy i Amerykanie nie są niczym nowym (najsłynniejszy chyba przypadek izraelskiego szpiega w USA, to złapany w 1987 r. pracownik marynarki wojennej Jonathan Pollard), ale sprawa Leibowitza z pewnością nie poprawia klimatu wzajemnego zaufania.
Jak przypomina "NYT", FBI rutynowo podsłuchuje także kilka innych placówek dyplomatycznych w Waszyngtonie, co dla nikogo nie jest tajemnicą, niemniej publiczne ujawnienie faktu, że szpiegowani są formalni sojusznicy, jest co najmniej niewygodne dla Białego Domu.
Źródło: nytimes.com
Źródło zdjęcia głównego: Gyrofrog/Wikipedia