|

"Muszę pracować, dopóki mogę, ale czuję, że to ostatnie dni"

Mariam Hotak
Mariam Hotak
Źródło: Archiwum prywatne

Kilka dni temu dostałam od znajomej dziennikarki wiadomość. Napisała, że opuszcza Kabul i Afganistan. Przesłała też list od afgańskich dziennikarzy. Prosiła, by go opublikować. Podpisało go ponad 120 dziennikarzy różnych mediów, w tym ponad 20 kobiet. Ich sytuacja jest dramatyczna. Każdego dnia jest tylko gorzej.

Artykuł dostępny w subskrypcji

Odkąd talibowie przejęli władzę, z Marjan rozmawiałyśmy prawie codziennie. Cały czas powtarzała, że nie myśli o wyjeździe z kraju i nie zaprzestanie swojej pracy. Po kilku tygodniach rzeczywistość zaczyna być dla niej coraz trudniejsza. Pozbawiona pracy, niezamężna, młoda dziennikarka pozostaje bez środków do życia i bez perspektyw na ponowne podjęcie pracy. Jedyne, co ją czeka, to represje ze strony talibów za to, że przez lata współpracowała z zagranicznymi redakcjami. Sytuacja powtarza się w przypadku kolejnej znajomej. Mariam przez lata pracowała w radiu. Po przejęciu władzy przez talibów jej stacja nadal nadawała, choć zmieniono treści i muzykę. Mariam również mówiła, że zostaje. Kilka dni temu i od niej dostałam wiadomość. - Moje życie jest zagrożone, pomóż mi stąd wyjechać - błagała.

Tego samego dnia dostałam wiadomość od Amina - reportera pracującego dla jednej z telewizji. - Nie mogę pracować. Dostaję groźby śmierci od talibów, ukrywam się już kilka tygodni. Pomóż mi stąd wyjechać - prosił. Jego sytuacja jest dramatyczna - jest Hazarem, a tej grupy etnicznej talibowie szczególnie nienawidzą.

Rozmawiałam też z Ziarem, który był jednym z pierwszych dziennikarzy pobitych w Afganistanie przez talibów po przejęciu władzy. - Udało mi się uciec z kraju, ale nie jestem jeszcze bezpieczny - mówił. Zdradził miejsce swojego pobytu, ale prosił, by go nie ujawniać. Nadal boi się o swoje życie.

Talibowie grożą śmiercią

Talibowie nie dotrzymują słów, które padły na konferencji prasowej 17 sierpnia, zaledwie dwa dni po przejęciu władzy w Kabulu. Wówczas rzecznik prasowy Zabihullah Mudżahid zapewniał, że dziennikarze będą mogli bez problemów kontynuować pracę i nie spotkają ich za to żadne represje. Dowodem nowego, bardziej liberalnego traktowania dziennikarzy miał być telewizyjny wywiad kilka dni później, gdy przedstawiciel Abdul Haq Hammadi rozmawiał z dziennikarką.

Beheszta Arghand miała na sobie hidżab, ale niezasłoniętą twarz. Światowe media uznały to wydarzenie za przełomowe, a amerykańska stacja CNN nazwała je pisaniem nowej historii. Zmiana była tylko chwilowa, na potrzeby dobrego public relations. Wywiad nie okazał się przełomem, a talibowie zastraszają redakcje zatrudniające kobiety i same kobiety. Zakazują też publikowania informacji, które ich dotyczą. Arghand po kilku dniach od wydarzenia zaczęła otrzymywać groźby. Niedługo potem zdecydowała się opuścić Afganistan.

Drogie Panie / Drodzy Panowie, Jesteśmy grupą dziennikarzy z Afganistanu. Po upadku rządu w Afganistanie dziennikarze afgańscy przeżywają swoje najtrudniejsze dni. Przez ostatnie lata nowe pokolenie afgańskich dziennikarzy dorastało w środowisku wolnych mediów. Teraz stoi w obliczu wielu zagrożeń i przeciwności. Po upadku rządu w Afganistanie tysiące ludzi zostało ewakuowanych z Afganistanu, także dziennikarzy. Niestety, wielu dziennikarzy nie zdołało opuścić kraju. Teraz nasze życie jest poważnie zagrożone. W ciągu ostatnich dwudziestu lat ukształtowało się nowe pokolenie afgańskiej społeczności dziennikarskiej. Pokolenie, które dorastało z nowoczesnymi wartościami, zaznajomione z takimi pojęciami, jak wolność słowa, prawa kobiet, wolności i prawa obywatelskie oraz demokracja. Teraz, gdy Afganistan jest pod kontrolą talibów, dla tych wszystkich wartości, będących również wartościami współczesnego świata, nie ma w tym kraju miejsca. Wolne media są jedną z rzeczy, którym talibowie są całkowicie przeciwni. Otrzymaliśmy od nich listy, w których nakazali nam wprowadzenie zmian w naszej pracy, cenzurę, niepisanie o faktach, które ich dotyczą, oraz używanie nazwy Islamskiego Emiratu. My, niezależni, profesjonalni i bezstronni dziennikarze, nie możemy nazywać ich rządu Islamskim Emiratem, ponieważ żaden kraj na świecie również nie uznał tego rządu. W związku z tym uznaliśmy także, że nie możemy dłużej pracować pod talibskimi rządami, ponieważ byłoby to wbrew naszym zawodowym zasadom. Nie chcemy żyć w talibskim reżimie i nie chcemy też, aby nasze dzieci dorastały w cieniu takiego reżimu. Reżimu, który ignoruje współczesne wartości. Przede wszystkim nie chcemy też, aby nasi synowie i córki zostali pozbawieni w przyszłości przez ten reżim swoich podstawowych praw. Błagamy o uratowanie naszego życia, życia naszych rodzin i przyszłości naszych dzieci. Z wyrazami szacunku,
Afgańscy Dziennikarze

Groźby śmierci dziennikarze otrzymują coraz częściej, są zatrzymywani, zastraszani i poddawani przemocy - informuje organizacja Reporterzy bez Granic. Pracujący od dziesięciu lat jako reporter Amin (ze względu bezpieczeństwa na jego prośbę imię zostało zmienione) od kilku tygodni dostaje groźby śmierci. Zaczęło się od mediów społecznościowych, potem talibowie zaczęli go szukać. - W wiadomościach, które dostaję, piszą, że jeśli mnie znajdą, rozliczą się ze mną na swój sposób, a później mnie zabiją - mówi przerażony 28-letni dziennikarz.

- Co kilka dni zmieniam miejsce pobytu, praktycznie nie wychodzę z domu. Nie chodzę do pracy - dodaje. Usunął konta w mediach społecznościowych, a z telefonu komórkowego wszystkie zdjęcia mogące świadczyć o tym, czym zajmował się do tej pory. To na wypadek, gdyby został zatrzymany.

Mariam Hotak
Mariam Hotak
Źródło: Archiwum prywatne

Talibowie wysyłają redakcjom wytyczne co do zamieszczanych treści. - Mamy nie poruszać treści politycznych i nie mówić o talibach, chyba że pozytywnie - opowiada Amin. Dziennikarze odcinani są też od informacji. Talibowie pilnują, by nie zbliżali się do miejsc, gdzie nastąpił wybuch lub gdzie protestują kobiety. - Kiedy chcieliśmy relacjonować protesty w Kabulu, talibowie grozili nam bronią, od razu kazali stamtąd odjechać - mówi Ziar Chan Jaad. O brutalności talibów Ziar przekonał się osobiście. Razem z operatorem zostali zatrzymani i pobici pod koniec sierpnia.

- Tego dnia mieliśmy nagrywać reportaż o ubóstwie na ulicach Kabulu. W pewnej chwili podjechał samochód terenowy, z którego wysiedli talibowie. Zapytali, co robimy. Kiedy powiedziałem, że jestem dziennikarzem i pracuję, zdenerwowali się. Zaczęli nas bić, szarpać i krzyczeli, że dostaniemy za swoje. Jeden z nich celował we mnie. Zabrali nam telefony komórkowe i sprzęt - opisuje dziennikarz. Ziar przez kilka dni nie wychodził z domu, coraz rzadziej chodził do pracy, zmienił też miejsce zamieszkania.

- Zacząłem obawiać się o swoje życie. Zrozumiałem, że warunki pracy zaczynają przypominać wojnę. Poza tym nawet jakbym mógł pracować, to co miałbym relacjonować? Talibowie kontrolują nasz przekaz, mówienie czy pokazywanie czegokolwiek, co w nich uderza, równa się zemście z ich strony. To był koniec mojej pracy. Jedynym rozwiązaniem był wyjazd z kraju - mówi.

Z każdym dniem po przejęciu władzy talibowie stawali się wobec dziennikarzy coraz bardziej brutalni. 7 września w trakcie protestów kobiet w Kabulu zatrzymali dwóch reporterów, którzy próbowali przygotować relację. Tagi Daryabi i Neamatullah Naqdi zostali zabrani na posterunek policji i brutalnie pobici żelaznymi prętami. Zdjęcia ich pobitych ciał obiegły światowe media. Przy innej okazji inny dziennikarz próbujący zbliżyć się do protestujących w Kabulu kobiet również został zatrzymany i brutalnie pobity. Częściowo stracił wzrok.

Według Reporterów bez Granic sytuacja na prowincji jest jeszcze gorsza niż w stolicy. W ostatnich tygodniach organizacja odnotowała w całym kraju kilkadziesiąt incydentów z dziennikarzami. Zastraszani są też członkowie ich rodzin - talibowie mają listy z nazwiskami i adresami. Ze względu na bezpieczeństwo dziennikarzy organizacja nie podaje przy opisywanych przypadkach ani prawdziwych nazwisk, ani dokładnych miejsc, z których pochodzą.

Autocenzura, by przedłużyć agonię

Kiedy rozmawiałyśmy dwa tygodnie temu, Mariam Hotak miała jeszcze nadzieję, że będzie mogła kontynuować pracę. - Kiedy talibowie przejęli władzę, od razu wprowadziliśmy autocenzurę. Przestaliśmy puszczać muzykę rozrywkową i tę wykonywaną przez kobiety. Puszczamy tylko tradycyjną muzykę afgańską, spokojną, wolną, najczęściej bez wokalu. Treść audycji również została zmieniona. Moja audycja dotyczy spraw społecznych. W ogóle nie poruszamy tematów politycznych, nie komentujemy obecnej sytuacji i nie mówimy nic o talibach. To zupełnie inne radio - mówiła mi 23-letnia dziennikarka radiowa.

Już wtedy była pełna obaw, że pewnego dnia i tak talibowie zakażą nawet tego, ale zapewniała, że na razie talibom trochę kobiet w mediach jest potrzebnych - by ludzie myśleli, że ich nastawienie jest inne niż w latach 90. Mariam zaczęła być bardziej ostrożna. Poza pracą nie spotyka się z przyjaciółmi, praktycznie nie wychodzi z domu. Trasę między domem a radiem dla bezpieczeństwa zaczęła pokonywać w burce, przestała się malować, nawet pod burką przestała nosić zachodnie ubranie. - Muszę pracować, dopóki mogę, ale czuję, że to ostatnie dni. Moja mama pracowała jako urzędniczka, straciła pracę, moja młodsza siostra dziennikarka - również. Jestem jedyną osobą w rodzinie, która jeszcze pracuje - mówiła Mariam. Od 12. roku życia marzyła, by wykonywać ten zawód. Pomimo sprzeciwu rodziny i otoczenia wiedziała, że to jej droga.

Marjan Sadat
Marjan Sadat
Źródło: Archiwum prywatne

- Nie wyobrażam sobie, że musiałabym zostać w domu. Kocham pracę w mediach, to całe moje życie. Jeśli nie będę mogła pracować, wyjadę, ale to ostateczność - mówiła jeszcze kilka tygodni temu. Teraz ta ostateczność staje się faktem. Jeszcze pracuje, ale jedyne, o czym marzy, to wyjazd z kraju. - To kwestia dni, kiedy przestanę prowadzić audycję. Wtedy cała moja rodzina zostanie bez dochodu. Ja jestem niezamężna, siostra również. Sytuacja dla młodych dziewcząt robi się coraz bardziej niebezpieczna. Wiem, że talibowie nagabują młode dziewczyny, by zostały ich żonami. Co, jeśli któregoś dnia przyjdą i wezmą nas siłą? Nie mogę tu zostać - mówi teraz.

Dziennikarki mają zostać w domach

Poza Mariam żadna z dziennikarek, z którymi rozmawiałam w ostatnich tygodniach, już nie pracuje. Dostały informacje, by nie przychodzić do redakcji, ponieważ nie powinny pracować w tym samych pomieszczeniach, w których są mężczyźni. Ich redakcje dostały telefony, by kobiet nie wpuszczać. Wiele niezależnych mediów, otrzymujących wcześniej wsparcie finansowe z zagranicy, zawiesiło działalność, a telewizje kobiece Zan czy Bano przestały istnieć. Zatrudniały ponad osiemdziesiąt kobiet.

W 2020 roku w afgańskich mediach pracowało ich siedemset. Pod koniec sierpnia tego roku było ich - według Afgańskiego Centrum Ochrony Dziennikarek - sto, a na początku października 39. Widok kobiet na konferencjach prasowych organizowanych przez talibów to rzadkość. Talibowie zaczęli je ignorować i przestali odpowiadać na zadawane przez nie pytania. - Kiedy 7 września z kolegą Pietro, Włochem pracującym dla "La Repubbliki", przygotowywaliśmy wspólnie artykuł i spotkaliśmy się z rzecznikiem talibów, zrozumiałam na własnej skórze, jak będzie to teraz wyglądało. W trakcie rozmowy rzecznik nie spojrzał na mnie ani razu, nie odpowiedział na żadne moje pytanie, traktował mnie jak powietrze - wspomina Marjan Sadat.

Z każdym dniem wykonywanie zawodu stawało się dla niej coraz trudniejsze. Przeprowadzanie wywiadów na ulicy czy wyjmowanie na ulicy aparatu stało się niebezpieczne. - Zamieniłam więc aparat na telefon, ale z czasem to też stało się niebezpieczne, więc właściwie przestałam wychodzić z domu, przestałam pracować, nie miałam żadnego dochodu - mówi Marjan. Pod koniec września jej rodzina wyjechała z Afganistanu do Turcji, ona jedyna została. - Nie boję się śmierci. Będę pracowała, nawet jeśli mam za to zginąć - mówiła wówczas dziennikarka, kiedy pytałam ją, dlaczego nie wyjechała.

Od dziewięciu lat pracowała w mediach afgańskich, a w ostatnich kilku latach również dla mediów zagranicznych. Zdobywanie materiałów w terenie, przeprowadzanie wywiadów i współpraca z zagranicznymi mediami okazały się jednak zbyt dużym ryzykiem. Poczuła, że to już koniec, że będzie tylko gorzej i musi uciec z kraju. Bała się o swoje życie. Na początku października dołączyła do swojej rodziny w Turcji.

Ziar Chan Jaad
Ziar Chan Jaad
Źródło: Archiwum prywatne

Koniec niezależnych mediów

Wykonywanie przez kobiety zawodu dziennikarki w konserwatywnym afgańskim społeczeństwie nigdy nie było łatwe. - Kiedy rozpoczęłam pracę siedem lat temu, w redakcji kobiet było zaledwie kilka. Wtedy musiałam pracować pod fikcyjnym nazwiskiem. Jeszcze pięć lat temu, kiedy pracowałam już w radiu, także przedstawiałam się fikcyjnym nazwiskiem. Słuchacze znali mój głos, nie znali mojej twarzy i prawdziwej tożsamości. Nie chciałam stwarzać problemów rodzinie, narażać ich na presję i negatywne komentarze ze strony otoczenia i narażać też siebie na ataki. Wtedy dziennikarstwo to nie był dobry zawód dla młodej dziewczyny. Dziennikarki uważano za zbyt wyzwolone, nawet rozwiązłe - wspomina Mariam. Mimo wszystko w ostatnich latach kobiet było w mediach coraz więcej.

- W ostatnim czasie społeczne postrzeganie tego zawodu uległo poprawie i coraz więcej dziewcząt wybierało ten zawód. Ja też zaczęłam pracować pod prawdziwym nazwiskiem, nie musiałam się ukrywać. Moja rodzina nie wstydziła się tego, co robię, wręcz przeciwnie, była ze mnie dumna, a w moje ślady poszła moja młodsza siostra - mówi Mariam.

I bez władzy talibów Afganistan był jednym z najtrudniejszych i najniebezpieczniejszych miejsc pracy dla dziennikarzy, nie tylko dla kobiet - w Światowym Indeksie Wolności Prasy Afganistan w 2020 roku zajmował 122. miejsce na 180 krajów. Reporterzy bez Granic pozytywnie oceniali jednak rozwój mediów w tym kraju. - Afgańczycy mogli cieszyć się pluralizmem mediów, a szeroka reprezentacja kobiet pozwalała na relacjonowanie różnych tematów. Teraz wszystko zostało zrujnowane - mówi Pauline Ades-Mevel, rzeczniczka prasowa Reporterów bez Granic. - Możemy mieć tylko nadzieję, że afgańskie dziennikarstwo przetrwa nie tylko na wygnaniu, ale i w kraju. Dziennikarze, którzy mimo wszystko próbują w Afganistanie pracować, poddani są ogromnej presji. Należą im się ogromne słowa uznania - dodaje.

Jeszcze w lipcu tego roku afgańskie Ministerstwo Informacji i Kultury informowało o działających w kraju 248 stacjach telewizyjnych i 438 radiowych. Według Komitetu Bezpieczeństwa Dziennikarzy Afgańskich w tej chwili działa 70 procent mediów mniej i z każdym dniem ich ubywa.

- Wraz z pojawieniem się talibów niezależne media przestały istnieć. Kto może, ucieka z kraju. To koniec niezależnych mediów. To smutna nowa rzeczywistość Afganistanu - mówi Ziar.

A Marjan dodaje: - Ostatnie piętnaście lat było najpiękniejszym okresem mojego życia. Studiowałam na uniwersytecie, pracowałam w mediach. Widziałam wiele afgańskich kobiet, które tak jak ja realizowały się zawodowo w dziennikarstwie. To były złote lata naszego życia. W ciągu jednego dnia straciłyśmy wszystko, na co tak ciężko pracowałyśmy.

Czytaj także: