Śledzona, obserwowana, grożono jej śmiercią. Setki razy składała zeznania w prokuraturze i na policji. Najbliżsi sąsiedzi Bożeny Wołowicz zamienili jej życie w koszmar, cynicznie wykorzystując wymiar sprawiedliwości. Dlaczego państwo nie potrafi obronić ofiary? Dlaczego prześladowcy są bezkarni i niemal na oczach policji i prokuratury nękają bezbronną kobietę? Reportaż "Superwizjera".
Bożena Wołowicz jest emerytowaną nauczycielką. Mieszka sama w Zdżarach, niewielkiej miejscowości niedaleko Dębicy. Ostatnie pięć lat jej życia to pasmo ataków, wyzwisk i gróźb. Setki wizyt na policji, w prokuraturze i sądach. Wszystko za sprawą jej najbliższych sąsiadów.
Nękanie
- Od samego początku jakoś tak widziałam, że nie chcą tego kontaktu ze mną. Myślałam, ze to jest właśnie podyktowane zarozumiałością, (...) że uważają, że są lepsi ode mnie - tak pani Bożena wspomina początek znajomości z sąsiadami.
Małgorzata K., lekarka z dwójką dorosłych dzieci, kupiła od Bożeny Wołowicz nieruchomość. Otoczyła ją kamerami, które skierowane są na dom jej sąsiadki. Śledzą każdy ruch kobiety. Każdy, kto odwiedza Bożenę Wołowicz, jest filmowany i obserwowany.
Po raz pierwszy zaatakowali swoją sąsiadkę w lutym 2013 roku, oskarżając ją w środku nocy o otrucie psa i utopienie szczurów w kanalizacji. Do dziś nie przestają jej nękać, a Andrzej K. uruchomił w internecie kanał, na którym publikuje nagrania z monitoringu i filmy pokazujące, w jaki sposób dręczy swoją sąsiadkę.
Jak podkreśla pani Bożena, jej sąsiedzi stosują różnego rodzaju metody stalkingu.
- W pewną niedzielę na ogrodzenie wywiesili dwie siatki z ludzkim kałem. Powiedzieli, że to jest ich ogrodzenie i sobie mogą wieszać co im się podoba. Zrobili wysypisko przy mojej bramie. Śmierdzi to wszystko, tyle tych śmieci - opowiada Bożena Wołowicz.
- Boję się tego wszystkiego cały czas, a w sercu wiem, że dla nich to jest ogromna satysfakcja - to, że im się udało skutecznie mnie na tyle zastraszyć, że boję się funkcjonować - dodaje.
Rozbój
Małgorzata K. z premedytacją wykorzystuje prokuraturę i policję do dręczenia swojej sąsiadki. Bożena Wołowicz spędza długie godziny na przesłuchaniach i rozprawach sądowych. Rodzina K. składała skargi do nadzoru budowlanego, nadleśnictwa oraz starostwa. Złożyli kilkadziesiąt zawiadomień o wykroczeniach. Niektóre, choć wydają się absurdalne, zostały całkowicie poważnie potraktowane.
Na jednym nagraniu widać, jak psy Bożeny Wołowicz stały na drodze przez 38 sekund bez smyczy. Po doniesieniu rodziny K. została za to ukarana mandatem. Ponadto musiała składać wyjaśnienia, że przez dwie sekundy o godzinie 5.58 pies zakłócił ciszę nocną.
Sąsiedzi wytoczyli jej dwie sprawy o wykroczenie i pomówienia, żądając 300 tysięcy złotych. Odbyło się blisko 50 rozpraw. Pani Bożena została uniewinniona. Jednak niemal każde spotkanie ze stalkerami w sądzie kończyło się awanturą.
Wcześniej rodzina K. mieszkała w Tarnowie.
Tutaj w 2009 roku Andrzej K. z matką i siostrą zaatakował Andrzeja Lisa, który widział, jak Małgorzata K. niszczy zaparkowane przy ulicy auta.
- Szedłem wzdłuż żywopłotu i poczułem, jak mi ktoś zarzucił pętlę i płachtę z tyłu i wciągnął mnie w żywopłot i zaczął mnie dusić. Kilka razy próbowałem się uwolnić z tego. Nie ma szans uwolnienia się z pętli, jak ktoś od tyłu dusi. Straciłem oddech, zrobiło mi się ciemno przed oczami, poczułem tylko gaz, który podszedł i wszystko się uwolniło i krzyki ludzi w koło - relacjonuje ten atak Andrzej Lis.
Całą trójkę oskarżono o rozbój, groziło im do 12 lat więzienia. Zostali skierowani na badania psychiatryczne, w wyniku których okazało się, że w momencie popełniania tych czynów są niepoczytalni i nie poniosą kary.
Sąd skazał Andrzeja K. na detencję do szpitala psychiatrycznego, uznając, że zagraża otoczeniu i musi być izolowany. Jednak już w grudniu 2009 roku ten sam sąd uznał, że ryzyko przestało istnieć i mężczyzna wyszedł na wolność. Wkrótce po tym rodzina K. kupiła dom od Bożeny Wołowicz.
- Oni mi nie dali spokoju. Po prostu wyprowadzili się z Tarnowa. Zaczęli jeździć za mną, przyjeżdżali do Tarnowa. Nieraz sześć czy siedem kółek musiałem na rondzie zrobić, żeby ich zgubić i nie widzieli, gdzie mieszkam z moją rodziną - wyjaśnia Andrzej Lis.
Strach
Bożena Wołowicz pierwsze zawiadomienie o stalkingu złożyła pięć lat temu. Prokuratura Rejonowa w Dębicy umorzyła sprawę, uznając, że to konflikt sąsiedzki. W ciągu tych pięciu lat wyprowadzała się z domu kilkakrotnie. Jednak rodzeństwo K. nie przestało atakować swojej sąsiadki. Oskarżyli kobietę o zorganizowanie na nich napadu z bronią.
- Wtedy po prostu syn lekarki wydzierał się do mnie bardzo wulgarnie - "poderżnę ci gardło", "ty k..., już wisisz". Mimo że minęło już trzy lata i cztery miesiące, to w dalszym ciągu mam to w uszach i w głowie - dodaje Bożena Wołowicz.
Śledztwo w sprawie stalkingu podjęto na nowo, kiedy w grudniu 2014 roku do prokuratury dotarło nagranie z jednej z napaści na panią Bożenę. Prokurator nie wydał jednak rodzinie K. zakazu zbliżania się do ofiary, a policja odmówiła ochrony.
- Żeby jakoś funkcjonować cały czas staram się schodzić im z drogi, uciekać, unikać. Chyba najgorszy był dla mnie rok szkolny 2014 na 2015. Wtedy miałam tylko pół etatu w szkole, więc pracowałam tylko we wtorki i czwartki. Proszę sobie wyobrazić, że zwykle w czwartki po pracy robiłam sobie zakupy na tyle, żeby mi wystarczyły do wtorku. Żebym w miarę możliwości nie musiała wyjeżdżać z domu i zwykle dopiero we wtorek, jak jechałam do pracy, to znowu jakieś zakupy robiłam. To były straszne czasy - wspomina Bożena Wołowicz.
Choć prokuratura oskarżyła całą rodzinę K. o stalking, to nie przyniosło to spokoju. Stalkerzy wciąż wysyłają do prokuratury dziesiątki zawiadomień przeciwko pani Bożenie bądź powołują ją na świadka do różnych spraw. Tym razem musiała zgłosić się na przesłuchanie do prokuratury oddalonej o 60 kilometrów - w związku ze sprawą dotyczącą przekroczenia uprawnień przez policjanta.
Zarzuty
Rodzina K. złożyła do Prokuratury Rejonowej w Dębicy złożyła 144 zawiadomień o przestępstwach rzekomo popełnionych przez Bożenę Wołowicz oraz inne osoby. Wszystkie zakończyły się umorzeniem bądź odmową wszczęcia śledztwa.
W związku z tym Małgorzata K. lawinowo składa zawiadomienia o przekroczeniu uprawnień lub niedopełnienia obowiązków przez prokuratorów, policjantów i sędziów. Wpłynęło ich 44. Zawiadomieniami rodziny K. zajmują się także inne prokuratury na terenie Podkarpacia i Małopolski. W ciągu niespełna czterech lat to ponad 200 różnych spraw i żadna nie zakończyła się aktem oskarżenia.
Cały czas K. szukają okazji do dręczenia pani Bożeny. Pozwolili sobie nawet na samodzielne zatrzymanie kobiety na drodze.
- Dla mnie wyjazd z domu czy powrót do domu to po prostu koszmar. Ja nigdy nie wiem, co się na drodze tutaj stanie. Czy będą na mnie czyhać, czy pozwolą mi przejechać - relacjonuje pani Bożena.
Bezsilność
Lekarka Małgorzata K. to szwagierka Jana Kościuszki, krakowskiego restauratora i społecznika, twórcy krakowskiej wigilii dla potrzebujących. Choć to bliscy krewni, nigdy nie byli w zażyłych relacjach. Od śmierci swego brata Jan wspierał finansowo swoją rodzinę. Dopiero po napadzie na Andrzeja Lisa dowiedział się, jak ci ludzie funkcjonują. Przestał wspierać krewnych. Wówczas on i jego bliscy spotkali się z lawiną gróźb i internetowego hejtu.
- Przerażająca jest w tym wszystkim bezsilność, absolutny nihilizm władz, organów ścigania, sądów. Wydają się być zastraszone prokuratury przez trójkę ludzi, wobec których są duże zastrzeżenia co do ich poczytalności - ocenia restaurator.
Jan Kościuszko złożył zawiadomienie do prokuratury, która w 2017 roku postawiła całej trójce także zarzuty o stalking oraz groźby karalne. On, tak samo jak Bożena Wołowicz, jest wzywany za sprawą K. na przesłuchania w różnych postępowaniach. Akt oskarżenia nie trafił do sądów, ponieważ do tej pory nie przeprowadzono badań psychiatrycznych, które miały by ocenić poczytalność podejrzanych.
Paraliż sądu
Ostatniej zimy do policyjnych interwencji w domu Bożeny Wołowicz dochodziło codziennie. Małgorzata K. groziła kobiecie śmiercią. Wtedy policjanci po raz pierwszy zatrzymali rodzeństwo K. Postawiono im kolejne zarzuty. Wydano zakaz zbliżania się i kontaktowania się z ofiarą. Mimo wszystko nadal rodzina K. dręczy swoją sąsiadkę.
Śledczy tłumaczą, że nic więcej w tej sprawie zrobić nie mogą.
- Dalej ewentualnie może się skończyć, jeśli - bo ja nie będę przesądzał na tym etapie, kolejnym aktem oskarżenia do sądu. Takie mamy tylko możliwości, nie mamy innych możliwości. Mogliśmy tylko zastosować środek zapobiegawczy o charakterze wolnościowym - podkreśla Jacek Żak z Prokuratury Rejonowej w Dębicy.
Proces, w którym rodzina K. oskarżona jest o stalking i napaść na panią Bożenę, toczy się od 2016 roku. Odbyło się tylko kilka rozpraw. Siedmiokrotnie zmieniał się skład sędziowski. W tym roku oskarżeni złożyli kolejny wniosek o wyłączenie wszystkich sędziów orzekających w wydziale karnym.
Wnioski o wyłączenie z orzekania w sprawach, w których pojawia się rodzina K. złożyło również sześciu sędziów z wydziałów cywilnego oraz rodzinnego. To paraliżuje pracę sądu. Wiceprezes nie zgodził się na rozmowę przed kamerą. Przeciwko niemu również zostało złożone zawiadomienie do prokuratury po tym, jak dwa lata temu zgodził się na wywiad.
Łzy
- Ja mogę się zgodzić z tym, że złożenie aktu oskarżenia nie zawsze kończy przestępczą działalność - tłumaczył w 2016 roku Artur Mielecki z Sądu Rejonowych w Dębicy.
Nękana przez sąsiadów pani Bożena mówi, że nie ma wielkich oczekiwań.
- Chcę tylko spokojnie mieszkać w swoim domu, wyjść kiedy zechcę, wyjechać kiedy zechcę, żeby każdy kogo mam ochotę zaprosić - mówi ze łzami w oczach kobieta.
Autor: PTD//now / Źródło: Superwizejr TVN
Źródło zdjęcia głównego: Superiwzjer