|

Gdzie jest Zygmunt Korfanty? Po jego zaginięciu w stajni wylali beton

Dom za dębowym lasem
Dom za dębowym lasem
Źródło: Martyna Sokołowska/tvn24.pl

Po 26 latach pani Józefa z Wydrnej przypomniała sobie, że w domu za dębowym lasem, w części przeznaczonej na stajnię, ktoś wylał beton. Stało się to już po zaginięciu Zygmunta Korfantego. Niedaleko tego domu widziano go po raz ostatni. To nowy, niebadany wcześniej przez policję, wątek sprawy.

Artykuł dostępny w subskrypcji

82-letnią Józefę odnajduję w Wydrnej 19 marca, dokładnie 26 lat od dnia, w którym sąsiedzi po raz ostatni widzieli Zygmunta Korfantego. Kobieta pamięta zaginionego 51-latka i policyjne poszukiwania za nim.

Po tym, jak lokalna telewizja w marcu tego roku przypomniała historię jego zaginięcia, starsza pani przypomniała sobie rozmowę sprzed lat, z sąsiadką.

- Był z Dydni Stefan i sąsiadka stąd, oboje już nie żyją. Ona była w szpitalu i on też był. Przyszedł do niej na salę i opowiadał, że obszedł las, co go Dębina nazywają. Obszedł ten las tam i z powrotem i świeżej ziemi nigdzie nie było. I mówi tak: tam robili w stajni beton, muszę jeszcze raz tam iść i to zbadać. I mówił, że może czasem tam tego Zygmunta pochowali, zabetonowali - wspomina kobieta.

Ale Stefan do dębowego lasu już nie wrócił. Krótko po rozmowie z sąsiadką zmarł.

Pani Józefa o rozmowie z sąsiadką opowiedziała synowej najstarszej siostry zaginionego Zygmunta Korfantego. Rodzina 51-latka o sprawie powiadomiła naszą redakcję, a my informację przekazaliśmy policji w Brzozowie.

Policjanci nigdy wcześniej nie badali tego wątku.

Zygmunt Korfanty z żoną
Zygmunt Korfanty z żoną
Źródło: Archiwum prywatne

- Tego typu informacje często pojawiają się w sprawach zaginięć. Wynika to z różnych czynników. W małych społecznościach lokalnych ludzie plotkują, rozważają różne wersje zdarzeń. Nie zawsze mówią o tym głośno, czy dzielą się z organami ścigania. Czasem właśnie duży upływ czasu od zdarzenia powoduje, że takie informacje zaczynają się pojawiać. Bywa również tak, że po śmierci domniemanego sprawcy mieszkańcy chętniej otwierają sią i mówią o swoich hipotezach - komentuje Justyna Poznańska, psycholożka śledcza i profilerka z wieloletnim doświadczeniem.

- Nikt wcześniej nie wskazywał na tę lokalizację ani nie informował nas o tym, że może się tam znajdować ciało zaginionego mężczyzny - mówi nam aspirant Tomasz Hałka, oficer prasowy Komendy Powiatowej Policji w Brzozowie.

Wskazany teren zostanie teraz sprawdzony, najprawdopodobniej przez eksperta georadarem. Za pomocą specjalistycznego sprzętu w domu za dębowym lasem funkcjonariusze będą szukać szczątków zaginionego 51-latka z Wydrnej.

Czy po 26 latach w tej sprawie nastąpi przełom?

Wyszedł z domu i zniknął

Pierwszy raz o zaginięciu Zygmunta Korfantego pisaliśmy w tvn24.pl w grudniu 2023 roku.

51-letni mężczyzna mieszkał sam w starym drewnianym domu w Wydrnej. To mała miejscowość w powiecie brzozowskim na Podkarpaciu, mieszka tam niespełna 600 osób. Ludzie się znają. Pamiętają niewysokiego 51-latka "z Dolinki", który 26 lat temu przepadł bez śladu. Mają o nim dobre zdanie.

- W porządku chłop był. Pracowity, pomocy nikomu nie odmówił. Pracowaliśmy nawet razem na jednej budowie. Napić się lubił, ale nerwowy po alkoholu nigdy nie był. Unikał sporów, do bitki się nie garnął. Złego słowa na niego nie powiem - mówi jeden z mieszkańców.

Zygmunt Korfanty nie miał stałej pracy. W wiosce najmował się do pomocy w polu i do remontów, czasem pomagał na budowach. Złota rączka. Miejscowi pamiętają, że przed zaginięciem najczęściej bywał w domu za dębowym lasem. Odwiedzał panią Marię, która mieszkała tam z nastoletnim synem i dwoma młodszymi braćmi. Mówili na nich Zadębiniacy, od tego lasu, za którym mieszkali.

W domu sporo się piło. Zadębiniaków odwiedzali mężczyźni z okolicznych wiosek. Po alkoholu młodszy z braci bywał agresywny, czasem dochodziło do rękoczynów.

Od starszego małżeństwa, które mieszka po sąsiedzku, dowiaduję się, że dobrze znali Zygmunta Korfantego. Kładł im w łazience płytki. Mówią, że często chodził do sąsiadów mieszkających za płotem lub do Zadębiniaków, których dom znajduje się około 200 metrów dalej na wzgórzu. Zapamiętali, że 19 marca, na imieniny Józefa, przyszedł do sąsiadów na wino, ale ci z jakiegoś powodu go pogonili i - jak przypuszczają moi rozmówcy - poszedł wtedy właśnie do Zadębiniaków. I wtedy widzieli go po raz ostatni.

O tym, że Zygmunt Korfanty zaginął, policja dowiedziała się 12 kwietnia 1999 roku od jego córki. Kobieta miała wtedy 29 lat, mieszkała z mężem i dzieckiem w Sanoku, niespełna 30 kilometrów od Wydrnej.

- Mieliśmy z ojcem bardzo dobry kontakt. Przyjeżdżał do nas raz na tydzień, czasem raz na dwa tygodnie. Zawsze coś przywoził, owoce, czekoladę czy królika na święta. Sam nie miał wiele, ale o innych zawsze pamiętał. Nawet trochę się o to na niego złościłam, bo wydawał pieniądze, a były jemu potrzebne - wspomina Bernadetta Chrząszcz, córka Zygmunta Korfantego.

Zaginiony Zygmunt Korfanty z córką i wnuczką
Zaginiony Zygmunt Korfanty z córką i wnuczką
Źródło: Archiwum prywatne

Pamięta też, że ojciec lubił oglądać filmy, a szczególnie te z Jean-Claudem Van Dammem. Wypożyczał stertę kaset i oglądał nocami u córki. W swoim domu w Wydrnej wieczorami czytał książki i "Detektywa" - najstarszy polski miesięcznik poświęcony tematyce kryminalnej. Psuł mu się wzrok i miał coraz większe problemy z czytaniem, dlatego córka kupiła mu mały, używany, kolorowy telewizor, aby mógł go sobie włączać wieczorami. Chciała mu też kupić kurczęta, żeby miał się czym zająć koło domu, ale nie zdążyła. W marcu 1999 roku ojciec przestał ją odwiedzać.

Nie pamięta, kiedy widziała go po raz ostatni, ale kiedy jego nieobecność zaczęła się niepokojąco przedłużać, zadzwoniła do sąsiadki ojca, aby sprawdziła, czy wszystko u niego w porządku. - Umówiłyśmy się na telefon następnego dnia. Kiedy nazajutrz po pracy zadzwoniłam, przekazała mi, że nie widziała ojca, a u niego w domu się nie świeci. I to nas zaniepokoiło - wspomina Bernadetta Chrząszcz.

Następnego dnia pojechała do Wydrnej. Dom wyglądał tak, jakby ojciec miał niebawem wrócić. Na zewnątrz na sznurku wisiało świeże pranie. Wyjściowe ubranie i buty zostały w domu, na stole leżał dowód osobisty. - Ojciec nigdzie nie ruszał się bez dokumentów, więc to oznaczało, że jest gdzieś w okolicy, że wyszedł na chwilę.

Kobieta zgłosiła zaginięcie ojca na posterunku policji w Dydni, ale poszukiwania zaginionego 51-latka nie ruszyły od razu. - Policjant, który do nas zszedł, powiedział, że złapali ojca jadącego pod wpływem alkoholu na rowerze i dali mu za to 500 złotych mandatu. Jego zdaniem ojciec się ukrywał, bo nie chciał płacić mandatu. Dla nas to tłumaczenie było absurdalne - mówi nam córka zaginionego 51-latka.

Dopiero kiedy sprawa trafiła na policję w Brzozowie, ruszyły poszukiwania. W działania zaangażowanych było kilkadziesiąt osób: policjanci, strażacy-ochotnicy, leśnicy oraz pracownicy interwencyjni z Urzędu Gminy w Dydni. Przeczesywali tereny między Wydrną, a sąsiednimi miejscowościami.

Komunikat z wizerunkiem zaginionego rozesłano do wszystkich jednostek policji w kraju. Policja sprawdziła okoliczne szpitale i areszty śledcze w kraju. Informację o zaginięciu mieszkańca Wydrnej podały też lokalne parafie. Wszystko na nic. Po Zygmuncie Korfantym nie było śladu.

Rodzina szukała też na własną rękę - w lasach, przydrożnych rowach. Bo może wracając do domu zasłabł i leży gdzieś czekając na pomoc? Może potrącił go samochód?

Maria, siostra Zygmunta Korfantego: - Ja to wszystko pamiętam jak dziś. Jak po tych lasach chodziliśmy, szukali, gdzie świeża ziemia, czy zakopany gdzieś nie jest. 

Bo w wiosce mówiło się też, że mężczyzna mógł zostać zabity, a jego ciało ukryte.

Wydrna to malownicza wioska położona w powiecie brzozowskim na Podkarpaciu
Wydrna to malownicza wioska położona w powiecie brzozowskim na Podkarpaciu
Źródło: Martyna Sokołowska/tvn24.pl

Siostra zaginionego 51-latka pamięta też swoją wizytę z policją u Zadębiniaków. - W domu była Maria, jej syn i dwóch braci - Kazek i Leszek. Pani Maria była w kuchni, gotowała na piecu ziemniaki. Stała tam, w takiej długiej sukience. Na nasz widok skuliła się i powiedziała: Korfantemu my tu nic nie zrobiły, co wy chcecie u mnie?

U Zadębiniaków była też Bernadetta: - Przyjechałyśmy z mamą pokojowo nastawione, aby porozmawiać. Policjantów nie wpuścili do domu, nie wiem, może przyjechali nieprzygotowani, może nie mieli nakazu. Utkwiło mi w pamięci, że syn pani Marii był wystraszony, bał się policji. On chodził wtedy do technikum, obawiał się, aby mu nie narobić problemów, a przecież myśmy przyjechali tylko porozmawiać - wspomina.

- Ludzie z wioski mówili, że tam się pewnie coś stało, że tam nieraz dochodziło do rękoczynów. Może do wypadku jakiegoś doszło, albo podczas bójki pod wpływem alkoholu coś się stało, nawet niespecjalnie. Wie pani jak to jest po alkoholu, dużo nie trzeba. Mogło dojść do jakiejś sprzeczki, może ojca ktoś butelką uderzył i upadł, a tamci wpadli w panikę i ukryli ciało. Ojciec był dobrym, spokojnym człowiekiem, pomagał innym, często za grosze. Nie sądzę, aby ktoś celowo chciał go zabić. Jeśli to tam do czegoś doszło, to myślę, że był to wypadek - dodaje.

Maria, mieszkanka domu za dębowym lasem, zmarła w grudniu 2005 roku po chorobie. Dwa tygodnie później życie odebrał sobie jej młodszy brat. Starszy brat zmarł w 2017 roku.

Mapa od jasnowidza i tajemnicze anonimy

Kiedy poszukiwania mężczyzny nie przyniosły skutku rodzina postanowiła zasięgnąć opinii jasnowidza.

Szwagier Zygmunta był handlarzem, jeździł po całej Polsce. - Jasnowidz powiedział mu, że do wizji potrzebuje osobistą rzecz brata. Daliśmy sweter i pojechał. Po czterech czy pięciu godzinach jasnowidz dał mu kartkę, na której było napisane: "Zginął w Wydrnej". Zabójcą jest młody człowiek. Nie trzeba go szukać nigdzie, tylko po młodnikach. Zwłoki wiszą, są już w bardzo dużym rozkładzie, ale jeszcze wiszą - wspomina Maria, siostra Zygmunta Korfantego.

Do kartki jasnowidz dołączył odręcznie narysowaną mapę, na której znakiem X wskazał miejsce, w którym mają znajdować się zwłoki. Ale ciała tam nie było.

Mapa przygotowana przez jasnowidza
Mapa przygotowana przez jasnowidza
Źródło: Nowe Podkarpacie, 2004-01-21/Krośnieńska Biblioteka Cyfrowa

Pani Maria przypomina sobie jeszcze jedną sytuację. W październiku 1999 roku, pół roku po zaginięciu Zygmunta, na weselu ich najstarszej siostry do jej męża podszedł jeden z gości. Powiedział: Korfanty zginął w Wydrnej, ale wydrnianie się boją i nic nie powiedzą.

O tym, że Zygmunt nie żyje, ktoś we wrześniu 1999 roku anonimowo powiadomił też brzozowską policję. - Był to anonimowy list informujący o tym, że jego ciało znajduje się w okolicznych kompleksach leśnych - mówi nam aspirant Tomasz Hałka, oficer prasowy Komendy Powiatowej Policji w Brzozowie.

16 grudnia Prokuratura Rejonowa w Brzozowie wszczęła w tej sprawie śledztwo z art. 155 Kodeksu karnego, który dotyczy nieumyślnego spowodowania śmierci. Umorzono je już po 15 dniach, 31 grudnia. Powód: brak danych dostatecznie uzasadniających podejrzenie popełnienia przestępstwa.

Kolejny anonim z informacją o tym, że mężczyzna nie żyje, a jego ciało zostało ukryte, brzozowska policja otrzymała w 2001 roku, ale ta informacja też nie została potwierdzona.

W maju 2011 roku, na podstawie obowiązujących wówczas w policji wewnętrznych przepisów, poszukiwania Zygmunta Korfantego zostały zakończone.

27 lutego 2015 zaginiony został uznany za zmarłego.

Dom, w którym mieszkał Zygmunt Korfanty
Dom, w którym mieszkał Zygmunt Korfanty
Źródło: Martyna Sokołowska/tvn24.pl

Po 24 latach zgłosił się świadek

W sprawie nie działo się nic aż do 1 listopada 2023 roku, kiedy do krewnych zaginionego mężczyzny na cmentarzu podszedł jego sąsiad i powiedział, że wie, gdzie może znajdować się jego ciało. Na prośbę rodziny udał się z nią w to miejsce. W okolicy zasypanego dołu rodzina 51-latka znalazła materiał przypominający fragment koszuli.

- Mężczyzna został przesłuchany. Wskazał, że w roku, w którym zaginął Zygmunt Korfanty, w maju wybrał się na grzyby nieopodal domu zaginionego. Około 300 metrów od budynku zauważył na brzegu wąwozu świeżo usypany dół, który był przykryty gałęziami. Zapytany dlaczego nie zgłosił tego wcześniej, nie potrafił jednoznacznie udzielić odpowiedzi. Powiedział, że dopiero gdy zobaczył w 2023 roku na cmentarzu córkę zaginionego, przypomniała mu się ta sytuacja i postanowił jej o tym powiedzieć - mówi Marta Kolendowska-Matejczuk, rzeczniczka prasowa Prokuratury Okręgowej w Krośnie.

Nie wskazał jednak osoby lub osób, które miałyby być odpowiedzialne za śmierć Zygmunta Korfantego, ani okoliczności, w jakich miał zginąć.

Miejsce wskazane w listopadzie 2023 roku przez jednego z mieszkańców Wydrnej. Po zaginięciu Zygmunta Korfantego widział tam kopiec usypany z ziemi, który mógł wskazywać na miejsce ukrycia zwłok
Miejsce wskazane w listopadzie 2023 roku przez jednego z mieszkańców Wydrnej. Po zaginięciu Zygmunta Korfantego widział tam kopiec usypany z ziemi, który mógł wskazywać na miejsce ukrycia zwłok
Źródło: Martyna Sokołowska/tvn24.pl

- W sprawie dokonane zostały oględziny wskazanego miejsca przez funkcjonariuszy policji wraz z technikiem kryminalnym Komendy Powiatowej Policji w Brzozowie oraz oględziny materiału. Wykopany i przeszukany został dół w miejscu wskazanym przez świadka, jednakże nie ujawniono ani szczątków ludzkich ani innych śladów, które mogły mieć związek z zaginięciem - informuje prok. Kolendowska-Matejczuk.

Rodzina Zygmunta Korfantego nie ustawała w poszukiwaniach. Zaginionego mężczyzny szukała m.in. poprzez komunikaty w lokalnych i regionalnych mediach
Rodzina Zygmunta Korfantego nie ustawała w poszukiwaniach. Zaginionego mężczyzny szukała m.in. poprzez komunikaty w lokalnych i regionalnych mediach
Źródło: Nowe Podkarpacie, 2004-01-21/Krośnieńska Biblioteka Cyfrowa

Dzięki georadarowi odnajdują zwłoki

Teraz, dzięki informacji od pani Józefy, policja po latach raz jeszcze wróciła do sprawy i ponownie spróbuje rozwikłać zagadkę zaginięcia 51-letniego mieszkańca Wydrnej. Stajnię, gdzie po zaginięciu Zygmunta Korfantego miał zostać wylany beton, ekspert sprawdzi za pomocą georadaru. W zależności od tego, co wskaże urządzenie, policjanci podejmą kolejne działania.

Poszukiwanie zwłok z wykorzystaniem georadaru to jedna z nowoczesnych metod wykorzystywana przez policję. Georadar działa poprzez wysyłanie fal elektromagnetycznych w ziemię. - Składa się z anteny nadawczej i odbiorczej, urządzenia, które przetwarza sygnał i jednostki centralnej z monitorem, na którym w formie graficznej wyświetlane są zakłócenia fali elektromagnetycznej - wyjaśnia Marek Lisowicz, biegły specjalizujący się w poszukiwaniu ciał.

Kiedy fale napotkają coś o innej charakterystyce, na przykład ciało, trumnę czy pustą przestrzeń, część sygnału się odbija i wraca do anteny urządzenia. Na monitorze pojawia się obraz przekroju gruntu. Specjalista analizuje zapis georadaru szukając anomalii, czyli owych zmian w strukturze gruntu, które - jak zwraca uwagę Lisowicz - mogą wskazywać na miejsce potencjalnego ukrycia zwłok.

Typowe anomalie na obrazach georadarowych przyjmują kształt paraboli, co jest wynikiem odbicia fal elektromagnetycznych od zakopanych w ziemi obiektów lub zaburzeń w warstwach gleby.

- Określamy obszar, głębokość i charakterystykę anomalii. Na podstawie tych różnych zmiennych określamy, czy wyznaczona anomalia podlega dalszej weryfikacji - wyjaśnia Marek Lisowicz. I dodaje. Oczywiście absolutną nieprawdą jest, że georadar będzie nam pokazywał obraz rentgenowski, że będziemy widzieli szkielet, kości czy czaszkę. On pokaże graficzny wykres z mniejszymi lub większymi, mniej lub bardziej symetrycznymi parabolami i ten obraz musi zostać zinterpretowany przez operatora.

Tak mogą wyglądać anomalie wychwycone przez georadar
Tak mogą wyglądać anomalie wychwycone przez georadar
Źródło: Wygenerowane przez sztuczną inteligencję

Dzięki georadarowi śledczy nawet po wielu latach odnajdują ciała zaginionych osób i rozwiązują zagadki kryminalne. Tak było na przykład w przypadku sprawy zaginionej w 1998 roku Angeliki J. Szczątki kobiety zostały odkryte dzięki użyciu georadaru po 19 latach w piwnicy domu w Debrzynie (woj. pomorskie), w którym mieszkała razem z mężem, Danielem M. Mężczyzna w procesie poszlakowym został skazany za zabójstwo kobiety na 25 lat więzienia.

Georadar pomógł też rozwikłać zagadkę zaginięcia 35-letniego Jana L. z Białego Dunajca, który przepadł bez śladu w 2000 roku. Jego ciało znaleziono pod podłogą w domu kobiety, z którą się spotykał. Obok szkieletu mężczyzny policjanci znaleźli też jego rower, na którym tego dnia przyjechał do partnerki.

W obu przywołanych przypadkach sprawca ukrył ciało w miejscu zamieszkania i, jak wskazuje Marek Lisowicz powołując się na doświadczenia z wcześniej prowadzonych postępowań kryminalnych, jest to dosyć częsta praktyka.

- Taką mamy naturę, że kiedy zrobimy coś złego, to chcemy później wiedzieć, co się z takim miejscem dzieje, czy ktoś tam się nie kręci. Czasami trudno jest ukryć ciało w miejscu, które po raz pierwszy widzimy. Sprawcy wybierają taki teren, w którym wcześniej byli, wiedzą, jak tam dojechać, wiążą ich z tym terenem jakieś doświadczenia. Niektórzy po prostu w domu czują się najbezpieczniej. Uważają, że tam mają pełną kontrolę nad wszystkim, co się dzieje - wyjaśnia ekspert.

Nowy świadek wskazał, że ciało mężczyzny może być ukryte w stajni
Nowy świadek wskazał, że ciało mężczyzny może być ukryte w stajni
Źródło: Paulina Chrząszcz

Ciało zostawia ślad

Jak podkreśla Marek Lisowicz, interpretacja danych georadarowych wymaga doświadczenia, ponieważ różne obiekty i struktury mogą generować podobne sygnały. Ważne jest też zastosowanie co najmniej dwóch niezależnych metod badawczych.

- Czasami zdarza się tak, że interpretacja wyników jest na tyle niejednoznaczna, że nie pozwala odpowiedzieć na to, czy pod ziemią naprawdę coś się znajduje, czy też nie. I dlatego powinna wtedy zostać stosowana też inna metoda. W zależności od czasu, który upłynął od ukrycia zwłok, może to być pies wyszkolony do wyszukiwania i lokalizacji zapachów zwłok ludzkich - wskazuje.

Psy zwłokowe - bo tak potocznie są nazywane, są najstarszą i najpopularniejszą metodą poszukiwania zwłok. To specjalistycznie szkolone psy, które potrafią wykryć zapach rozkładającego się ciała ludzkiego, nawet jeśli zostało ono zakopane, zatopione, spalone lub rozczłonkowane. Mogą wykryć zwłoki nawet wiele lat po śmierci, jeśli cząsteczki zapachu wciąż są obecne w glebie.

- Wszystko zależy od tego, w czym te zwłoki się znajdują. Po 26 latach mamy już raczej pewność, że uległy one zeszkieletowaniu. Natomiast nośnikiem zapachu może być ubranie. I ten zapach w glebie zostanie, więc jeśli nakłujemy ją w tym miejscu, ten zapach zostanie uwolniony. I wtedy jest szansa, że pies zwłokowy wskaże nie tyle kości, co właśnie ten zapach, który został na jakichś ubraniach czy przedmiotach - wyjaśnia Marek Lisowicz.

Psy z berlińskiej policji uczestniczą w poszukiwaniach
Psy z berlińskiej policji uczestniczą w poszukiwaniach (materiał archiwalny z 2016 roku)
Źródło: KWP Rzeszów

- W przypadku betonowych wylewek wykonujemy otwory kontrolne, pobieramy próbki sondą i je analizujemy. Jeżeli posiadamy pewność, że rzeczywiście to miejsce należy w większym zakresie przebadać, wylewka betonowa jest skuwana i prowadzona jest dalsza weryfikacja - dodaje.

Inną metodą stosowaną przy poszukiwaniu zwłok jest metoda fosforanowa. Polega na pobraniu próbek ziemi i zbadaniu zawartości fosforanów pochodzenia organicznego powstających podczas rozkładu ciała.

Gdy ciało człowieka rozkłada się w ziemi, uwalnia do otoczenia różne związki chemiczne - w tym fosforany, które pochodzą głównie z kości i tkanek miękkich. Fosforany mają tendencję do gromadzenia się w glebie w miejscu, gdzie doszło do rozkładu zwłok. To zwiększone stężenie może utrzymywać się przez wiele lat.

Badacze przy użyciu ręcznej sondy geologicznej pobierają próbki gleby z podejrzanych miejsc, a następnie analizują je laboratoryjnie. Dzięki zastosowaniu tej metody można między innymi odpowiedzieć na pytanie, czy w danym miejscu doszło do rozkładu zwłok ludzkich, ich przemieszczenia i powtórnego ukrycia.

Dom za dębowym lasem, w którym mogą być ukryte zwłoki Zygmunta Korfantego
Dom za dębowym lasem, w którym mogą być ukryte zwłoki Zygmunta Korfantego
Źródło: Martyna Sokołowska/tvn24.pl

Żeby można było zapalić świeczkę

Aspirant Tomasz Hałka w rozmowie z tvn24.pl zapewnia, że brzozowscy policjanci zbadają nowy wątek, który pojawił się w sprawie zaginięcia Zygmunta Korfantego. - Trzeba jednak pamiętać, że praca policji nie wygląda jak w popularnych i cenionych filmach o tematyce śledczej. Spraw nie rozwiązuje się od tak. Zanim przystąpimy do konkretnych działań, każdą informację, każdy nowy trop musimy najpierw zweryfikować. Sprawdzić źródło informacji, czy jest ono wiarygodne. To czasochłonny proces i on trwa. Nasze działania musimy też dopasować do naszych możliwości, na przykład dostępności danego sprzętu, jak i decyzji prokuratury, pod której nadzorem je prowadzimy - wyjaśnia rzecznik brzozowskiej policji.

Czy po 26 latach w sprawie nastąpi przełom? Rodzina zaginionego Zygmunta Korfantego bardzo na to liczy.

- Zależy nam na rozwiązaniu sprawy, chcemy już zamknąć ten etap w naszym życiu. Chodzi już tylko o to, żeby znaleźć kości ojca. Żeby miał swoje miejsce, gdzie będzie można zapalić mu świeczkę. To tylko o to chodzi. Nie o żadną zemstę, czy żeby ktoś do więzienia poszedł. To już jest nieważne - mówi nam córka zaginionego mężczyzny.

***

Zygmunt Korfanty w dniu zaginięcia miał 51 lat. Jak podaje policja, bazując na rysopisie sporządzonym w 1999 roku, mężczyzna miał 166-170 centymetrów wzrostu, był szczupły i smukły. Miał ciemne blond włosy, szczupłą twarz, śniadą cerę, jasne oczy i braki w uzębieniu górnej szczęki.

Znaki szczególne: widoczne skrzywienie nosa w lewą stronę oraz tatuaż na lewym przedramieniu - postać kobiety.

W dniu zaginięcia miał na sobie ubranie robocze wykonane z materiału drelichowego.

Zaginiony Zygmunt Korfanty
Zaginiony Zygmunt Korfanty
Źródło: KPP Brzozów

Policja apeluje do osób, które posiadają jakiekolwiek informacje na temat okoliczności zaginięcia Zygmunta Korfantego, wiedzą, gdzie mężczyzna może aktualnie przebywać lub gdzie znajduje się jego ciało, o kontakt z Komendą Powiatową Policji w Brzozowie pod numerem telefonu 510 997 307. Informacje można też przekazywać dzwoniąc pod numer alarmowy 112.

Śledczy gwarantują informatorom anonimowość.

Czytaj także: