- Wziąłem kulę do ręki, wszedłem lewą nogą, walnąłem górą i wyszło - bez większych emocji opowiada o swoim pchnięciu na 21,51 m, dającym mu złoty medal igrzysk olimpijskich w Pekinie, Tomasz Majewski. - No jestem (mistrzem - red.), i co z tego? Skrzydła mi urosły? - pyta retorycznie mistrz olimpijski.
Tomasz Majewski sprawił nam ogromną niespodziankę zdobywając złoty medal. Sprawdź, jak on to zrobił. Piątek 15 sierpnia to być może najlepszy dzień w jego życiu - przynajmniej sportowym. Nie dość, że jednego dnia pobił swój życiowy rekord o ponad pół metra, to jeszcze przeszedł do historii zyskując miano mistrza olimpijskiego.
"Zostanę sobą"
- Jest pan mistrzem olimpijskim, dociera to do pana? - pytali dziennikarze na konferencji prasowej. - No jestem, i co z tego. Skrzydła mi urosły? - pyta rozbrajająco. - Na pewno z tego powodu moje życie nie ulegnie zmianie, pozostanę takim jakim byłem czyli sobą - zapewnił polski kulomiot. Zobacz, kim jest mistrz.
- Ale on nie wie co mówi, jemu się tylko tak wydaje, że życie mu się nie zmieni. - przewiduje jednak wielokrotny złoty medalista igrzysk olimpijskich w chodzie Robert Korzeniowski. - To tak, jakby nie miało ulec zmianie kobiecie, która zostaje miss świata. A w jego przypadku nie na rok, tylko mistrzem olimpijskim będzie do końca życia. I co, nie zmieni się mu? - dziwił się najsłynniejszy polski chodziarz.
"Wziąłem, wszedłem, walnąłem i wyszło"
Tomasz Majewski ostaje jednak przy swoim. - To jest najmniej popularna konkurencja lekkoatletyczna. Nijak ma się do "setki" - argumentuje swoje zdanie. Pytany jak uzyskał tak świetny wynik odparł krótko i bez emocji: - Wziąłem kulę do ręki, wszedłem lewą nogą, walnąłem górą i wyszło - tłumaczy swój najlepszy wynik w karierze.
Chociaż Tomasz Majewski zdobył olimpijski tytuł, to warto jednak zauważyć, że rekord olimpijski i rekord świata są niemal o dwa metry dłuższe. Rywale, którzy startowali z Majewskim także mieli na swoim koncie dalsze pchnięcia.
On taki dobry, czy oni tacy słabi?
Co się stało z utytułowanymi rywalami? - Nie wiem. Od początku im nie szło - zauważa polski kulomiot. - Mistrz olimpijski z Aten Ukrainiec Jurij Biełonog miał ledwo co ponad 20 i pół metra, podobnie jak mistrz świata z Osaki Amerykanin Reese Hoffa, a jego rodak, srebrny medalista sprzed czterech lat Adam Nelson spalił trzy próby - dziwi się Majewski.
"Wtedy już wiedziałem..."
- Jak zobaczyłem na półmetku, że towarzystwu dalej nie idzie, no to mówię sobie: bierz się do roboty, pchnij daleko, no i jak wspomniałem - wyszło. - rozbrajająco relacjonuje olimpijski mistrz. - W czwartej kolejce uzyskałem 21,51, w piątej nie utrzymałem się w kole. Największe emocje były w szóstej, bałem się, że może mnie wyprzedzić nieobliczalny Hoffa, no i jego rodak Christian Cantwell - wyznaje. - Hoffa - spalił, a Cantwell miał 21,09. Wtedy wiedziałem już na sto procent że jestem mistrzem - cieszy się Tomasz Majewski.
O trzech Amerykanach, którzy wystąpi w finale, Majewski powiedział: - No cóż, oni gotują się między sobą, w Stanach jest potworna presja, bo to jedna z bardziej prestiżowych dla nich konkurencji. Nawet transmisja szła do USA na żywo tylko z pchnięcia kulą. A złoto już po raz trzeci im się wymknęło. W Sydney zabrał im Fin Arsi Harju, w Atenach Biełonog, a teraz ja, z czego się bardzo cieszę - wyznaje.
Byle się wyspać!
On sam nie miał na sobie takiej presji i wyszło mu to na dobre. Majewski przyznał, że do finałowego konkursu podszedł z wielkim spokojem, w przeciwieństwie do rywali, którzy - bardziej się przejmowali, stresowali, co chyba było widać - twierdzi.
A o czym teraz marzy olimpijski mistrz? - Aby się wyspać! - odparł magister politologii warszawskiego Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego.
Źródło: TVN24, PAP
Źródło zdjęcia głównego: PAP/EPA