W młodości uciekł z domu, był bezdomny, ludzie uważali go za żebraka. W poniedziałek zatrzymał samego Cristiano Ronaldo, broniąc rzut karny. - Aby spełnić marzenia, musiałem przejść wiele ciężkich chwil - powiedział bohater Iranu Alireza Beiranvand.
Jest jedną z niewielu osób na świecie, które mogą powiedzieć: obroniłem rzut karny Cristiano Ronaldo. Była 53. minuta meczu. Mistrzowie Europy mogli przypieczętować zwycięstwo i pierwsze miejsce w grupie po tym, gdy Saeid Ezzatollahi staranował we własnym polu karnym CR7 i sędzia Enrique Caceres po obejrzeniu zapisu wideo podyktował jedenastkę.
Do piłki podszedł sam poszkodowany, będący w Rosji w wielkiej formie, ale Beiranvand go przechytrzył. Rzucił się w swoje lewo, złapał piłkę, przytulił ją do murawy i nie chciał wypuścić, jakby nie dowierzając, kogo zatrzymał. Pewnie skumulowały się w nim właśnie wszystkie emocje. Zwłaszcza po tym, co przeszedł. A przeszedł w życiu niemało.
Jak z bajki
Urodził się w Sarabias w koczowniczej rodzinie, był najstarszym dzieckiem, więc było normalne, że musiał pracować od najmłodszych lat, aby pomóc rodzicom. Najbardziej lubił jednak spędzać czas grając w piłkę z kolegami, chciał zostać profesjonalnym piłkarzem. Gdy skończył 12 lat, zaczął treningi w lokalnej drużynie - najpierw jako napastnik, ale po kontuzji bramkarza stanął między słupkami.
Jeden obroniony rzut karny wystarczył, by młodzian przekonał się do tej pozycji. Przeciwny był jedynie ojciec, Morteza Beiranvand. Myślał, jak wielu ojców, że z piłki nie będzie pieniędzy, dlatego chciał, żeby syn zarabiał w inny sposób. - Mój ojciec w ogóle nie lubił futbolu. Nawet rozdarł moje ubrania i rękawiczki. Kilka razy broniłem w gołych rękach - wyjawił Alireza "Guardianowi".
Ucieczka po marzenia
Młody bramkarz zdecydował się więc na ucieczkę z domu. Udał się do Teheranu w poszukiwaniu szansy w jednym z większych klubów w stolicy. Pożyczył pieniądze od krewnego i pojechał tam autobusem. W drodze spotkał trenera Hosseina Feiza, który kierował lokalnym zespołem. Ten pozwolił młodzianowi trenować w klubie w zamian za 200 tysięcy tomanów (równowartość ok. 150 złotych).
Pieniędzy nie miał, noce spędzał w okolicach stadionu. - Spałem przy drzwiach klubu i kiedy wstałem rano, zauważyłem monety, które ludzie mi podrzucali. Myśleli, że jestem żebrakiem. Cóż, przez dłuższy okres czasu miałem pyszne śniadania - podkreślił.
Wkrótce potem poznał trenera Naft-e-Teheranu, który przygarnął go do klubu. Żeby miał jednak za co żyć i gdzie spać, brał się za wszystko - pracował a to w fabryce krawiectwa należącej do ojca innego partnera z drużyny, a to w myjni samochodowej, a to w pizzerii, by na końcu sprzątać ulice.
Bramkarz był przemęczony, często przez to kontuzjowany, dlatego klub postanowił się z nim rozstać. Ali wyjechał na testy do Homa, jednak tamtejszy trener nie chciał podpisać umowy z bramkarzem. Miał prawo się załamać, ale wtedy Beiranvand otrzymał telefon od trenera Naftu, który powiedział mu, że jeśli nie podpisał jeszcze kontraktu z innym klubem, może wrócić.
- Może to był los, że menedżer Homa nie chciał mnie zatrudnić. Gdybym pozostał w tym zespole, być może nigdy bym nie osiągnął poziomu, na którym jestem dzisiaj - mówi Beiranvand, który niedługo potem trafił do kadry młodzieżowej.
W 2015 roku Alireza został bramkarzem pierwszej reprezentacji Iranu. W kwalifikacjach do mistrzostw aż 12 razy zachował czyste konto. To jednak nic w porównaniu z tym, co zrobił w poniedziałek, broniąc jedenastkę Ronaldo. Mało tego, od razu przeszedł do historii. Wcześniej bowiem żaden inny portugalski piłkarz nie zmarnował jedenastki na mundialu! Mecz zakończył się remisem 1:1. Do pełni szczęścia Iranowi zabrakło tylko wyjścia z grupy, ale konia z rzędem temu, kto przed mundialem spodziewał się, że w grupie z Hiszpanią, Portugalią i Marokiem Azjaci wywalczą cztery punkty.
- Przeżyłem wiele ciężkich chwil, aby spełnić moje marzenia. Nie mam zamiaru nigdy o nich zapominać - podkreślił 25-letni irański bohater.
Autor: lukl / Źródło: sport.tvn24.pl, The Guardian