Radzę zarządowi PZPN, by popatrzył, co się dzieje w siatkówce. Tam jest coraz więcej trenerów z zagranicy i przychodzą kolejne sukcesy - powiedział w "Kropce nad i" Michał Listkiewicz. Były prezes PZPN dodał jednak, że w sytuacji, gdy pozostaje mało czasu na przygotowania reprezentacji do walki o mundial w Brazylii, "postawiłby na sprawdzonego fachowca": Engela, Kasperczaka lub Lenczyka.
Listkiewicz po nieudanym dla polskiej reprezentacji Euro cieszy się ze zmiany na stanowisku trenera, ale żałuje, że z powodu eliminacji do mistrzostw świata trzeba o nim decydować bardzo szybko.
Chciałby Engela, Kasperczaka...
- Faworytem jest Waldemar Fornalik. Radzi sobie dobrze z solidnymi rzemieślnikami. Nie wiem, czy poradzi sobie z gwiazdami - mówił gość Moniki Olejnik, uznając że być może lepszym kandydatem w obecnej sytuacji byłby "sprawdzony fachowiec". - Postawiłbym na kogoś typu Jerzy Engel, Henryk Kasperczak, Orest Lenczyk. No, ale zwłaszcza ten ostatni skupia się teraz na pracy w klubie. Wszyscy czekamy, że po wielu latach awansuje ze Śląskiem do Ligi Mistrzów. W niej nie graliśmy kilkanaście lat - mówił Listkiewicz.
Jego marzeniem jest jednak trener z zagranicy. Problem jego zdaniem polega jednak na tym, że działacze PZPN takiej ewentualności się boją. - Nie rozumiem skąd strach przed trenerem z zagranicy. Może to kompleks Beenhakera, którego kopano nawet życie po życiu, jak go już dawno nie było. Nie wiem, dlaczego - zastanawiał się były prezes PZPN, dodając że dobry przykład piłkarskiej centrali wskazują kluby i reprezentacja siatkówki, która zatrudnia kolejnych trenerów z zagranicy. - Tam jest ich coraz więcej i przychodzą kolejne sukcesy - dodał.
Jego zdaniem podstawowym błędem polskich trenerów jest "syndrom catenaccio". - Wielu trenerów ma u nas taką dewizję: przede wszystkim na "0" z tyłu, a to się nie sprawdza i widać to na Euro. Tutaj na tyle meczów tylko jeden skończył się rezultatem 0:0 - tłumaczył Listkiewicz.
Nie rozumie Smudy
Jego zdaniem m.in. to sprawiło, że Polacy zagrali w turnieju słabo. - W tej drużynie jest największy potencjał od 10-15 lat, ale trener nie podołał presji i musi sobie odpowiedzieć na pytanie, co to spowodowało. Dziwi mnie, że Smuda mówi teraz, że grając w turnieju jeszcze raz niczego by nie zmienił. Gdyby zrobić coś identycznie, skończyłoby się tak samo. Występ był gorszy, niż się spodziewaliśmy i mówienie - jak on (Smuda - red.) o braku szczęścia jest jakimś żartem - stwierdził krytycznie.
Na koniec pchwalił jednak samych piłkarzy. - Nie na turnieju, ale po tym, jak turniej się dla nas skończył, spisali się na medal. Za mojej prezesury większość piłkarzy uciekała chyłkiem przed kibicami. Szkoda, że w strefie kibica (w Warszawie - dzień pod odpadnięciu z turnieju - red.) nie było z nimi trenera. Byłby całkiem sympatycznie przyjęty, bo jego odbiór był całkiem dobry - przypomniał.
Prezes PZPN? Symatyczny, "z prestiżem"
O zmianach w Polskim Związku Piłki Nożnej Listkiewicz mówił już mniej chętnie. Jako były prezes uznał, że "niezręcznie" jest mu odpowiadać na pytanie, jak rządził przez ostatnie pięć lat Grzegorz Lato. - Chciałbym jednak, żeby PZPN miał szefa, który będzie się cieszył prestiżem, sympatią i umiał się ułożyć z mediami i politykami, co nie znaczy, że Grzegorz Lato powinien iść od razu precz - uznał.
Dodał też, że cieszy się z "odrobiny demokracji", jaka w Polsce pozwala działać związkowi i nie doszło do sytuacji, w której Grzegorz Lato został wezwany "na dywanik" do premiera lub prezydenta jak Siergiej Fursenko. - On na pewno miał rozmowę ze swoim szefem, czyli prezydentem Putinem, musiał więc zrezygnować - powiedział, dodając że "to jedyny taki przypadek", bo nigdzie indziej w Europie prezesi federacji po porażkach ich drużyn nie odeszli ze stanowisk.
Autor: adso / Źródło: TVN 24
Źródło zdjęcia głównego: TVN 24