Do tragedii doszło kilka dni temu. Poruszający się na wózku inwalidzkim Kamil Kowalewicz i jego mama, gościli u siebie dziennikarza jednego z tygodników. Wtedy kobieta zasłabła. Kamil opowiada, że karetka przyjechała dopiero po tym, jak na pogotowie dwukrotnie zadzwonił goszczący w ich domu dziennikarz. A od pierwszego zgłoszenia minęła ponad godzina.
Dyspozytorka radziła wizytę u lekarza rodzinnego
Kowalewiczowie chcieli nagłośnić w mediach akcję zbierania plastikowych zakrętek, o której mówiliśmy w programie "Prosto z Polski" miesiąc temu. - Nagle mamę zaczęła bardzo boleć głowa, mówiła, że mówiła o ucisku i ogromnym bólu - opowiada Kamil.
- Położyła się na łóżku, ale strasznie ją cały czas bolała głowa i non stop powtarzała, że coś jakby jej pękło. Leżała na łóżku i czekała... - Nigdy wcześniej nie widziałem jej w tak złym stanie, dlatego zadzwoniłem na pogotowie. Ale dyspozytorka powiedziała, że pewnie mama się czymś zachłysnęła i żebym zadzwonił do lekarza rodzinnego - opowiada chłopak.
- Moja babcia z drugiego końca Olsztyna zdążyła przyjechać nim pogotowie przyjechało - dodaje syn zmarłej kobiety.
Za późno na pomoc
W końcu panią Dorotę przewieziono na szpitalny oddział ratunkowy szpitala wojewódzkiego w Olsztynie. Lekarze zdiagnozowali pęknięcie tętniaka mózgu. Było już za późno na pomoc. Kobieta zmarła.
Nikt z władz szpitala do, którego trafiła kobieta nie chciał wystąpić przed kamerą, ani udzielić komentarza do tej sytuacji. Jednak z udzielonych regionalnym mediom wywiadów wynika, że dyspozytorka pogotowia popełniła dwukrotnie błąd. Czy kosztował on życie?