W 2022 roku Polacy się bali. Kto najbardziej? Nie sposób stwierdzić. Wojna w Ukrainie najmocniej traumatyzowała starsze pokolenia, młodsi bardziej niż wojną przejęli się inflacją. A jak radziliśmy sobie z tymi wszystkimi strachami? - o tym dla Magazynu TVN24 profesor Przemysław Sadura, socjolog polityki.
MAGAZYN NA KONIEC ROKU. ZOBACZ WSZYSTKIE ARTYKUŁY TEGO WYDANIA >>>
Redakcja tvn24.pl poprosiła, abym przy okazji podsumowania ubiegłego roku odpowiedział na pytanie: jak żyć? Nie wiem, czy to dobre zadanie dla socjologa polityki. Naukowcy społeczni zwykli mówić o tym, jak się ludziom żyje, a nie jak żyć. O to ostatnie należałoby raczej zapytać premiera albo innego z rządzących. Kiedyś tematy te podejmowali kaznodzieje i myśliciele. Później różni eksperci i specjaliści, dziś coraz częściej celebryci i influencerzy.
Zobaczmy jednak, czy z tego, jak nam się żyło w ostatnim roku, wynika to, jak żyć powinniśmy. Co z doświadczeń minionego roku możemy wyciągnąć na przyszłość?
Suma wszystkich strachów
Rok 2022 to nie był jakoś wyjątkowo dziwny rok. W każdym razie nie na tle dwóch poprzednich. Nie trzeba było wyglądać znaków na niebie i ziemi zwiastujących klęski i nadzwyczajne zdarzenia. I bez tego wszyscy doświadczali, jak trzeci rok z rzędu spadają nam na głowy najróżniejsze kataklizmy. Każdy z nich wzięty z osobna mógłby mocno wpłynąć na psychiczną kondycję społeczeństwa, nie jest więc dziwne, że Polacy nie pozostali niewzruszeni, mając do czynienia z kumulacją kataklizmów. Gdyby ktoś szukał tytułu dla raportu diagnozującego nastroje społeczne w Polsce AD 2022, śmiało mógłby zapożyczyć go od Toma Clancy'ego - "Suma wszystkich strachów".
W 2022 r. Polacy się bali. Kto najbardziej? Nie sposób stwierdzić. Próbowaliśmy to sprawdzić, robiąc ze Sławomirem Sierakowskim badania dla "Krytyki Politycznej" (raport "Polacy za Ukrainą, ale przeciw Ukraińcom") i wyszło, że wszyscy boją się tak samo, ale różnych rzeczy. Dla każdego coś przerażającego. Nie minęła jeszcze globalna zaraza - zdarzenie, które wydawało się nie do pomyślenia przy dzisiejszym stanie rozwoju techniki i medycyny, a już wybuchła wojna - zjawisko niewidziane w naszej części Europy od ponad 70 lat. Badani sami mówili: covid skończył się 24 lutego. Znaczy to tyle, że został przykryty czymś gorszym, bardziej szokującym. Potem kolejna już fala uchodźców, inflacja, która wyrwała się spod kontroli, kryzys energetyczny i brak węgla. Ta czarna seria zdaje się nie mieć końca.
Wojna, która nas zmieniła
Wojna najmocniej traumatyzowała starsze pokolenia. Czterdziestolatków, pięćdziesięciolatków i tak dalej. To oni mówili na fokusach, że mają regularne koszmary senne. Łatwo to wyjaśnić. To osoby, które chociaż II wojny światowej nie pamiętają, to dorastały w jej cieniu. Wojenne filmy, wojenne piosenki, wojenne opowieści rodziców lub dziadków, regularne społeczne paniki skłaniające ludzi do robienia wojennych zapasów, wykupywania cukru, mąki, czego się dało. To oni odgrzewają też znane z historii scenariusze. Co się stanie, kiedy to na nas spadną rosyjskie rakiety? Jak się zachowa NATO, co zrobią nasi politycy? "Zachód nam nie pomoże, będzie jak w 1939 r.", "politycy będą pierwszymi, którzy stąd uciekną" - odpowiadali badani. Nie chodzi o to, że tak się stanie. Problem w tym, że nawet błędne prognozy i przekonania mają realne skutki społeczne.
Młodsi bardziej niż wojną przejęli się inflacją. Podwyżki mniej przerażają tych, którzy pamiętają hiperinflację początku lat 90. i wzrosty sięgające tysiąca procent rocznie. "Nie takie rzeczy się widywało" - mówili nasi badani. Osoby spłacające kredyty hipoteczne patrzyły, jak miesięczna rata szybowała i z dwóch tysięcy rosła do trzech, trzech i pół, czterech i wyżej. Jeszcze gorzej mają ci, którzy dopiero planowali wziąć kredyt, a teraz już go nie dostaną: zdolność kredytowa spada, ceny rosną, a szanse na to, że kiedykolwiek będą mieli swoje mieszkanie, są coraz mniejsze i mniejsze.
Z badań wiemy, że w ogóle przestaliśmy planować. Nie ma co myśleć o mieszkaniu, domu, przyszłości, bo nie wiadomo, jak sprawy będą wyglądały za rok. Jak nie możesz planować, to masz wrażenie próżni, zawieszenia - te dwa pojęcia pojawiały się w wielu wypowiedziach. "Jest brak poczucia bezpieczeństwa. Na przykład u mnie w rodzinie, jak ktoś planował sobie kupić dom, to temat ucichł, bo nie wiedzą, co będzie z kredytem, stopy rosną i wojna, nie wiadomo, czy u nas się nic nie wydarzy, i inflacja i tak dalej. Więc jakby plany, które ktoś miał, teraz się rozleciały. I trudno jest" - mówiła jedna z uczestniczek fokusów.
Szklana pogoda
Jak sobie Polacy radzą z tymi lękami i kumulującym się stresem? Różnie i nie wszystkie sposoby są warte polecenia. W pierwszej kolejności we wszystkim zachować należy umiar. I nie chodzi tu tylko o alkohol, o którym badani też wspominali.
Uczestnicy fokusów, które miałem okazję prowadzić, wykazywali powtarzalny wzór reakcji na treści, takie jak inflacja, wojna, a wcześniej pandemia. Pierwszą reakcją był szok i strach, po których zaczynało się kompulsywne poszukiwanie informacji w mediach tradycyjnych i społecznościowych. W pierwszych tygodniach każdego z kryzysów interesowaliśmy się niemal tylko nim, przekierowując całkowicie uwagę na serwisy i osoby podające najnowsze informacje. Po pewnym czasie pojawiło się poczucie przeciążenia negatywnymi bodźcami, kłopoty z zasypianiem, obniżony nastrój, stany depresyjne. Wtedy ludzie z dnia na dzień, świadomie lub nie, z poczuciem winy lub bez, zaczęli pomijać informacje dotyczące stresujących ich zjawisk albo wręcz odstawili programy informacyjne. "Jak oglądałam na początku, to normalnie jakbym brała w tym udział, a przestałam oglądać telewizję i jestem spokojniejsza" - mówiła jedna z badanych.
To samo zaczyna dotyczyć polityki. 2023 to rok wyborczy. Przy nasilającej się polaryzacji politycznej wzmaga to zaciekłą rywalizację o uwagę. Media liberalne coraz mocniej biją w jeden bębenek, media rządowe w drugi. Niektórzy nadal się na to załapują, ale jest ich coraz mniej. Polacy uciekają przed harmidrem. W ludziach tkwi zbyt dużo lęku, zbyt wiele problemów spadło im na głowy, żeby słuchali co tydzień o kolejnych aferach i końcach świata.
Jak z tym żyć? Czy żeby mieć dobre życie, lepiej nie śledzić programów informacyjnych? Oczywiście nie. Osoby, które deklarowały, że w pierwszych tygodniach nieustannie śledziły komunikaty z frontu, a potem "się odcięły", już kilka miesięcy później nie wiedziały, gdzie toczą się działania wojenne, kto wygrywa, a kto przegrywa. Zamykały się w swoim prywatnym świecie i wypadały z tego prawdziwego.
To się dzieje także w przypadku innych obciążających emocjonalnie kwestii, jak polityka krajowa. Maleje gotowość do głosowania na PiS, ale nie idzie za tym wzrost gotowości do poparcia opozycji. Prawdopodobnie w efekcie będziemy mieli spadek frekwencji wyborczej. Czy jednak - nie śledząc kampanii i nie idąc na wybory, a więc rezygnując z bycia "dobrymi obywatelami" - staniemy się szczęśliwszymi ludźmi? Wątpliwe. W ten sposób doświadczamy chwilowej poprawy samopoczucia, ale kosztem wiedzy o tym, co się dzieje i wpływu na rzeczywistość. W ten sposób z czasem tracimy poczucie orientacji i stajemy się coraz bardziej wyalienowani. Chodzi o to, aby żyć świadomie i mając do czynienia z mediami, w których dominuje coraz silniejszy emocjonalny przekaz, korzystać z nich rozsądnie i unikać przebodźcowania. Korzystać z mediów świadomie, wybierać sprawdzone źródła informacji.
Płać i płacz
Jak jeszcze radzili sobie Polacy ze strachami ostatnich lat? Zdrowszym wzorem reagowania na sytuacje stresujące okazał się wzrost popularności psychoterapii i dowartościowanie tematyki zdrowia psychicznego. Terapia została wywindowana do jednej z podstawowych potrzeb społecznych.
Dla większości uczestników sondażu, który przeprowadziliśmy, zagwarantowanie dostępu do psychoterapii okazało się równie ważnym zadaniem państwa, jak zapewnienie dostępu do darmowej służby zdrowia i dobrej edukacji. Nawet starsze gospodynie i rolniczki biorące udział w badaniach przestały mylić pedagoga z psychologiem, a psychologa z psychiatrą. Mają w rodzinie i wśród znajomych osoby, które nie wytrzymały napięcia i zaczęły korzystać z różnych form pomocy. Wiedzą, co to jest psychoterapia, jak trudno się na nią dostać w ramach NFZ i jak dużo kosztuje prywatnie.
Czy psychoterapia może być lekiem na całe zło? Socjolog odpowie, że oczywiście nie może. Psychoterapia może być świetnym narzędziem poprawiającym nasze funkcjonowanie w obliczu pandemii, wojny czy inflacji, jednak od zabezpieczenia nas przed ich bezpośrednimi skutkami są odpowiednio system ochrony zdrowia, polityka obronna i polityka ekonomiczna, czyli różne systemy dostarczania dóbr publicznych. Co ciekawe, ograniczony dostęp do psychoterapii jak w soczewce skupia w sobie wyzwania związane z funkcjonowaniem usług publicznych w Polsce.
Przez lata transformacji systemowej działanie polskiego państwa przyzwyczajało Polaków do tego, że publiczna służba zdrowia będzie zawsze gorsza niż prywatna, że w publicznej szkole nie nauczymy się języków obcych, a publiczne instytucje opiekuńcze to ostateczność dla tych, których nie stać na prywatne. O tym, że tak być nie musi, przekonało Polaków doświadczenie integracji z UE. Im więcej osób podejmowało pracę w Wielkiej Brytanii, Niemczech, krajach skandynawskich, tym bardziej przekonywali się, że nowoczesny kraj europejski może być, a nawet powinien być także państwem dobrobytu.
To przekonanie dało w 2015 r. zwycięstwo PiS w wyborach. Partia Jarosława Kaczyńskiego krytycznie zdiagnozowała stan państwa ("Polska w ruinie") oraz zaproponowała program naprawczy: wstawanie z kolan, wzmacnianie państwa, 500 plus, likwidacja wykluczenia transportowego i wiele innych. Niestety, gorzej było z realizacją. Udało się w zasadzie tylko z 500 plus, które teraz zjada inflacja. Pandemia boleśnie zweryfikowała stan polskiej służby zdrowia (rekordowa umieralność), a zdalne lekcje pozwoliły rodzicom przekonać się, jak działa zreformowana przez PiS szkoła (w naszym badaniu widać, że po raz pierwszy zaufanie do szkół prywatnych było wyższe niż do publicznych).
PiS zawiodło i rozczarowało Polaków. Problem, że rozczarowało nie tylko do PiS, ale do polityki i państwa polskiego w ogóle. Dlatego dziś odpowiedzią klasy średniej na kryzys państwa nie jest jego krytyka i domaganie się wyższego standardu, ale utrata resztek wiary w jego sprawność i ucieczka w sferę prywatną i wiarę w rynek. Uciekamy przed lękiem i z desperacji przyjmujemy eskapistyczny neoliberalizm. Wszystko się wali, to pójdę na terapię. Nie ma jej w ofercie NFZ? To zapłacę z własnej kieszeni. Ci, których stać, płaczą i płacą, reszta tylko płacze. W takim systemie nikt nie jest zadowolony. Płacącym na osłodę pozostać może tylko świadomość, że inni mają jeszcze gorzej.
Co robić w 2023 roku?
Najbardziej niepokojącym elementem diagnozy polskiego społeczeństwa AD 2022 r. jest narastający marazm, apatia i brak zaufania do państwa i polityki. Większość uczestników wywiadów deklarowała, że zagłosuje na opozycję, jednak pytani o to, kto wygra wybory, badani wskazywali PiS. To niepokojące, że choć obóz władzy przestał być już atrakcyjny i nie przyciąga nowych sympatyków, to nie przekłada się na wiarę w obalenie jego rządów. Rośnie śmiałość sympatyków opozycji, ale bez nadziei na zwycięstwo. I to jest chyba podstawowy problem po stronie opozycji w tej chwili - brak nadziei oznacza brak mobilizacji.
Potwierdziły to dane z niepublikowanego jeszcze sondażu, który przeprowadził dla "Krytyki Politycznej" Ipsos. Jego wyniki dotarły do mnie w momencie pisania tego tekstu.
Elektorat PiS przepaja silna wiara w zwycięstwo - tylko 15 procent wyborców Prawa i Sprawiedliwości ma w tej sprawie wątpliwości, ale tylko 4 procent sądzi, że wygra Koalicja Obywatelska. Nastrój elektoratu opozycji demokratycznej można określić mianem defetyzmu. Wprawdzie dwóch na trzech wyborców Koalicji Obywatelskiej jest przekonanych o zwycięstwie swojej partii, ale co piąty wierzy, że wygra PiS. Co więcej, w przypadku wyborców Lewicy i Polski 2050 odsetek osób prognozujących zwycięstwo KO i PiS mniej więcej się równoważy. Co gorsza, również frekwencja zapowiada się na niższą niż w ostatnich wyborach.
Bardzo ważne, abyśmy odzyskali wiarę w działanie i przełamali defetyzm. Indywidualny wysiłek wielu buduje siłę całości. Polacy pokazali, że potrafią się mobilizować. Masowo pomagając uchodźcom z Ukrainy, pomagaliśmy też sobie. To odbudowywało naszą wiarę w sprawczość: nie mogę sprawić, aby Rosja przerwała wojnę, ale pomagając Ukraińcom, sprawiamy, że trudniej jej będzie wygrać. I tak należy żyć: być świadomym i aktywnym obywatelem. W tym roku kolejne wielkie wyzwanie. Świata nie naprawimy, ale możemy naprawić Polskę. Na pytanie, co robić, odpowiedź jest oczywista. Gdy mamy anginę, idziemy do lekarza, gdy depresję - do psychoterapeuty, gdy mamy kryzys państwa - idziemy na wybory!
Autorka/Autor: Przemysław Sadura (ur. 1977) - socjolog, profesor Uniwersytetu Warszawskiego. Wykłada na Wydziale Socjologii UW. Kurator Instytutu Krytyki Politycznej. Autor m.in. książki "Państwo, szkoła, klasy" i (ze Sławomirem Sierakowskim) raportu "Polacy za Ukrainą, ale przeciw Ukraińcom".
Źródło: Magazyn TVN24