Premium

Zamiast węgla wydobywali własne dzieci. Po kilku dniach zabrakło miejsca na ciała w kaplicy

Zdjęcie: Getty Images/Mirrorpix

Jej milczenie po śmierci księżnej Diany zapamiętało wielu. Media wytykały królowej Elżbiecie II jej chłodną i powściągliwą reakcję oraz brak zdecydowanych działań. Brytyjska monarchini zdawała sobie z tego sprawę. Osobistemu sekretarzowi mówiła jednak, że przez lata wypominała sobie coś innego - spóźnioną reakcję w 1966 roku, gdy lawina błotna zalała wioskę Aberfan. W katastrofie zginęły 144 osoby: 28 dorosłych i 116 dzieci.

Aberfan to mała osada w hrabstwie Merthyr Tydfil w południowej Walii, oddalona o 33 kilometry od Cardiff. W 1966 roku mieszkało w niej około pięciu tysięcy osób. Jej życie kręciło się wokół kopalń węgla, w których pracowała większość mieszkańców.

Przez pół wieku odpady górnicze trafiały na hałdy na okolicznych wzgórzach. W sumie powstało ich siedem. Zalegały na nich miliony metrów sześciennych miału, żużla, ziemi i kamieni. I stawały się coraz większym problemem. Miejscowe władze od kilku lat przestrzegały, że hałdy stanowią niebezpieczeństwo dla Aberfan. Skarżyli się też nauczyciele, którzy zwracali uwagę, że dzieci w drodze do szkoły muszą przedzierać się przez szlam, który spływa ze zbocza. Ale Krajowa Rada Węglowa temat ignorowała.

Całe walijskie zagłębie węglowe usiane jest hałdami węgla, gromadzącego się od kilkudziesięciu lat, których obsuwanie się spowodowało już wiele tragicznych katastrof. W ciągu ostatnich 10 lat władze przystąpiły do stopniowego likwidowania hałd, zagrażających pobliskim osadom górniczym.

Zobaczyli czerń, to była śmierć

Październik 1966 roku był deszczowy. Opady nasiliły się w trzecim tygodniu miesiąca. 21 października nad ranem jedna z hałd lekko się osunęła. Uszkodzone zostały tory, którymi wagoniki dostarczały odpady.

Drugie, nieporównywalnie większe tąpnięcie nastąpiło o godzinie 9:13. Widziała to brygada pracująca na wzgórzu. Nie mieli jednak jak podnieść alarmu, bo linia telefoniczna nie działała. Późniejsze śledztwo wykazało, że ostrzeżenie mieszkańców i tak w niczym by nie pomogło, bo wszystko działo się zbyt szybko. Olbrzymia masa - około 120 tysięcy metrów sześciennych odpadów - ruszyła w dół zbocza niczym "błotne tsunami". Najpierw zmiotła wiejski domek, zabijając wszystkich jego mieszkańców. Potem pochłaniała kolejne budynki.

W Aberfan rozpościerała się wtedy mgła, która ograniczała widoczność do 50 metrów. Wzgórza były praktycznie niewidoczne z wioski.

Howard Rees szedł wtedy Moy Road do liceum. Lekcje w ostatni dzień przed feriami miał zacząć o godzinie 9:30. Nagle - jak opowiadał śledczym - zobaczył wielką falę czarnego błota, wyższą niż domy, która pokonuje stary nasyp kolejowy i zmierza w jego kierunku. W błocie znajdowały się drzewa, głazy, wagoniki kopalniane. Widział, jak ta masa spada na dwa budynki szkolne i okoliczne domy. Widział też, jak zalewa jego trzech kolegów, którzy siedzieli na murku.

W tym czasie fryzjer Georg Williams zmierzał do swojego zakładu. Nagle usłyszał dźwięk, który przypominał mu hałas odrzutowca, a po chwili zobaczył wylatujące z domów okna i drzwi. Znalazł się w warstwie błota. Ocalił go kawałek falistej blachy, który spadł na niego. Z utworzonego wokół niego "krateru" wyciągnęli go inni ludzie.

Czytaj dalej po zalogowaniu

premium

Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam