Komunikat w sprawie wypadku na swojej stronie zamieściła stołeczna policja. Funkcjonariusze apelowali o pomoc w odnalezieniu dwóch mężczyzn podróżujących mercedesem, który 30 listopada 2019 roku uderzył przechodzącego przez przejście dla pieszych 63-letniego mężczyznę. Właśnie minęły trzy lata od tego tragicznego wypadku.
"Kierowca mercedesa porzucił auto i oddalił się pieszo z miejsca wypadku" - opisywali policjanci i dodawali, że był z nim jeszcze pasażer. Poszukiwania trwały kilka miesięcy. W tym czasie prokuratura ustaliła, że pieszy wszedł na przejście na czerwonym świetle i był pijany, natomiast kierowca mercedesa znacznie przekroczył dopuszczalną prędkość. Pędził 87 km/h w terenie zabudowanym.
Ani kierowca, ani pasażer nie zgłosili się na policję. Zostali zatrzymani dopiero kilka miesięcy później. Jeden z nich, pasażer mercedesa, zjawił się na warszawskim lotnisku z fałszywymi dokumentami. Dzięki temu policja dotarła do kierowcy.
Żaden z nich nie został jednak ostatecznie oskarżony: ani o przyczynienie się do wypadku, ani o nieudzielenie pomocy. Jak to możliwe?
"Kur**, wbiegł mi na czerwonym"
Do tragicznego wypadku doszło trzy lata temu. Ostatniego dnia listopada 2019 roku, na Puławskiej przy Dolnej. Około godziny 22. To wciąż centrum miasta, ruchliwa ulica, wtedy pięć linii tramwajowych, trzy autobusowe.
Jeden ze świadków relacjonował: - Jechałem samochodem, wraz z moją narzeczoną, środkowym pasem jezdni. Tuż za skrzyżowaniem z Dolną zauważyłem samochód marki Mercedes koloru srebrnego, który stał na prawym pasie jezdni. Na środkowym pasie leżał człowiek. Zatrzymaliśmy samochód, wybiegliśmy do leżącego mężczyzny. Był w wieku około 55-60 lat. W tym czasie z samochodu marki Mercedes wyszło dwóch mężczyzn. Byli kaukaskiej urody.
Wspólnie z narzeczoną usiłowaliśmy nawiązać kontakt z leżącym mężczyzną, lecz bezskutecznie. Sprawdziliśmy jego funkcje życiowe. Narzeczona zaczęła wykonywać masaż serca, ja zadzwoniłem na 112. Podczas wykonywania pierwszej pomocy mężczyźni [kierowca i pasażer - red.] stali na schodach sklepu. Byli nerwowi. Przemieszczali się co chwilę. Grubszy wykrzykiwał: "Kur**, wbiegł mi na czerwonym". Stali od nas jakieś pięć metrów, nie udzielali pierwszej pomocy. Widziałem ich przez około 10 sekund. Domniemam, że mogli uciec w kierunku Dolnej.Fragment zeznań świadka
Jak później ustaliła policja, zmarły 63-latek wracał ze spotkania ze znajomymi, był pod wpływem alkoholu, miał 2,4 promila we krwi. Na zebrę wszedł, kiedy sygnalizacja wskazywała czerwone światło.
Przebieg zdarzenia zarejestrowała kamera miejskiego monitoringu. Na nagraniu widzimy, że samochody jadące Puławską zwalniają, a jeden z nich - mercedes - zmienia pas na skrajnie prawy, mija światła (ma zielone) i zaczyna hamować. Z lewej strony pod koła nadjeżdżającego mercedesa wbiega mężczyzna. Auto uderza w niego.
Świadek, który akurat szedł chodnikiem na Puławskiej, powie później policjantom: - Nie widziałem samego momentu zdarzenia, ale zauważyłem między pojazdami, jak zostaje podrzucony człowiek. Zauważyłem następnie dziwny ruch w samochodzie, jakby pasażerowie chcieli zamienić się miejscami. Dookoła zaczęli zbiegać się ludzie. Ja zacząłem się modlić. Pamiętam, że jeden z nich zaczął głośno krzyczeć.
"Piłem przez tydzień"
Jak ustalili śledczy, mercedesem podróżowało dwóch mężczyzn - obaj, tuż po wypadku, wyszli z auta. Przyglądali się, jak świadkowie próbują reanimować starszego mężczyznę. Oddalili się, zanim przyjechały policja i pogotowie.
Pasażera udało się zatrzymać dopiero niemal trzy miesiące później. Został zatrzymany przez straż graniczną na warszawskim lotnisku. Miał przy sobie fałszywe dokumenty.
Podczas przesłuchania powiedział, że mercedesem kierował jego znajomy. W dniu tragicznego wypadku byli razem w saunie, później obaj wsiedli do samochodu. W aktach sprawy czytamy: "Było dla nas zielone światło, przed nami jechały dwa samochody po prawej stronie, nie zauważyliśmy, że te samochody zahamowały. Nagle pojawił się człowiek. Ovik mocno zahamował, ale zahaczył pieszego. Ten człowiek był pijany, miał w ręku butelkę. Pamiętam dźwięk rozbijającej się butelki. Zatrzymaliśmy się".
A potem?
"Najpierw zwróciliśmy zatrzymującym się osobom uwagę, że potrącony miał czerwone światło. Z samochodu wyszła kobieta, która być może była lekarką. Sprawdziła jego puls, przewróciła go na drugą stronę, to znaczy najpierw go odwróciła, później sprawdziła puls. Mówiłem, żeby wezwać pomoc, pierwszy raz byłem w takiej sytuacji i nie wiedziałem, na jaki numer zadzwonić. Pan, który stał z lewej strony, powiedział, że karetka już jedzie. Potem odwróciłem się i zobaczyłem, jak Ovik się oddala. Nie wiem, czy on był pijany. Zdenerwowałem się, że sam zostanę na miejscu zdarzenia".
Więc też uciekł.
"Balem się o swoją pracę. Pomyślałem: skoro jest sporo ludzi i karetka jest wezwana, to mogę się oddalić. Nie wiem, czego się bałem, nie wiem, dlaczego się oddaliłem. Po tym zdarzeniu ja przez tydzień piłem" - tłumaczył. I przekonywał, że chciał zgłosić się na policję.
"Jak wróciłem przed nowym rokiem do Warszawy, to dzwoniłem do Ovika i mówiłem mu, żebyśmy razem poszli na policję. Zorientowałem się, jaka jest moja odpowiedzialność. Ovik chciał poczekać. Zgodziłem się, zająłem się pracą. Jakieś półtora tygodnia temu [czyli na początku lutego 2000 roku - red.] Ovik powiedział: 'dobrze'. Chciał wrócić do Polski i złożyć zeznania" - mówił podczas przesłuchania pasażer.
Ale sami z siebie nie zgłosili się na policję. Do przesłuchań doszło dopiero po wpadce z fałszywymi dokumentami na lotnisku.
"Nie jechałem szybko"
Kierowca mercedesa zapewniał, że nie jechał szybko.
"Mieliśmy zielone światło. Nie jechałem nawet 60 km/h. Nagle z mojej lewej strony pojawił się mężczyzna. Nie widziałem go wcześniej, on wszedł na pasy mimo że miał czerwone światło. Wybiegł na czerwonym na zebrę. Miał butelkę wódki w ręku. Od razu zahamowałem, on uderzył w lewą stronę samochodu. Zacząłem pytać ludzi, czy widzieli, jak on wszedł na czerwone światło. Powiedzieli, że tak" - mówił.
"Byłem w szoku. Myślałem, że zabiłem tego człowieka. Jak usłyszałem, że jedzie karetka, to się przestraszyłem i się oddaliłem. Nie pamiętam, ile to trwało, żeby podjąć decyzje, żeby uciekać. Ja nie mam medycznego wykształcenia. Tam na miejscu nie mogłem podjąć jakichkolwiek czynności, aby ratować tego człowieka, już nic nie mogłem zrobić" - dodał.
Dlaczego uciekł? "Ponieważ miałem postępowanie deportacyjne i nie mogłem wjechać na teren Polski" - przyznał.
Początkowo prokuratura postawiła zarzuty obu mężczyznom. Kierowcy - spowodowania wypadku ze skutkiem śmiertelnym i nieudzielenia pomocy. Pasażerowi - nieudzielenia pomocy.
Jednak 10 listopada 2020 roku, czyli po niemal rocznym, śledztwie Prokuratura Rejonowa Warszawa-Mokotów zdecydowała o umorzeniu sprawy, uznając, że żaden z mężczyzn nie popełnił przestępstwa. Z tą decyzją nie zgodził się sąd, który nakazał ponowną analizę dowodów. Ale po tej analizie prokuratura znów - w maju 2021 roku umorzyła sprawę.
Prok. Małgorzata Pomarańska-Bielecka powołała się przy tym na opinię biegłego od rekonstrukcji wypadków drogowych. Ocenił on, że bezpośrednią przyczyną wypadku "ponad wszelką wątpliwość było niewłaściwe zachowanie pieszego, który przechodził przez jezdnię podczas nadawania czerwonego sygnału dla ruchu pieszych".
Ale jednocześnie biegły wskazał, że "kierujący pojazdem mercedes przyczynił się do zaistnienia skutków zdarzenia, ponieważ poruszał się z prędkością 87,5 km/h, przewyższając maksymalną dozwoloną prędkość w tym miejscu - 50 km/h".
W uzasadnieniu umorzenia prokurator przywołała wyrok Sądu Najwyższego z 2019 roku: "Drugi uczestnik zdarzenia, który co prawda również naruszył zasadę bezpieczeństwa w ruchu, ale naruszenie w mniejszym jednak stopniu przyczyniło się do wypadku, nie powinien być pociągnięty do odpowiedzialności karnej za wypadek komunikacyjny. Jego zachowanie jedynie przyczyniło się do wypadku, trudno twierdzić, że naruszenie przez niego zasady bezpieczeństwa w ruchu wypadek sprowadziło".
I dalej: "Niemożność uniknięcia kolizji i takich samych jej skutków w sytuacji, gdyby prowadzony pojazd poruszał się z prędkością administracyjnie dopuszczalną, stanowi okoliczność wyłączającą odpowiedzialność karną".
Kierowcy przed sądem
Na tvn24.pl w ostatnich latach informowaliśmy o wielu sprawach, w których prokuratura nie zadowalała się prostym stwierdzeniem winy pieszego, mimo że była ona bezsprzeczna, ale analizowała, jak łamanie przepisów przez kierowcę przyczyniło się do tragicznego skutku wypadku.
Na tvnwarszawa.pl informowaliśmy o wypadku na ulicy Targowej w Warszawie. W lipcu 2016 roku nastolatka wbiegła na ulicę za piłką. Sygnalizacja również wskazywała na czerwone światło. Ale kierowca, który przekroczył prędkość (na liczniku miał 89 kilometrów na godzinę, obowiązujące ograniczenie wynosiło 50) stanął przed sądem.
Sąd pierwszej instancji skazał go za to na cztery i pół roku więzienia. Ale sąd odwoławczy podwyższył ten wyrok do sześciu lat. 14-letnia Klaudia weszła na jezdnię przy czerwonym świetle, ale, jak podkreślili sędziowie, do wypadku by nie doszło, gdyby oskarżony jechał przepisowo. Sąd Najwyższy nie uwzględnił kasacji złożonej przez kierowcę.
Do sądu trafił również akt oskarżenia wobec Patryka D., który latem 2021 roku śmiertelnie potrącił niepełnosprawnego mężczyznę na Marszałkowskiej. Jak ustalili biegli, tuż przed uderzeniem w pieszego, który na czerwonym wszedł na jezdnię, kierowca białego porsche 911 miał na liczniku co najmniej 137 km/h. Nie przyznał się do winy. Jego proces przed sądem trwa.
Kilka miesięcy temu informowaliśmy również o wypadku na warszawskim podzamczu. Taksówkarz zatrzymał się na Wisłostradzie, z auta wysiadła pasażerka, która gorzej się poczuła. Weszła na środkowy pas i zginęła pod kołami innego samochodu. Kierowca, który uderzył w kobietę, stanie przed sądem. Bo mimo że kobiety nie powinno być w tym miejscu na jezdni, to prowadzący mazdę zamiast 70 km/h jechał, według ustaleń biegłego, przynajmniej 120 km/h.
Do podobnego wypadku doszło też w Łodzi. W środku dnia, w centrum miasta, pieszy wbiegł na pasy przy czerwonym świetle, uderzył go samochód. Kierowca nie miał szans uniknąć wypadku, ale został uznany za winnego i usłyszał właśnie wyrok. Bo chociaż - jak wskazał sąd - pieszy miał pół promila we krwi, to kierowca miał na liczniku o 13 km/h za dużo.
"Elementarne naruszenie zasad"
Ale w przypadku kierowcy mercedesa, który przed trzema laty potrącił na Puławskiej pijanego pieszego, prokuratura oceniła, że przestępstwa nie było.
"Z zebranego w niniejszej sprawie materiału dowodowego jasno wynika, że pieszy przekraczał jezdnię podczas nadawania czerwonego sygnału dla ruchu pieszych, a zielonego dla ruchu pojazdów i, jak wynika z opinii biegłego, nie miało to miejsca w chwili zmiany wyświetlanych sygnałów" - napisała w uzasadnieniu prok. Małgorzata Pomarańska-Bielecka. I dalej: "Powyższe zachowanie stanowi więc elementarne naruszenie zasad ruchu drogowego. Ponadto w szczególności mając na uwadze fakt, że do wypadku doszło w miejscu o dużym natężeniu ruchu drogowego, musi być uznane za skrajnie nieracjonalne. Nie można również pominąć okoliczności, że poszkodowany był w chwili zdarzenia pod wpływem alkoholu, a wynik badania krwi i moczu wskazuje na spożycie dużej jego ilości, mogącej w znacznym stopniu zaburzyć ocenę przez niego sytuacji na drodze, co samo w sobie stanowi naruszenie zasad bezpieczeństwa" - dodała.
Sprawa Kamila G. dotycząca wypadku na Targowej w Sądzie Najwyższym
Według prokuratury "nie ulega wobec tego wątpliwości, że kierowca nie przewidywał i nie mógł przewidzieć, że pieszy podejmie powyżej opisane działania".
"Nie sposób oczekiwać od kierowcy przejeżdżającego na zielonym świetle, by przewidział, że na przejście znajdujące się na ruchliwej ulicy, wtargnie nietrzeźwy pieszy. Było to bowiem nie tylko rażące naruszenie reguł ostrożności, ale również zachowanie skrajnie nieodpowiedzialne, wbrew elementarnym regułom logiki. Nie sposób oczywiście zaprzeczyć, że nadmierna prędkość mogła przyczynić się do intensyfikacji skutku zdarzenia, lecz jak jednoznacznie wynika z opinii biegłego, wyłączną odpowiedzialność za spowodowanie wypadku ponosi pieszy" - stwierdziła prokurator prowadzący sprawę.
"Przedmiotowe zdarzenie nie stanowiło urzeczywistnienia zagrożenia stworzonego przez kierowcę pojazdu poruszającego się z nadmierną prędkością, lecz efekt nieprawidłowego zachowania będącego jedynym sprawcą wypadku, a który zarazem jest jedną osobą, która odniosła obrażenia w jego wyniku" - oceniła prokurator.
Umorzenie uprawomocniło się 31 maja 2021 roku. Prokuratura jednak zwróciła się do sądu o ukaranie kierującego mercedesem za wykroczenie, czyli przekroczenie prędkości. Mężczyzna dostał wyrok nakazowy: grzywna dwa tysiące złotych oraz zakaz prowadzenia aut przez dwa lata.
Sąd pierwszej instancji skazał go na dwa tysiące złotych grzywny i dwa lata zakazu prowadzenia pojazdów. Latem 2022 roku ten wyrok został utrzymany przez Sąd Okręgowy w Warszawie.
To ostatecznie zakończyło postępowanie w sprawie wypadku z ulicy Puławskiej.
Zarzut zależy od opinii biegłego
Mec. Bronisław Muszyński ocenia, że w Polsce rozstrzygnięcia w podobnych sprawach wciąż są "loterią". - Takich sytuacji mamy bardzo dużo. Albo kiedy pijany wchodzi na czerwonym, albo na jezdni pojawia się w miejscu, gdzie w ogóle nie ma świateł. I rozstrzygnięcia są bardzo różne - mówi łódzki adwokat.
Od czego zależy to rozstrzygnięcie?
- Od opinii biegłego, który musi ocenić, czy kierujący był w stanie podjąć manewr obronny. Ważne jest również, w którym momencie zobaczył pieszego. Bardzo dużo zależy od śladów, które wskazują, jak daleko był pojazd w chwili, kiedy pieszy wszedł na ulicę, czyli - czy wszedł od prawej, czy od lewej strony, bo jeżeli od lewej to czas reakcji jest znacznie dłuższy. Kluczowe jest ustalenie, czy kierowca mógł uniknąć zdarzenia - wyjaśnia mecenas Muszyński.