Staś bał się nawet kąpieli: myślał, że nasiąknie wodą i znowu będzie gruby. Marek jednego wieczoru obudził się w łazience - zemdlał po zażyciu całego opakowania środka na przeczyszczenie. Wiktor nie mógł uwolnić się od myśli, że w każdej chwili może umrzeć, ale nie przestawał - głodził się.
- Gdzieś kiedyś przeczytałam takie słowa o anoreksji: Kiedy myślisz, że wszystko, co najgorsze już za tobą, wtedy otwierają się bramy piekieł. To najprawdziwsze słowa - mówi mama najmłodszego bohatera reportażu. Matka, która przyznaje, że najstraszniejsza jest bezsilność, która patrzy, jak jej dziecko z głodu niknie w oczach, a ona "nie potrafi go nakarmić". Staś ma 15 lat.
On i Wiktor zmagają się z anoreksją. Marek z bulimią. Bo mimo że ponad 90 procent osób cierpiących na zaburzenia odżywiania stanowią kobiety - problem dotyczy obydwu płci.
I nie wolno go bagatelizować - apelują eksperci. Anoreksja - której pierwsze niepokojące objawy łatwo przeoczyć - spełnia wszelkie znamiona choroby śmiertelnej. Według danych amerykańskiej organizacji pozarządowej ANAD (The National Association of Anorexia Nervosa and Associated Disorders) co 62 minuty umiera na świecie osoba, która się zagłodziła.
Tylko dziś, w Światowy Dzień Walki z Anoreksją, ofiar może być, statystycznie, nawet kilkanaście.
Marek, Wiktor i mama Stasia opowiadają o tej wycieńczającej walce ze sobą, z chorobą, o najbliższych, których omal nie zabiła. Ku przestrodze. Ku czujności. I ku zachęcie, by poszukać pomocy - dla siebie lub dla bliskiej osoby. Bo anoreksja to nie tylko choroba ciała, ale przede wszystkim choroba duszy.
Wszyscy, z którymi rozmawiałam, udali się po fachową pomoc. Walczą. Jeśli potrzebujesz pomocy zajrzyj tutaj.
A ty, gruby, co tak stoisz?
Staś zaczął chorować na anoreksję w szóstej klasie szkoły podstawowej. - Miał nadwagę i bardzo lubił jeść. W szkole inne dzieci szydziły ze Stasia i wyśmiewały go. Po czasie dowiedziałam się, że nawet nauczyciel WF-u potrafił powiedzieć: A ty, gruby, co tak stoisz? - opowiada mi mama nastolatka.
- Odkąd pamiętam, miałem wytykane, że ważę więcej niż inni. Nikt nie miał wiedzy ani chęci, by pomóc mi ustabilizować wagę. Cały czas słyszałem przytyki, nawet od najbliższych. "Grubasie, znowu ci d*** urosła. Zaraz będziesz miał taaaką d***". To usłyszałem od matki. "A co ty, na masie jesteś?" To od siostry. Pojawiały się też porównania: "XYZ nie nosi tak dużych spodni". Albo: "O, przyszedł, 72 centymetry w pasie"- to na spotkaniu rodzinnym, miał niecałe osiem lat. = Rzadko otrzymywałem wsparcie rodzicielskie. Miałem mieć dobre oceny w szkole i tyle. Nie przypominam sobie, żebym kiedyś od nich usłyszał, że mnie kochają - wspomina Marek, 34-letni prawnik, pracujący obecnie w branży e-commerce.
Wiktor, 20-letni student medycyny, "na dobre" zaczął chorować w minione wakacje.
- Po ostrym zatruciu pokarmowym, po wizycie u gastrologa okazało się, że mam w żołądku nadżerki, co skutkuje silnym dyskomfortem przy spożywaniu tłustych i ciężkich potraw, a także większych porcji jedzenia. Wówczas pojawił się pewien lęk przed jedzeniem - opowiada.
Ale szybko dopowiada, że przyczyn jego choroby należy szukać znacznie wcześniej. - Wiem już, że anoreksja w moim przypadku to zaledwie wierzchołek góry lodowej, skutek co najmniej dziesięcioletnich problemów, takich jak: nadmierny perfekcjonizm, stawianie sobie coraz to wyższych celów (głównie na polu nauki), niska samoocena i ciągłe poszukiwanie akceptacji rówieśników czy bliskich osób. Jako dziecko kilkakrotnie się przeprowadzałem, a każda kolejna zmiana otoczenia wiązała się z walką o pozycję w nowej grupie. Do tego żyłem w pewnym sensie w złotej klatce. Wszystko kręciło się wokół nauki. Jako nastolatek nie brałem udziału w imprezach młodzieżowych, nie próbowałem używek, nie wychodziłem na miasto. Stresu dołożyły też takie wydarzenia, jak rozwód rodziców czy łysienie plackowate, z którym się mierzyłem, co dodatkowo negatywnie wpływało na moją ocenę własnego wyglądu fizycznego - wylicza Wiktor.
Kilogram mniej jak szóstka na świadectwie
- Syn na początku odstawił słodycze, chipsy i słodkie napoje. Podjął aktywność fizyczną, jeździł na rowerze stacjonarnym. My, rodzice, biliśmy mu brawo. Podziwialiśmy go za upór. Dzisiaj nienawidzę siebie za to. Nie potrafię sobie wybaczyć tego, że wtedy mu nie pomogliśmy. Staś chciał, żebyśmy zabrali go do dietetyka, ale wtedy uważaliśmy to za jakąś fanaberię. A syn coraz więcej ćwiczył i coraz mniej jadł - mówi mama Stasia.
Wiktor zaczął od ograniczenia racji żywnościowych do poziomu 1000-1200 kcal dziennie. Dzienna zalecana kaloryczność dla zdrowych młodych mężczyzn, mających pracę siedzącą i uprawiających sport kilka razy w tygodniu, wynosi od 2100 do 3500 kcal.
- Uczucie głodu, gdy kładłem się spać, przynosiło mi ulgę, radość i ogromną satysfakcję. Myślałem, że mam kontrolę - nad sobą, własnym ciałem i potrzebami. Czułem się panem swojego życia, który może wszystko, nawet zmierzać do własnej śmierci - opowiada Wiktor. - Każdy kilogram mniej był krokiem do osiągnięcia fałszywego, jak się okazało, ideału. Ideału, do którego dążę przez całe życie, nie dostrzegając swoich zalet i obiektywnych sukcesów, których przecież nigdy mi nie brakowało. Zawsze miałem świetnie wyniki w nauce, średnią 6.00 na koniec podstawówki, wygrywałem różne konkursy, dostałem się do gimnazjum i liceum z czołówki rankingu.
Ale to wszystko było mało. Nie wystarczało. Każdy kilogram mniej był jak kolejna celująca ocena na świadectwie. Więc Wiktor wciąż chciał więcej i więcej, co w praktyce oznaczało mniej i jeszcze mniej. W końcu "średnia ocen na świadectwie" wynosiła 34 kilogramy wagi przy 179 centymetrach wzrostu.
U Marka, 34-latka chorującego na bulimię, pierwsze, właściwie niezauważalne, symptomy polegały na maniakalnym kontrolowaniu wskazówki wagowej oraz uprawianiu sportu w ilości przekraczającej zdrowy rozsądek dla osoby niebędącej sportowcem wyczynowym.
- Do tego pojawiły się zachowania anorektyczne, takie jak ciągłe przeglądanie się w lustrze czy ograniczanie spożywanych kalorii do 800 na dzień. To wszystko doprowadziło z czasem do zachowań kompulsywnych polegających na zjadaniu monstrualnej ilości niezdrowego jedzenia do momentu, w którym fizycznie nie będę mógł się nawet poruszać - by potem się "oczyścić" - opowiada Marek. Początkowo przy pomocy kawy, herbat wspomagających trawienie, aż w końcu leków przeczyszczających. Znów - w ilości przekraczającej zdrowy rozsądek.
Waga Marka waha się w przedziale od 70 do 115 kilogramów. Przy 180 centymetrach wzrostu.
Jedzenie w kieszeni
Pytam Kamilę Demczuk - terapeutkę zaburzeń odżywiania i psychodietetyczkę - o to, jakie symptomy i zachowania powinny nas zaniepokoić. - Zaburzenia odżywiana rozwijają się powoli. Ale istnieją pewne znaki ostrzegawcze, świadczące o ich początkach. Należy zareagować, gdy zauważymy u bliskiej osoby drastyczną zmianę diety, która nie jest wynikiem wcześniejszej konsultacji z lekarzem. Lub gdy zaobserwujemy, że dieta staje się obsesją, a dziecko zaczyna stosować głodówki - mówi.
- Reakcji wymaga także sytuacja, w której nastolatek prowokuje wymioty lub zażywa środki przeczyszczające w celu redukcji wagi - dodaje. - Czerwona lampka powinna się również zapalić, gdy dziecko zaczyna czytać coraz więcej książek dotyczących diet, przegląda strony internetowe o odchudzaniu, w tym także te propagujące anoreksję lub szczupły wygląd, gdy eksperymentuje z dietami cud lub gdy coraz częściej rezygnuje z niektórych posiłków i odrzuca nawet te potrawy, które wcześniej lubiło - wylicza Kamila Demczuk.
Bo coś, co początkowo koncentruje się na ograniczaniu liczby spożywanych kalorii i zwiększonej aktywności fizycznej z czasem może przybierać coraz bardziej niepokojący obrót.
- Staś oddawał kolegom z klasy śniadania, które przygotowywałam mu do szkoły, a także obiady szkolne. Później zaczął wyrzucać i chować wszystkie domowe posiłki. Syn był specjalistą kamuflażu i oszustwa. Mogliśmy z mężem patrzeć, jak je, i być pewni, że zjadł, a… nie wiadomo, jakim cudem jedzenie trafiało do kieszeni - opowiada mama nastolatka.
Bił się po głowie, gryzł do krwi, krzyczał, że nie chce żyć
Wspomina: - Były wakacje. Syn morderczo trenował. Posiłki nadal chował. Zaczął być z głodu autoagresywny. Bił się po głowie, gryzł do krwi palce u rąk. Krzyczał, że nie chce żyć. Poczytałam w internecie i stwierdziłam, że Staś ma objawy anoreksji. Powiedziałam o tym mężowi, ale mąż stwierdził, że wymyślam, że na siłę szukam choroby. Zaczął zmuszać syna do jedzenia. Po kolejnym autoagresywnym zachowaniu Stasia, pod nieobecność męża - celowo właśnie wtedy - wezwałam pogotowie ratunkowe.
- Syn trafił do szpitala psychiatrycznego dla dzieci i młodzieży. Warunki w tym szpitalu były tragiczne. W jednym miejscu umieszczono dzieci z różnymi zaburzeniami. Uzależnione od alkoholu i narkotyków. Z ośrodków szkolno-wychowawczych. Osiemnastolatkowie rzucali moim synem jak piłką. Personel nie reagował. Sama byłam świadkiem, jak pielęgniarki odzywały się do dzieciaków. Mówiły na przykład: s******* do pokoju, bo zaraz szprycę dostaniesz. Mój syn bał się chodzić siku, bo krzyczały, że idzie palić. A Staś nigdy nie palił, jest grzeczny, nie sprawia problemów wychowawczych. Syn dzwonił do nas i płakał wniebogłosy, że tam nie wytrzyma. Przez tydzień pobytu nie miał ani jednej rozmowy z psychologiem. Po siedmiu dniach wypisaliśmy go na własne żądanie - opowiada mama Stasia.
Czułem, że mogę w każdej chwili umrzeć
To był punkt graniczny u Stasia.
Pytam Marka i Wiktora, co w ich przypadku było momentem przełomowym, chwilą, w której zdecydowali się na poszukanie dla siebie specjalistycznej pomocy.
- Pewnej nocy zażyłem prawie całe opakowanie leku przeczyszczającego. Byłem w domu całkiem sam. Na skutek działania medykamentów zemdlałem w łazience i obudziłem się dopiero po kilkunastu minutach. Wtedy stwierdziłem, że muszę coś z tym zrobić - mówi Marek.
- Przełom wewnętrzny i szczere postanowienie rozprawienia się z demonami choroby nastąpiło w Wielkanoc. Mój stan pogorszył się na tyle, że czułem, iż to może być już koniec. Że mogę w każdej chwili umrzeć. Postanowiłem pójść na terapię, podjąć leczenie i pokonać chorobę - opowiada Wiktor. - Z jednej strony nasiliły się wówczas bolesne objawy fizyczne. Ostre kłucie w sercu. Drętwienie kończyn. Duszności. Brak sił, by chociaż przekręcić się z boku na bok. Z drugiej strony znaczenie miał trudny do racjonalnego opisania i zrozumienia aspekt duchowy. Jestem osobą wierzącą. Miałem wrażenie, takie dziwne poczucie, że jakiś głos z zewnątrz przemawia do mnie słowami, że muszę żyć. Że muszę podjąć walkę dla siebie i dla swojej rodziny - dodaje Wiktor.
Bramy piekieł
Staś zaczął terapię z psychologiem. Wydawało się, że sytuacja zmierza ku dobremu. - Gdzieś kiedyś przeczytałam takie słowa o anoreksji: "Kiedy myślisz, że wszystko, co najgorsze, już za tobą, wtedy otwierają się bramy piekieł". To najprawdziwsze słowa. Anoreksja to istne piekło na ziemi - mówi mama Stasia.
- Syn przestał nie tylko jeść, ale i pić. Wyobrażał sobie, że po wypiciu wody będzie cięższy o kilka kilogramów. Bał się nawet kąpieli. Myślał, że przez skórę nasiąknie wodą i znowu będzie gruby. Ważył już tylko 45 kilogramów przy 171 centymetrach wzrostu, a w lustrze widział coraz grubszego siebie. Psychoterapeuta Stasia miał urlop. Spotkaliśmy się z nim dopiero po 10 dniach przerwy. Terapeuta zważył syna i powiedział, że przez ostatnie 10 dni Staś przytył sześć kilogramów. Po tych słowach syn załamał się kompletnie. Leżał całymi dniami w łóżku i nie wstawał. Głośno wył z bólu. Z bólu psychicznego - opowiada mama Stasia.
Wtedy nastolatek trafił do prywatnego ośrodka leczenia zaburzeń odżywiania w Zawadzie koło Opola. 240 kilometrów od domu. Po refundacji z Narodowego Funduszu Zdrowia pobyt Stasia w ośrodku kosztował osiem tysięcy złotych. Rodzice Stasia nie mieli tylu pieniędzy. Pomogła rodzina. - Syn trafił tam dosłownie w ostatniej chwili. Nie przytył sześciu kilogramów. To był obrzęk głodowy. Woda przedostawała się przez tkanki. Jak u głodujących dzieci w Afryce. Mój syn mógł umrzeć. Tak niewiele brakowało - mówi mama Stasia.
62 minuty
Stasiowi udało się pomóc w ostatnim momencie. Niestety, często ratunek przychodzi zbyt późno. - Około 23-24 procent przypadków kończy się śmiercią. Jednocześnie trzeba zaznaczyć, że ta śmiertelność wcale nie wiąże się z wyniszczeniem organizmu. Przede wszystkim są to samobójstwa. Samobójstwa popełniane z samotności, z braku pomocy, z nieradzenia sobie z chorobą, z otaczającym światem i z rzeczywistością. To chyba najsmutniejszy wniosek z całej naszej rozmowy. Bo gdyby w odpowiednim momencie osoby chore trafiały do specjalistów, to zapewne uniknęlibyśmy takiej statystyki - mówi Ewa Galus-Raczyńska, założycielka Fundacji "Światło dla Życia", dyrektorka ośrodka terapeutycznego ALIRA.
Dlatego eksperci alarmują - anoreksja jest chorobą śmiertelną i to - jak wynika z danych amerykańskiej organizacji pozarządowej Eating Recovery Center - obarczoną największym ryzykiem śmierci spośród wszystkich zaburzeń psychicznych. Na całym świecie co 62 minuty umiera osoba cierpiąca na anoreksję. Co 62 minuty... Bo ratunek przychodzi zbyt późno.
Olej nazywamy wyciągiem roślinnym
Życie bohaterów tego tekstu udało się uratować, jednak wciąż wydaje się ono kruche. - Uczymy się w domu jeść. Syn nie znosi nazwy tłuszcz ani olej. Dlatego olej nazywamy wyciągiem roślinnym. To nasze pomysły, które mają ułatwić Stasiowi zjedzenie czegokolwiek na oleju. Dla kogoś to może być śmieszne, ale nam bardzo ułatwia życie - mówi mama Stasia.
I dodaje: - Nasze życie nie jest normalne, wszystko kręci się wokół choroby. Czujemy się w rodzinie jak osoby współuzależnione. Trochę jak w rodzinie alkoholika. Musiałam zrezygnować z pracy, żeby być przy moim dziecku. Ale najgorsza dla mnie jest ta bezsilność. Patrzenie, jak moje dziecko z głodu niknie w oczach, a ja nie potrafię go nakarmić.
- Staś odizolował się od ludzi. Zerwał ze wszystkimi kontakty. Nie chce wychodzić z domu. Cały czas chodzi w jednej długiej bluzie z kapturem na głowę. Problemem jest oddanie jej do prania. On pod tą bluzą ukrywa swoje ciało. Przed innymi ludźmi i przed samym sobą. Ma teraz prawidłową wagę, ale najwidoczniej nie czuje się w niej dobrze. Nie kąpie się, żeby się całkiem nie rozbierać. Myje się po kawałku, na raty. Istny koszmar - mówi mama Stasia.
Staś powtarza ósmą klasę szkoły podstawowej. - Złożyliśmy wniosek o indywidualne nauczanie. Przyznano je. Nauczyciele do czasu pandemii COVID-19 przyjeżdżali do domu, teraz Staś pobiera lekcje on-line. We wrześniu ma iść do technikum. A ja strasznie się boję, co z tego wyniknie - dodaje mama Stasia.
Jak chorują mężczyźni?
- Skala zachorowań na anoreksję wśród mężczyzn wynosi około 7-8 procent ogółu osób z zaburzeniami odżywiania, a wśród chłopców nawet 25 procent. Najczęściej dotyka chłopców przed osiągnięciem dojrzałości (14-15 lat) oraz młodych mężczyzn w wieku 18-19 lat - informuje mnie Kamila Demczuk, terapeutka zaburzeń odżywiania i psychodietetyczka.
Rzeczywiste liczby mogą być jednak dużo wyższe, ponieważ statystki obejmują wyłącznie te osoby, które zgłosiły się na leczenie. A mężczyźni z zaburzeniami odżywiania poszukują dla siebie specjalistycznego wsparcia znacznie rzadziej.
- Zaburzenia odżywiania powodują u chłopców i mężczyzn poczucie winy i wstydu. Ma to związek z pojawieniem się u nich choroby powszechnie uznawanej za kobiecą. W efekcie mężczyźni, cierpiący na anoreksję, zwlekają ze zgłoszeniem się do specjalisty po pomoc - alarmuje Kamila Demczuk.
Co więcej, u mężczyzn zaburzenia odżywiania są trudniejsze do zdiagnozowania. - Wynika to z pewnych stereotypów. Z braku wyczulenia społeczeństwa i z braku świadomości, że chłopców i mężczyzn również mogą dotyczyć zaburzenia odżywiania. Zazwyczaj oni sami są zaskoczeni taką diagnozą - dodaje Kamila Demczuk.
Można zatem powiedzieć, że istotną rolę odgrywa tu aspekt społeczno-kulturowy. Pewne uprzedzenia i utarte klisze, które ciężko wyplenić. - Współczesna kultura w mniejszym stopniu lansuje stosowanie diet u chłopców niż u dziewcząt. Chłopcy zazwyczaj podejmują takie wyzwanie, gdy stają się obiektywnie ciężsi niż średnia w ich populacji. Zwykle decydują się na odchudzanie, by uniknąć dokuczania ze strony rówieśników z powodu otyłości, by podwyższyć swoje wyniki w sporcie lub by zahamować rozwój chorób związanych z nadwagą - mówi Kamila Demczuk.
Powody, dla których mężczyźni przechodzą na ścisłą dietę i zaczynają intensywnie ćwiczyć, mogą być również powiązane z wiekiem i procesami dojrzewania. - Najczęściej brak satysfakcji ze swojego ciała komunikują chłopcy późno rozpoczynający okres pokwitania. Koncentrują się oni na wzroście masy mięśniowej w celu wypracowania męskiej sylwetki. Dorośli mężczyźni skupiają się raczej na utracie tkanki tłuszczowej oraz wzroście siły mięśni - tłumaczy Kamila Demczuk.
Ale dodaje, że zarówno chłopcy w okresie dojrzewania, jak i dorośli mężczyźni, którzy decydują się na dietę i odchudzanie, dążą tak naprawdę do jednego celu - do uzyskania muskulatury i kształtów zgodnych z wyidealizowanym obrazem "męskiego ciała". Celowo używam tutaj cudzysłowu. Bo czym tak naprawdę jest idealne męskie ciało? Szerokimi ramionami? Wąskimi biodrami? Czy może sztucznie wykreowanym konstruktem społecznym?
- Mężczyźni z zaburzeniami odżywiania często cierpią na tak zwany kompleks Adonisa. Opisuje się go jako dysmorfofobię, czyli przekonanie o nieestetycznym wyglądzie własnego ciała. Typowym zachowaniem przy tym schorzeniu jest dążenie do uzyskania idealnej rzeźby ciała przez stosowanie intensywnych diet, ćwiczeń, substancji stymulujących rozrost muskulatury przy jednoczesnym niezadowoleniu z osiąganych rezultatów - wyjaśnia Kamila Demczuk.
Oczywiście, nie chodzi tu o deprecjonowanie zdrowego stylu życia, a jedynie o zachowanie umiaru i zdroworozsądkowego podejścia do odchudzania. Dieta czy aktywność fizyczna same w sobie nie są niczym złym, jako że przeciwdziałają otyłości i związanym z nią schorzeniom. Trzeba jednak uważać, by nie przekroczyć cienkiej granicy między tym, co dobre dla naszego organizmu, a tym, co szkodliwe. I by w tym odchudzaniu siebie nie zatracić.
- Zdrowy styl życia oczywiście wszyscy popieramy. Tyle tylko, że osoby, które są bardzo wrażliwe i którym trudno jest wyczuć granicę między tym, co jest dobre, a tym co już niebezpieczne, mogą szybko wpaść w sidła choroby - przestrzega Ewa Galus-Raczyńska, założycielka Fundacji Światło dla Życia, dyrektorka ośrodka terapeutycznego ALIRA.
Bardzo dobrze zrobiłaś, mamo
Wiktor korzysta obecnie z indywidualnej psychoterapii, pozostaje też pod opieką psychiatry w ramach Narodowego Funduszu Zdrowia. - Otrzymałem sugestię od kilku lekarzy, by udać się na oddział psychiatryczny w celu przymusowego doprowadzenia do zwiększenia masy ciała, jako że moje BMI wynosi poniżej 12 i oznacza stan skrajnego wygłodzenia organizmu. A to wiąże się ze stałym zagrożeniem życia - tłumaczy Wiktor.
Do szpitala psychiatrycznego na przymusowe leczenie udać się jednak nie chce. - Nie skorzystałem z tej możliwości, pragnąc samodzielnie osiągnąć wagę co najmniej 42 kilogramów do wakacji. Poza tym przeczytane opinie o szpitalach psychiatrycznych i konieczność rezygnacji ze studiów tuż przed sesją egzaminacyjną sprawiają, że bardzo nie chciałbym trafić na oddział zamknięty - tłumaczy mi Wiktor.
Jest się czego bać? - Słyszę wiele różnych opinii na temat szpitali psychiatrycznych. Natomiast znam wiele przypadków, w których zgłoszenie się do szpitala uratowało życie. Zachęcam do szukania pomocy wcześniej. Do niedoprowadzania do sytuacji wyniszczenia organizmu. Korzystajmy z pomocy oferowanej przez lekarzy w szpitalu - apeluje Kamila Demczuk.
Również Marek uczęszcza na indywidualne spotkania z psychoterapeutą. - To bardzo trudne, bo dobrego psychologa, mającego doświadczenie z tego typu zaburzeniami u mężczyzn, naprawdę ciężko znaleźć. Zmieniałem terapeutę już czterokrotnie, ale dalej nie czuję, że to jest to - mówi Marek.
O problemach ze znalezieniem odpowiedniego specjalisty, zajmującego się zaburzeniami odżywania u mężczyzn, mówi mi również mama Stasia. - W Polsce nie tylko nie ma psychiatrii dziecięcej, ale i prywatnie też nie każdy psycholog może pomóc. Trzeba mieć odpowiednią wiedzę na temat zaburzeń odżywiania. Nasz psycholog nie miał tej wiedzy. Jeszcze uspokajał, że syn przytył, BMI wzrosło i nie ma już zagrożenia życia - opowiada. BMI rzeczywiście wtedy wzrosło, ale nie ze względu na przyrost kilogramów, ale przez obrzęk głodowy. - Dobrze, że kierowałam się własny rozumem i szukałam dalej pomocy, bo mojego dziecka mogłoby już nie być na tym świecie – mówi mama Stasia i na sam koniec dodaje:
- Mam nadzieję, że dzięki temu reportażowi uda się choć trochę podnieść świadomość w zakresie tej straszliwej choroby. Może dzięki temu chociaż jeden rodzic wcześniej zauważy niepokojące objawy u swojego dziecka i zawczasu podejmie właściwe kroki. Powiedziałam synowi, że w tej sprawie piszę do pani. Powiedział tylko: bardzo dobrze zrobiłaś, mamo.
*Imiona bohaterów tekstu zostały zmienione
Autorka/Autor: Ada Wiśniewska
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock