|

Hipnoza, zombirowanie i bezwolnictwo. Co Rosjanie mają w głowach

Analityk rosyjskiego społeczeństwa Andriej Kolesnikow mówił, że nie ma Rosjanina, który nie wiedziałby o wojnie w Ukrainie i jej potwornościach
Analityk rosyjskiego społeczeństwa Andriej Kolesnikow mówił, że nie ma Rosjanina, który nie wiedziałby o wojnie w Ukrainie i jej potwornościach
Źródło: Getty Images

Im bardziej wchodziłem w głąb rosyjskich umysłów, tym bardziej rozumiałem, że Rosjanie są gotowi na dokonanie zbrodni ludobójstwa, tak jak w poprzednim stuleciu Turcy, Niemcy, Rwandyjczycy i Serbowie. Nie mówię, że to zrobią, ale że cyfrowy neototalitaryzm tak ich sformatował, aby w razie czego przetrawili masową zbrodnię dokonaną na Ukraińcach - zauważa Kuba Benedyczak, dziennikarz, publicysta, specjalista od Rosji.

Artykuł dostępny w subskrypcji

Napisanie takiego tekstu nie jest łatwe, bo to przecież zaglądanie do tak zwanej rosyjskiej duszy. Ale im głębiej zaglądałem w rosyjską duszę okresu wojennego - którą, jak sądziłem, tak dobrze znam i rozumiem - w tym większą panikę wpadałem, bo docierało do mnie, że Rosjanie mają większość symptomów przedludobójczych. Zanim napisałem pierwszą literę tego artykułu, przez dwa dni paliłem więcej papierosów, chodziłem od ściany do ściany, jak w malignie wydzwaniałem do psychologów społecznych i bardziej doświadczonych ode mnie ekspertów od Rosji. Desperacko zamęczałem ich pytaniami: czy Rosjanie wiedzą o zbrodniach swojej armii, bardziej nienawidzą Ukraińców czy bardziej boją się władzy, wierzą propagandzie czy stosują mechanizm wyparcia? Najgorszy, bo najbardziej bezwzględny, był profesor Lech Nijakowski, specjalista od zagadnień ludobójstwa. Przerobił i napisał już tyle w temacie zbrodni wojennych i zbrodni przeciwko ludzkości, że dla niego to, co robią Rosjanie, to nic nowego. Nie pierwszy, nie ostatni raz. A Amerykanie w Iraku? - pytał. A Syria wobec syryjskich powstańców, a Majowie w Gwatemali, a Czeczeni w Rosji, a dzisiejsi Ujgurzy w Chinach i Rohindża w Birmie? Dla niego to tylko kolejna opowieść o banalności zła. Kolejny odcinek kolejnego sezonu serialu, który zna dobrze. Ale nie dla mnie. Nie to miało być udziałem mojego pokolenia, a tym bardziej mojego regionu świata, który już to przerabiał. Bo przecież po II wojnie światowej miało być NEVER AGAIN. Nigdy więcej.

Zombie we własnym matrixie

Zacznijmy od kwestii fundamentalnej. Jak powiedział jeden z najlepszych analityków rosyjskiego społeczeństwa Andriej Kolesnikow, ze zlikwidowanego przez władze think tanku Carnegie Moscow, nie ma Rosjanina, który nie wiedziałby o wojnie w Ukrainie i jej potwornościach. Rosyjska telewizja, prasa i kontrolowane przez służby portale "uczciwie" dostarczają drastyczne obrazy zburzonych budynków mieszkalnych, zdjęć masakry w Buczy i Krematorsku, rakiet spadających na główne place ukraińskich miast i martwych ciał porzuconych przy drodze. Chodzi jednak o opowieść, jaką piszą dla tych obrazów. Możecie to sobie również nazwać zarządzaniem informacją lub nadawaniem narracji, to wszystko jedno. Chodzi o to, że rosyjska propaganda nie blokuje dopływu informacji, sama je błyskawicznie dostarcza, ale opowiada po swojemu, grając na najbardziej wrażliwych strunach ludzkich emocji - interpretuje, odwołuje się do lęków i fantazmatów, kreuje wyobrażenia, łączy "fakty" i wywołuje nienawiść, pisząc kolejne rozdziały własnej narracji. A Rosjanie po swojemu tę opowieść przetwarzają. Nie zawsze jeden do jednego, bo według sondażu GroupM wykonanego na zlecenie opozycyjnego portalu Meduza, telewizji ufa jedynie 23 proc. Rosjan. Ale jednocześnie wciąż 78 proc. popiera "specjalną operację wojskową prowadzoną w Ukrainie".

I tu zaczyna się problem, bo musimy przyjąć, że kiedy Rosjanie mówią o wojnie, to mamy do czynienia z istotami z innego wymiaru rzeczywistości, które patrzą na to samo, co my - na martwą Ukrainkę w rowie albo przewrócony rosyjski czołg - ale interpretują ten widok w zupełnie inny sposób. W takim znaczeniu, w jakim trzyletnie dziecko patrzy na laptopa i nie widzi w nim narzędzia do pracy i do robienia internetowych przelewów, ale okienko wyświetlające bajki. Albo w takim, w jakim mieszkaniec Arabii Saudyjskiej może interpretować kamieniowanie cudzołożnicy za karę stosowną do czynu, a nie jako akt barbarzyństwa.

Od razu obalić trzeba paternalistyczny zarzut wobec Rosjan, że nie sprawdzają alternatywnych - a zwłaszcza zagranicznych - źródeł informacji i nie weryfikują tego, co opowiadają im państwowe media. Niestety, ale mało kto tak robi. I nie chodzi tylko o Rosjan.

Zdecydowana większość widzów TVN i TVP, ale też "Newsweeka" i wPolityce, Onetu czy "Gazety Polskiej", słysząc hasła: "Rosjanie zbombardowali szkołę", "Macron obraził Morawieckiego", "Chiny grożą Tajwanowi", nie rzuca się do Reutersa, CNN, BBC, France24 czy "Nowej Gaziety", aby weryfikować informacje. Brakuje im czasu, motywacji i zainteresowania. Poza tym do głowy im nie przyjdzie, że mogą paść ofiarą manipulacji albo sprymitywizowanej wersji rzeczywistości. Tym bardziej w sytuacji wojny, gdy dokonuje się plemienno-militarna mobilizacja, poszukiwanie alternatywnej interpretacji rzeczywistości staje się dla ludzkiej psychiki niewygodne. Łatwiej i bezpieczniej jest chwycić najwygodniejszą i najlepiej dopasowaną opowieść, zwłaszcza kiedy po drugiej stronie mógłby usłyszeć, że jego prezydent to paranoiczny zabójca, jego armia masowo rozstrzeliwuje bezbronnych ludzi, a być może nawet robi to jego brat, kuzyn lub mąż.

Dodatkowo w Rosji tę najwygodniejszą i najbardziej znaną opowieść podaje spektakularna, idąca jak walec rosyjska propaganda, która nawet nie pierze mózgów - bo dla cyfrowego neototalitaryzmu, jaki powstaje w Rosji i Chinach, stało się to archaicznym pojęciem - ale modeluje percepcję i podświadomość Rosjan, pobudzając ich najbardziej gadzie obszary mózgu. Andriej Kolesnikow nazywa to hipnozą i zombirowaniem, co na polski można przetłumaczyć jako zombifikacja - nakierowanie zmartwiałego umysłu w żywym ciele na jeden cel, zależnie od potrzeb państwa: walkę z Amerykanami, zniszczenie broni nuklearnej w Ukrainie, znienawidzenie banderowskiej swołoczy itp. Serwowany w ten sposób repertuar, jak określają to specjaliści od HR, wymaga elastyczności, odporności na stres i umiejętności szybkiego uczenia się. Oto efekt kremlowskiej propagandy: elastyczne, otwarte na nagłe zwroty akcji zombie, poddawane od wybuchu wojny w Donbasie w 2014 roku nieustannemu coachingowi nienawiści.

Analityk rosyjskiego społeczeństwa Andriej Kolesnikow mówił, że nie ma Rosjanina, który nie wiedziałby o wojnie w Ukrainie i jej potwornościach
Analityk rosyjskiego społeczeństwa Andriej Kolesnikow mówił, że nie ma Rosjanina, który nie wiedziałby o wojnie w Ukrainie i jej potwornościach
Źródło: Getty Images

Polityczni realiści, tekturowi patrioci i zarobieni

Rosyjska socjolożka Swietłana Erpyjlewa z Open Democracy kierowała projektem, którego ekipa przeprowadziła 134 pogłębione i anonimowe wywiady wśród Rosjan, trwające średnio po 40-50 minut. To oczywiście nie jest reprezentatywna próba, ale takiej na razie nie mamy w przypadku wywiadów pogłębionych. Niemniej jednak takie badania są znacznie bardziej wartościowe niż reprezentatywna próba odpowiadająca na zamknięte pytania w stylu: czy popierasz prezydenta Putina albo czy jesteś przeciwko wojnie? W wyniku przeprowadzonych rozmów Erpyjlewa wyróżniła pięć grup Rosjan popierających wojnę, bo ci stanowili większość spośród 134 wywiadowanych. Ich nazwy i reprezentanci pochodzą ode mnie.

1. Zombie. To największa grupa. Jej reprezentantem może być 62-letni Witalij, odchodzący na emeryturę inżynier lub magazynier, który zdobył wykształcenie w ZSRR, a ubrany jest jak wielu naszych wujków, których widujemy na weselu albo na rybach. To także Siemion i Polina z warzywniaka, placu budowy, salonu kosmetycznego albo sklepu wielobranżowego na głębokiej prowincji. Wszyscy oni szczerze wierzą, że wojna była jedynym rozwiązaniem, by ochronić rosyjskojęzyczną ludność z Donbasu przed nazistami i zapobiec skonstruowaniu przez nich broni jądrowej, która zostałaby za moment wystrzelona w Rosję. Oczywiście wojna jest straszna i lepiej byłoby jej uniknąć, ale tak jak nie przebierasz w środkach, aby ochronić swoje dziecko przed pedofilem, tak i bezlitośnie likwidujesz banderowców w imię przetrwania własnego narodu. Po ludzku jest im żal ukraińskich cywilów, ale jak się w swoich mieszkaniach ukrywa nazistowskich żołnierzy, to nie ma zlituj, sam jesteś sobie winien, że ryzykujesz życie rodziny dla nazistowskiej świni. Zresztą spora część ukrywających to też naziole. Myślenie zombie stanowi pochodną myślenia o Czeczenii, gdzie w latach 2000-2015 trwało nieustanne polowanie na terrorystów zamachowców ukrytych rzekomo wśród ludności cywilnej. Zombie są przekonani, że zbrodnie w Ukrainie popełniają Ukraińcy albo Amerykanie, albo jedni i drudzy je inscenizują, by oczernić Rosjan, i tak przecież traktowanych na Zachodzie jak ludzie drugiej kategorii. Uważają Ukraińców za młodszych braci i siostry, którzy znaleźli się pod złym wpływem i znienawidzili swoje starsze rodzeństwo. Jeśliby wdać się w dłuższą rozmowę, zwłaszcza Polina i Siemion przyznają, że w sumie nie bardzo znają się na polityce, ale ufają swojemu prezydentowi i skoro on tak postanowił, to znaczy, że wie, co robi. Witalij, Polina i Siemion na koniec zawsze podkreślają: "A kto chce wojny? Nikt nie chce wojny".

2. Geopolitycy. Druga największa grupa. Jej reprezentantem może być szczupły i ubrany w stylu zachodnim 34-letni Sierioża, który na co dzień pracuje w korpo, ale po godzinach lubi grać w paintball i chodzić na strzelnicę. Jarają go strategiczne gry komputerowe i geopolityka. Gdyby żył w Polsce, czytałby Jacka Bartosiaka, ale w Rosji czyta Aleksandra Dugina i Modesta Korelowa. Nie do końca ufa Putinowi i propagandzie, ale jest wyznawcą idei rosyjskiego imperium, które od dawna prowadzi konflikt z Zachodem, zatem Sierioża sądzi, że wreszcie opadły maski i "napier****** się bez zbędnych ceregieli". Zdaje sobie sprawę ze zbrodni dokonywanych przez rosyjskie wojsko i nie oszukuje się, że to inscenizacja banderowców albo fake news Zachodu, ponieważ uważa się za politycznego realistę. A polityczny realista rozumie, że imperium i wojna wymagają pieniędzy i kosztują morze krwi i cierpienia, dokładnie jak w jego ulubionej strategicznej grze komputerowej. Dlatego jeśli w krytycznym momencie trzeba będzie użyć broni jądrowej, pod żadnym pozorem nie można się cofnąć. Silna, nacjonalistyczna Rosja to jego marzenie, ale i przeznaczenie rosyjskiego państwa. "Rosja wielka albo żadna" - głosi Sierioża po godzinach pracy, lokowanych między geopolityką, piwem i siłownią z kumplami, a także pizzą, internetową pornografią i grą komputerową. W takich momentach Sierioża nie boi się nawet sankcji. No, może dopóki nie straci przez nie pracy w korpo.

3. Sceptycy. Może to być kolega lub koleżanka Sierioży z pracy, ale też Nastia - specjalistka do spraw marketingu, Anton - wykładowca uczelni albo Dasza ze Starbucksa (dopóki nie wycofał się z Rosji). Wszyscy oni mają wiele zastrzeżeń wobec wewnętrznej polityki Putina, są całkiem tolerancyjni, czasami sięgają nawet po opozycyjne źródła informacji, takie jak Telewizja Dożd' (dopóki jej nie zlikwidowano) i Meduza. Wiedzą, że wojna sprowadzi na Rosję klęskę gospodarczą, na którą nie mają ochoty. Jednocześnie są przekonani, że Ukraińcy nienawidzą Rosjan i dają się manipulować NATO, które z kolei zbliża się do granic Rosji, stwarzając militarne zagrożenie. A skoro już zaczął się konflikt z NATO, to trzeba się bronić. Poza tym jeśli walczy ich własne państwo, to wedle zasady "my country, right or wrong", nie mogą wystąpić przeciwko niemu. To w ich przekonaniu byłaby zdrada. Kiedy widzą zbrodnie, takie jak masakra w Buczy, najczęściej odpowiadają: "a kto ich tam wie, na wojnie wszyscy kłamią". To najbardziej wypierająca grupa, której dzwoni w uszach, że coś jest nie tak, ale po prostu chcą, żeby wciąż było dobrze jak przed wojną, żeby mogli sobie pojechać na wakacje do Turcji, a nawet Portugalii.

4. Zarobieni. To koledzy i koleżanki Sceptyków. Chociaż deklarują poparcie dla ""wojskowej operacji w Ukrainie", nie podają żadnych argumentów "za", bo - jak tłumaczą - nie mają na jej temat zdania i guzik ich polityka obchodzi. Na wszystko odpowiadają: "nie wiem, nie znam się, nie orientuję się, zarobiony jestem". Współczują Ukraińcom i nie widzą sensu w tej wojnie, ale mówią bez większej wiary, że skoro ci tam na Kremlu podjęli taką decyzję, to pewnie wiedzą, co robią, ponieważ za wszystkim kryje się jakiś głębszy sens. Nie potrafią go zdefiniować, więc od niechcenia rzucają strzępy słów o NATO, Amerykanach, spiskach, i znowu spiskach. Bardzo lubią teorie spiskowe, przepowiednie jasnowidzącej Baby Wangi oraz szeroko pojętą ezoterykę i astrologię. Ale i bez nich najchętniej powiedzieliby: "dobrze już, dobrze, popieram wojnę i daj mi wreszcie spokój".

5. Donbascy. Biednie ubrana Nastia, z wiecznie smutnym spojrzeniem, dużo krzyczy na swoje troje dzieci, a jej mąż taksówkarz Misza jeszcze więcej pije. To najmniejsza grupa, ale najszczerzej nienawidząca Ukraińców, ponieważ albo uciekła z Donbasu, albo ma tam rodzinę. Tak czy inaczej naprawdę czuli się w Ukrainie dyskryminowani oraz na własnej skórze zaznali brutalności wojny i ukraińskiej armii. Wiedzą, że w ich samozwańczej republice, ługańskiej czy donieckiej, tak samo rządzonej przez separatystów, nie czeka ich żadna przyszłość, ale i w Rosji czują się jak obywatele trzeciej kategorii wykorzystywani do najgorzej płatnej pracy. Chcieliby przyłączenia całego Donbasu do Rosji, liczą więc na to, że wojna na dużą skalę wreszcie skłoni Putina do zmiany zdania i anektowania obu separatystycznych republik.

Kiedy nienawidzisz zdrajców imperium

Doskonałym uzupełnieniem projektu Open Democracy było badanie pogłębione w formie reportażu przeprowadzone przez dziennikarzy portalu Meduza. Przepytali oni ponad pięćset osób w wieku 20-75 lat spotykanych na ulicach, bazarach, w modnych kawiarniach, w sklepach - w Moskwie oraz obwodach kałuskim i kostromskim. Rozmowy Meduzy to odsłonięty układ nerwowy pięciu grup Rosjan z badania Open Demoracy. Nagie emocje układają się tu w kolaż nienawiści i oskarżeń, poczucia zdrady, przekonania o swojej dobroci i wyższości moralnej, wiary w wodza, a także zjawisk wypierania i zakłamywania.

Oczywiście spośród tego ponad pół tysiąca osób większość popierała wojnę. Najważniejsze jednak stały się reakcje wobec dziennikarzy, którzy pytali i pytali, próbując dociec wewnętrznych motywacji rozmówców. Agresja była tylko jedną z metod obrony, najbardziej oczywistą - po prostu wkładali dziennikarzy do szuflady z napisem "zdrajcy, prowokatorzy i piąta kolumna". Niektórzy przepytywani prawdopodobnie zawiadomili potem organy ścigania o tym, co ich spotkało.

Dziennikarze dość często słyszeli zdanie: "moi krewni z Ukrainy mówią, że (i tu wstawiali dowolną zbrodnię Rosjan) ale ja im nie wierzę". Wywiadowani twierdzili, że Ukraińcy oczerniają Rosjan albo z nienawiści, albo dlatego, że ktoś każe im tak mówić, albo że mają mózgi sprane propagandą. Dlaczego to takie ważne? Ponieważ dziesiątki milionów Rosjan posiada krewnych w Ukrainie, z którymi jest w kontakcie, a więc otrzymują informacje z pierwszej ręki, od zaufanych ludzi, które często dotyczą osobiście doznanej krzywdy. Problem w tym, że jeśli na wiadomość brzmiącą "mój dom splądrowali rosyjscy żołnierze", "moja sąsiadka straciła dziecko od rosyjskiej bomby", "moja koleżanka z pracy została zgwałcona przez czeczeńskich najemników", reagujesz okrzykiem "to nieprawda!", stosujesz odruchowy mechanizm zaprzeczenia, bo rozumiesz, że dotarła do ciebie prawda, której ciężaru nie uniesie twoja psychika, która burzy twój uporządkowany obraz świata, i która - co gorsze - zmusza cię do zmiany myślenia. Zachowujesz się więc jak matka, której córka jest latami gwałcona przez ojca w małym dwupokojowym mieszkaniu, a która twierdzi, że tego nie widziała. Mogła nie widzieć? Nie mogła, ale odwracała głowę, zaprzeczając istnieniu tego zjawiska, lub racjonalizowała je "niewinnymi igraszkami", albo - co jest chyba najczęściej spotykane - obwiniała ofiarę. Dokładnie tak, jak robią to Rosjanie posługujący się argumentem: "mój krewny z Ukrainy kłamie". Profesor Nijakowski mówi, że jedynie ułamek z nas jest w stanie wziąć na klatę tak straszną prawdę. Taka jest nasza ludzka natura.

Ze wszystkich wypowiedzi rozmówców Meduzy wynikało, że zdają sobie sprawę z cierpienia ukraińskich cywilów, ale jednocześnie nakładali na to cały repertuar usprawiedliwień. Zakłamywanie, bo "przecież to nie jest wojna, a jedynie punktowa, chirurgiczna operacja wojskowa". Racjonalizację, według której "bez krwi nie ma imperium". Ustawianie się w roli ofiary powtarzającej: "co innego możemy zrobić, jeśli Ukraińcy przez osiem lat mordowali Rosjan w Donbasie, nienawidzą nas i chcą zniszczyć Rosję". I nieważne, czy to zniszczenie przybiera formę tęczowej flagi czy nazistowskiej swastyki. Tu nie ma logiki. Nad Rosją zawisło śmiertelne zagrożenie, przed którym trzeba się bronić. Rolę ofiary wzmacnia u rozmówców rozgoryczenie z powodu rzekomej zdrady Ukraińców. Przez kilkaset lat żyliśmy w jednym państwie, tyle razem przeszliśmy, a wy nas teraz zostawiacie? Odchodzicie do Zachodu, z którym razem walczyliśmy ramię w ramię? Jesteście zdrajcami. Kim jest zdrajca? Najgorszym ścierwem. Na co zasługuje? Na karę.

Rozmówcy Meduzy szli jeszcze głębiej w odczłowieczaniu "ukraińskich zdrajców". W ich oczach nie są ani prawdziwym narodem, ani pełnowartościowymi ludźmi, bo jak pełnowartościowym człowiekiem może być wcielone zło, czyli nazista? Nazista to przecież ten, kto chciał dokonać ludobójstwa Słowian, bezlitośnie gwałcił i mordował, pragnął zmiecenia Rosjan z powierzchni ziemi. Co ciekawe, po odczłowieczeniu Ukraińców następowało interesujące zjawisko: rozmówcy osiągali spokój, a wraz z nim spływała na nich autoafirmacja, czyli tradycyjne przekonanie, że "chcemy dobrze". Nie pragniemy wojny, a jedynie chcemy żyć z Ukraińcami w przyjaźni. Robimy to, co konieczne, eliminujemy nazistów w imię dobra i przyszłego pokoju. A on nastąpi. Kiedy zwyciężymy, zapanuje pokój na dobrych, bo rosyjskich warunkach. Bo przecież my, Rosjanie, jesteśmy dobrzy, wojna tak naprawdę jest niepotrzebna - i tylko gdyby ci cholerni Amerykanie nie wchodzili między nas i Ukraińców, byłoby dobrze.

Rosja przedludobójcza

Wszystko, co obnażyło Open Democracy i Meduza, a co ma miejsce codziennie w państwowej telewizji i internecie, układa się w przedludobójczy collective mind Rosjan. Nie używam słowa "ludobójstwo" w kategoriach prawnych, bo nie mam zamiaru nikogo skarżyć przed Międzynawowym Trybunem Karnym, a przede wszystkim - podobnie jak Konstanty Gebert, który niedawno wydał monumentalną książkę "Ostateczne rozwiązania. Ludobójcy i ich dzieło" - uważam, że pomordowanym ludziom wszystko jedno czy padli ofiarą ludobójstwa, zbrodni wojennej czy zbrodni przeciwko ludzkości. Chodzi mi jedynie o to, że Rosjanie wykazują wszelkie symptomy społeczeństw, które zbrodni ludobójstwa już dokonały.

Lech Nijakowski cierpliwie tłumaczy mi najważniejsze elementy towarzyszące ludobójstwu i wskazuje publikacje na ten temat. Najważniejsza z nich to "Zrozumieć zagładę. Społeczna psychologia Holokaustu" Ralpha Erbera i Leonarda Newmana. Jednym z najważniejszych elementów ludobójstwa jest definiowanie ofiary przez sprawcę, tak jak zrobili to Niemcy wobec Żydów w ustawach norymberskich III Rzeszy. Putin, a wraz z nim państwowa telewizja i internet, a potem rosyjskie społeczeństwo, zdefiniowali Ukraińca - nie dając mu możliwości obrony - jako zdrajcę, agresora i nazistę. Jak pisze Siergiej Miedwiediew, profesor oraz publicysta rosyjskiego "Forbesa" i dziennika "Wiedomosti", który wydał w Polsce książkę "Powrót rosyjskiego Lewiatana": "Rosyjska propaganda używa pojęcia faszyzm jako synonimu ostatecznego, absolutnego zła w celu odczłowieczenia przeciwnika (…) cała rosyjska tożsamość jest zbudowana na retoryce zwycięstwa nad faszyzmem. Następuje ontologizacja konfliktu z Ukrainą jako wojny absolutnego dobra z absolutnym złem".

Tak jak surfer płynie na wysokiej fali, tak definiowanie ofiary odbywa się na ekstremalnie wysokich falach mowy nienawiści, która stanowi kolejny niezbędny element. I odczłowieczanie, i mowę nienawiści słychać w każdym zdaniu wywiadowanych Rosjan oraz każdym zdaniu kremlowskiej propagandy i przemówień Putina, który oficjalnie wziął na swoje barki wodzostwo w zbrodni.

Trzeci element to oskarżanie. Hutu Tutsi i Turcy Ormian oskarżali o sformowanie piątej kolumny. Gwatemalskie siły zbrojne mordowały rdzennych Majów, oskarżając ich o komunizm, a Niemcy oskarżali Żydów o wysysanie soków z narodu niemieckiego oraz plany bolszewickiej rewolucji, która zniszczy niemieckie państwo. Niemal w każdym ludobójstwie padały oskarżenia o mordowanie dzieci. Oskarżenia stają się newralgicznym punktem ludobójstwa, gdyż podsuwają powód i usprawiedliwienie. Ludobójcy nigdy nie mordują ot tak sobie, lecz zawsze w "samoobronie", zawsze prewencyjnie wobec śmiertelnego zagrożenia, które stanowi kolejny element układanki. Jak mawiał Big Lebowsky z popularnego filmu braci Coen, "albo ty jesz niedźwiedzia albo niedźwiedź je ciebie". Dlatego kremlowska propaganda tworzy oskarżenia, w centrum których stoją gotowe do użycia broń chemiczna i biologiczna, śmiertelnie wrogie CIA i Pentagon obecny w kijowskich budynkach rządowych, a skonstruowanie broni nuklearnej, mającej zniszczyć Rosję, to kwestia zaledwie kilku tygodni. Jeśli żyjesz tą optyką - a Rosjanie żyją nią każdego dnia - słowa Putina o tym, że "nie zostawili nam wyboru", stają się w pełni wiarygodne. Bucza i deportacje Ukraińców daleko w głąb Rosji pokazały, że słowa Putina o denazyfikacji nie były metaforą, luźnym nawiązaniem do historycznego procesu.

Gdyby rosyjskie wojska zajęły całą Ukrainę, podobnych Bucz byłyby setki, a ofiary mordów i deportacji liczylibyśmy w milionach. Temu miały służyć przygotowane wcześniej usprawiedliwienia. Rozmowy z Rosjanami pokazały zresztą, że paleta usprawiedliwień jest bardzo szeroka, a szefowie propagandy niczym najlepszy manager sprzedaży nieustannie poszerzają ofertę. Działa to jak kubeczek z darmową dolewką i rozmowy bez limitu, pokazując, jak sprawnie cyfrowy neototalitaryzm dostosowuje się do mechanizmów kapitalizmu.

Przedostatni element to utopia: komunistyczna ojczyzna, kraj wolny od zdrajców, kwitnący i bogaty, kraj chłopski albo kraj narodowy, imperium albo tysiącletnia Rzesza. Nieważne, co wybierze propaganda, na końcu musi być ziemia obiecana. Dla Rosjan tę utopię przez ostatnie osiem lat wykreowano pod różnymi nazwami: Ruski Mir, zjednoczona z Rosją Ukraina, nowe imperium, które dogoni USA, Moskwa decydująca o kształcie świata. W "Tygodniku Powszechnym" profesor Lech Nijakowski tłumaczy, że "bez ideologii nie ma ludobójstwa. Chęć starcia z powierzchni ziemi całego narodu lub jego części jest przecież złożoną operacją myślową. To wyzwanie nie tylko fizyczne, ale i intelektualne. Cel ludobójstwa zawsze jest utopią".

TVN24 Clean_20220604204634(344)_aac
Brzezinski: Putin miał wizję stworzenia małej wersji rosyjskiego imperium
Źródło: TVN24

Ostatni element to przewlekły konflikt. Nie jest to czynnik niezbędny, ale bardzo pomaga. Wielu z nas zapomina, że wojna rosyjsko-ukraińska tak naprawdę trwa nieprzerwanie od 2014 roku, tylko że przechodzi fazy zimne i gorące. Osiem lat to prawie połowa pokolenia, za kolejne osiem lat nikt już nie będzie pamiętał, co było początkiem konfliktu. A zwłaszcza agresorzy, którzy po 24 lutego uwolnili się od prawie wszystkich zobowiązań wobec państw zachodnich, mogą więc bez ograniczeń mordować i represjonować. Limitem, tak jak w przypadku hitlerowskich Niemiec, pozostaną jedynie trudności logistyczne i finansowe. Innymi słowy, Putin nie zwraca już kompletnie uwagi na organizacje i traktaty międzynarodowe, zarządzając społeczeństwem nasączonym nienawiścią jak gąbka, które traci orientację, dlaczego nienawidzi. Choć oczywiście, gdy zajdzie potrzeba, powody się znajdą, manager sprzedaży zadba o atrakcyjną ofertę, bo przecież coaching nienawiści trwa w najlepsze.

Śmiech niewolników

Przedludobójczą dyspozycję ułatwia to, że rosyjskie społeczeństwo od ponad stu lat żyje w towarzystwie masowych zbrodni. W czasach stalinowskich państwo nie tylko dopuściło się Hołodomoru na Ukrainie (miliony ofiar śmiertelnych), ale masowo rozstrzeliwało swoją opozycję polityczną (setki tysięcy zabitych), angażowało do niewolniczej pracy w łagrach (miliony zmarłych) oraz deportowało całe grupy narodowościowe i etniczne (kolejne miliony zmarłych). Cały poststalinowski Związek Radziecki to represyjne betonowanie pamięci o tych wydarzeniach, po czym nastąpiła epoka jelcynowska i putinowska, naznaczone konfliktami zbrojnymi. Dwie wojny czeczeńskie, operacja antyterrorystyczna na Kaukazie Północnym, wojna w Gruzji i Donbasie. W każdej rosyjska armia dokonywała zbrodni wojennych i przeciwko ludzkości, co wpajało Rosjanom przekonanie, że stan wojny i masowe mordowanie to w ich życiu mebel stojący w pokoju, a więc element współistniejący z normalnym życiem. Spowodowało to, że fundamentalną troską Rosjan stało się dbanie, aby nieszczęście masowego mordu nie zapukało do ich drzwi. To z kolei znieczuliło ich na cierpienie i wykreowało pasywność wobec rzeczywistości politycznej, skoro twoją główną dewizą życiową jest pozostać niewidzialnym.

Drugą przyczyną podatności jest kolonializm. Jak napisał Oleksij Radynski w "Krytyce Politycznej", rosyjska inwazja to nic innego jak próba rekolonizacji Ukrainy, co wpisuje się w kilkusetletnią tradycję imperialną Rosji, sprzyjającą masowej przemocy. Kolonializm - ten rosyjski, jak i zachodnioeuropejski - zracjonalizował zbrodnie, nadając im status narzędzia modernizowania 'zacofanych' podbitych ludów. Dzięki temu, jak pisze Achille Mbembe w książce 'Polityka wrogości, Nekropolityka', 'kolonie stanowią par excellence miejsca, gdzie kontrole i gwarancje porządku prawnego można zawiesić', bo 'przemoc stanu wyjątkowego ma działać na rzecz cywilizacji'. To z kolei wymaga skuteczniejszych i bardziej racjonalnych form przemocy, takich jak 'obozy koncentracyjne, nowoczesną wojnę totalną, niewolnictwo atlantyckie, rasizm strukturalny, deportacje, głód jako narzędzie dostosowania populacyjnego, zagładę całych społeczeństw'".

Uważam jednak, że tłumacząc rosyjski przedludobójczy collective mind, powinniśmy zanurkować głębiej. Na YouTubie znajduje się fragment wywiadu z lat osiemdziesiątych z poetą Josifem Brodskim, którego w 1964 roku skazano na dwuletnie przerzucanie gnoju w łagrze za rzekome pasożytnictwo, a w 1972 pozbawiono obywatelstwa i wygnano ze Związku Radzieckiego. Wyszło mu to na dobre, ponieważ został wykładowcą w Nowym Yorku, a w 1987 roku otrzymał Literacką Nagrodę Nobla. W wywiadzie Brodski mówi, że największą tragedią rosyjskiego życia politycznego i społecznego jest pogarda człowieka wobec człowieka. Wynika ona z tego, że przez dziesiątki - jeśli nie setki - lat totalitaryzmu, mechanizmem obronnym Rosjan stała się ironia i szczerzenie zębów w gargantuicznym, rubasznym śmiechu. Rosjanie rżeli i dowcipkowali, czyli uciekali się do czynności relatywnie przyjemnej, aby ochronić samych siebie i swoją psychikę, aby ich życie na totalitarnej planecie Rosja stało się znośne. Tylko że przez to popadli w cynizm, a nawet nihilizm. Zamiast po doświadczeniach stalinizmu złączyć się we współcierpieniu, wrócili do starej dobrej nihilistycznej ironii. W efekcie - wskazuje Brodski - rosyjskie społeczeństwo zanika i każdy żyje wyłącznie dla siebie, a ideałem człowieka w Rosji stał się dowcipkujący sadysta, który fajnie pożartuje i ma wystarczająco wiele siły, by móc znęcać się nad innymi. Wystarczy spojrzeć na byłego kagiebistę Putina, cynicznie dowcipkującego na temat otrucia Aleksieja Nawalnego, czy Rosjan wspinających się po drabinie skorumpowanego darwinistycznego kapitalizmu, by zrozumieć, że Brodski w niczym się nie pomylił. Noblista skonkludował swoją opowieść innym pisarzem, Władimirem Nabokowem, który powiedział, że "pośmialiśmy się jak nigdy, ale nasz śmiech to śmiech niewolników, którzy bezlitośnie obśmiewają swojego pana, czyszcząc jego stajnię".

Gagging, czyli wstawanie z kolan

Siergiej Minajew także uważa, że współcześni Rosjanie uosabiają "bunt niewolników" Nietschego, ponieważ są targani resentymentem, "potrzebują świata przeciwnego i zewnętrznego (…) podniet zewnętrznych, by w ogóle działać (…) Innymi słowy, resentyment to nienawiść niewolników do wszystkiego, w czym zwiduje mu się wolność". Resentyment według Minajewa powoduje, że Rosjanie nie są przystosowani do rynkowej rzeczywistości i globalizacji. Tak samo jak przez ostatnie kilkaset lat pozostają zapóźnieni wobec Zachodu, a teraz jeszcze wobec krajów azjatyckich - Chin, Japonii, Tajwanu, Singapuru, Korei Południowej, Hongkongu itd. "Wojna, którą Rosja toczy w Ukrainie, to antypolityka, czysty negatywizm zrodzony z poczucia niemocy, kompensacja kompleksu niższości (…) Władza nie potrafi podnieść pozycji Rosji na świecie za pomocą miękkiej siły i sukcesów gospodarczych, nie jest w stanie zapewnić sobie szacunku i uznania partnerów. Przytłaczająca większość społeczeństwa, zamknięta w sztywnych ramach przywróconego przez Putina systemu stanowego, nie umie wyjść poza bariery państwowego paternalizmu, a w istocie niewolnictwa stanowego (...) pozbyć się syndromu wyuczonej bezradności. Stworzenie wyimaginowanego wroga w postaci Ukrainy i wyimaginowanych zwycięstw (…) spełniło funkcję symbolicznej kompensacji".

Poczucie kompleksu, ciągnie Minajew, skazuje Rosjan na ciągłe szukanie krzywdy. Właściwie to państwowe media stworzyły cały przemysł poszukiwaczy tych, którzy Rosję obrazili, oraz tych, którzy będą bronić jej honoru pięściami i karabinem. Zobaczycie to w każdym programie, wiadomościach i zaprogramowanej popkulturze. Stąd tak paranoiczne upodobanie Rosjan do teorii spiskowych połączonych z nożem wbitym w plecy, co doskonale pokazuje konspirologiczna koncepcja obecnej wojny, będąca feerią wiary w tajne laboratoria, spiski i sojusze, których ostatecznym celem jest fizyczne zniszczenie Rosji.

Rosyjska propaganda oskarża Ukraińców o stosowanie czarnej magii [4 maja 2022 r.]
Źródło: TVN24, RIA Nowosti

Resentyment niewolnika czy może raczej kogoś kogo nazwałbym bezwolnikiem - istotą XXI wieku wykuwaną przez cyfrowe neototalitaryzmy w Chinach i Rosji - wzrasta z powodu wojny, która nie tylko nie zakończyła się zawieszeniem rosyjskiej flagi w Kijowie, ale dosadnie obnażyła koniec snów o utopijnym imperium. Konstantin Eggert, były szef rosyjskiej sekcji BBC w Moskwie, mówił dla Onetu: "Putin dobrze zna Rosjan (…) Kieruje na kogoś innego gniew tych ludzi, którzy są biedni i wykluczeni za sprawą jego rządów. (…) Kreml zdaje sobie sprawę, że nie wygrywa tej wojny i nie osiąga swoich celów. Aby to jakoś zrekompensować, musi sugerować jeszcze więcej przemocy przeciwko cywilom w Ukrainie. Putin swoim językiem i polityką rozbudził dwa psychologiczne kompleksy postsowieckiego człowieka - poczucie poniżenia i gniew". Putin jednak nie wymyślił nic nowego, bo tę samą furię poniżenia z powodu przegranej wojny światowej i masowego bezrobocia wykorzystał Adolf Hitler. Tylko że Hitlerowi cios w plecy mieli zadać Żydzi, a Putinowi ukraińscy naziści, ale i jedni, i drudzy dają glejt na wojnę i licencję na masowe morderstwa.

W piosence "Sługi za szlugi" Maciej Maleńczuk śpiewa do Rosjan:

"Czy kto jeszcze pisze wiersze w ojczyźnie Puszkina? Gdy za forsę skalnym torsem szarża się wypina I nie mówcie żeście wcześniej na kolanach byli Boby trzeba spytać jeszcze: coście tam robili?".

Po ostatniej frazie - w teledysku do tej piosenki - wysyła w teledysku znaczący uśmiech do kamery, sugerując moim zdaniem, że chodzi o pewną czynność seksualną. Wydaje mi się to bardzo trafne, zwłaszcza w kontekście refrenu, w którym padają słowa: "Rosjanie moi, odważny naród, lecz władzy się boi". Bo Putin przyszedł i wmówił rosyjskiemu bezwolnikowi, że ten wstał z kolan, odzyskał należną mu godność mocarstwa, tylko dlatego, że siłą przywłaszczył Krym oraz prowadzi wojnę z potężną Ameryką. Ale ten sam rosyjski bezwolnik na jedno skinienie przedstawiciela władzy, mera miasta lub oficera Federalnej Służby Bezpieczeństwa - co często na jedno wychodzi - trafi do więzienia i straci dorobek całego życia, jeśli tylko im podpadnie bądź też zechcą sięgnąć po jego restaurację, mieszkanie czy rodzinny sklepik z mydłem i powidłem.

Współczesny rosyjski bezwolnik w państwie-Lewiatanie zawłaszczonym przez oficerów FSB może stawiać się ponad chachłami, lachami i gejropejczykami, może nienawidzić, lżyć i poniżać, a potem jeszcze na komendę mordować, gwałcić i plądrować. Z pewnością wydaje mu się wtedy, że wstał z kolan, bo zaznaje pierwotnej, bliskiej naturze wolności, która w jego mniemaniu pozwala mu na wszystko - nawet zabić, jeśli zechce. Ale na koniec dnia niewolnik wraca do siebie i znów pada na kolana. I co na tych kolanach robi swojej władzy, żeby go nie skrzywdziła?

W żargonie porno znajduje się na to nawet wieloznaczne słowo "gagging", które oznacza przemocowy seks oralny lub zatykanie ust kulą do sado-maso. W języku polityki gagging to kneblowanie i likwidowanie wolności wypowiedzi. Rosyjska władza uprawia ze swoimi obywatelami gagging we wszystkich jego odmianach. A teraz proszę sobie przypomnieć postać Pokraka z filmu "Pulp Fiction" Quentina Tarantino - człowieka w skórzanej masce na twarzy uniemożliwiającej mówienie, prowadzanego na łańcuchu. Czy wystąpił przeciwko swoim oprawcom, gdy była ku temu okazja, gdy ci gwałcili Marsellusa, a Butch siedział związany na krześle z pomarańczową kulą sado-maso w ustach? Nie. Śmiał się z nich, ale był przerażony i przeraźliwie wył, kiedy Butch się uwolnił. Bo niewolnik nienawidzi tych, którzy odchodzą z niewoli. Nienawidzi ich tak bardzo, że gotów jest zabić. Lub pozwolić, by zostali zabici.

Na koniec chciałbym powiedzieć coś pozytywnego o Rosjanach. "New York Times" napisał, że w 1965 roku interwencję USA w Wietnamie popierało 65 proc. Amerykanów. Liczba ta zmniejszała się dopiero wtedy, gdy porażka kołatała do drzwi. W 2003 roku opartą na wielkim kłamstwie inwazję na Irak wsparło około 60 proc. Amerykanów. W działaniach, które można zaliczyć do kategorii "zrób sobie głupią wojnę", Rosjanie nie stanowią wyjątku. Ale biorąc pod uwagę siłę rażenia rosyjskiej propagandy, trzeba powiedzieć, że 19 proc. Rosjan, którzy są przeciwko wojnie, i 3 proc., które nie ma zdania, czyli boi się powiedzieć, że jest przeciwko, to naprawdę sporo. Owe 22 proc. daje nadzieję. Zapamiętajcie tę liczbę.

Tym bardziej że oprócz 22 proc. ponad milion Rosjan potępiło inwazję na Ukrainę nogami, bo tylu z nich wyjechało w pośpiechu z Rosji po 24 lutego. Do końca roku będzie ich jeszcze więcej, skoro władze uruchomiły kampanię, by pracownicy sektora IT nie opuszczali ojczyzny, a oficerowie FSB odwiedzają ich rodziny, żeby tych, którzy wyjechali, namawiały do powrotu. Jak zauważył pisarz Wiktor Szenderowicz, w latach 1939-1945 w III Rzeszy za antywojenne demonstracje aresztowano zaledwie 40 osób. W Rosji po inwazji na Ukrainę protestowało łącznie kilkanaście tysięcy ludzi. Ale nierealnym jest oczekiwanie, by po ośmioletnim neototalitarnym coachingu nienawiści do Ukraińców miliony Rosjan wyszły teraz na ulice w proteście przeciwko wojnie. To niemożliwe z punktu widzenia psychologii indywidualnej i społecznej.

Zdecydowana większość z nas, wsadzona w propagandowe strumienie informacji modelujące umysły, mogłaby stać się bezwolnikiem i częścią ludobójczego collective mind. Być może na tym polega banalność zła, że jest tak hiperdemokratyczne, powtarzalne, a do tego intuicyjne w obsłudze jak smartfon. Sporną kwestią pozostaje natomiast, dlaczego od kilkuset lat rosyjska władza co jakiś czas tę właśnie banalność aktywuje, a Rosjanie stają się jej posłusznymi avatarami.

Dziękuję za konsultację przede wszystkim Lechowi Nijakowskiemu, wybitnemu specjaliście od ludobójstwa. Konsultowałem się z takimi ekspertami od Rosji, jak Ernest Zozuń, Barbara Włodarczyk, Piotr Żochowski, Paweł Krupa i Michał Sadłowski.

Czytaj także: