Balon konspiracji spod znaku QAnon rósł, rósł, aż pękł jak kiepskie zabezpieczenie Kapitolu. Dezinformacja, która zalewała media społecznościowe, doprowadziła do rewolucji - spiskowy świat zwolenników Donalda Trumpa jest gwałtownie usuwany z sieci. Ale czy historia Q uderzy w końcu w same platformy, czy tylko utrwali ich potęgę? Dla tvn24.pl pisze Anna Gielewska, dziennikarka, ekspertka w tematyce zorganizowanej dezinformacji i propagandy w sieci.
"Epickie". Mike, pucołowaty Amerykanin z Indiany, o misiowatej twarzy, z wojskowym plecakiem i koralikami w barwach USA, tak opisuje wideo, na którym tłum zwolenników Donalda Trumpa skanduje i wymachuje flagami. Widać transparenty: "The Storm is here, Stop The Steal" (tłumaczenie dosłowne: "burza nadeszła, przestańcie kraść"). Na twitterowym koncie @ThePatriotHour, Mike relacjonuje kolejne odsłony swojej wyprawy na marsz do Waszyngtonu. Marsz, na który z całych Stanów zjeżdżają - jak mówią o sobie - "Patrioci", by obronić swojego prezydenta. Wierzą, że wybory zostały sfałszowane i "skradzione" Trumpowi - w rzeczywistości tylko on mógł je wygrać. Trump ich zagrzewa: "will be wild" (z ang. będzie dziko).
Szaman Q i śmierć w realu
Mike’owi udaje się przedrzeć na czoło tłumu szturmującego Kapitol. "Budynek Kapitolu zdobyty. Jeden z pierwszych w grupie 50 osób na górze. Kilka razy oberwałem gazem, ale walczyliśmy i dostaliśmy się na górę. Dwoje zabitych i wielu rannych. Nie poddałem się" - relacjonuje na gorąco na Twitterze. Jest wyraźnie poruszony. "USA, USA!" - skanduje, gdy mija go grupa mężczyzn z megafonem, biegnąca do budynku.
Chwilę później świat obiegają zdjęcia wytatuowanego mężczyzny z nagim torsem, w futrzanej czapce z rogami, który właśnie zdobył fotel spikera na Kapitolu. Jake Angeli - bezrobotny aktor z Arizony i zwolennik QAnon, stanie się symbolem "insurekcji" 6 stycznia, która zaszokuje Amerykę i demokratyczny świat. Angeli, nazywany Szamanem Q, od dawna pojawiał się na różnych demonstracjach, z transparentem "Q sent me" (z ang. przysłał mnie Q). Tym razem doczekał się własnej strony w Wikipedii.
Mike też ma na sobie specjalny outfit na ten dzień, choć nie tak efektowny jak Szaman: to okolicznościowy T-shirt ze zdjęciem Trumpa, na rękawie napis WWG1WGA - skrót od Where We Go One We Go All (z ang. Tam, gdzie idzie jeden z nas, idziemy wszyscy) - hasła przewodniego zwolenników QAnon. Największej i najgroźniejszej ze wszystkich dotychczasowych sieci teorii spiskowych. Sieci, która w ciągu trzech lat wciągnęła miliony użytkowników mediów społecznościowych w kilkudziesięciu krajach na świecie. Zanim platformy takie jak Facebook czy Twitter w końcu zareagowały, ruch Q zdążył dokonać spustoszenia, którego rozmiarów nikt jeszcze nie jest w stanie oszacować.
Wiadomo już jednak, że spiskowa rzeczywistość QAnon może prowadzić do śmierci w realu.
35-letnia Ashli Babbitt z San Diego, weteranka Air Force, została zastrzelona wewnątrz Kapitolu mniej więcej w tym czasie, gdy Mike dumnie wymachiwał swoją flagą przed budynkiem. Na fladze symbol sosny i cytat: "An appeal to heaven". To hasło i symbolikę, oznaczające, że w czasie kryzysu bunt w obronie praw jest uzasadniony, wykorzystywali kolonizatorzy Ameryki.
Babbitt, w chustce w amerykańskich barwach wokół szyi, przedzierała się przez wybitą szybę drzwi prowadzących do Speaker’s Lobby w Izbie Reprezentantów. Jej historię, zrekonstruowaną z wpisów w mediach społecznościowych z ostatnich miesięcy, przeanalizował zespół Bellingcat. Jak ujawnili dziennikarze, uczestnicy konspiracyjnych sieci QAnon, MAGA i innych skrajnie prawicowych grup od tygodni szykowali się na wydarzenia w Waszyngtonie i dyskutowali online, czy i jak szturmować Kapitol.
Wpisy Babbitt z 2019 świadczą o tym, że właśnie w tym czasie ta była zwolenniczka Baracka Obamy zaczęła się radykalizować. W jej postach najpierw pojawiła się spiskowa teoria o "elitach zaangażowanych w przemyt ludzi" i nawiązania do Pizzagate (teorii-matki Q, wedle której za mailami Partii Demokratycznej, dotyczącymi zamawiania pizzy, kryła się zorganizowana międzynarodowa siatka pedofilska). Kilka miesięcy później Babbitt oznaczała już swoje posty takimi hasłami QAnon jak WWG1WGA i konspiracyjnymi znakami Q, szerowała też wpisy z kont influencerów ruchu. Dzień przed marszem na Kapitol, na który przyleciała specjalnie z Zachodniego Wybrzeża, napisała: "Nic nas nie zatrzyma… the Storm is here".
Deep state i siatka pedofilów
Ognisty znak Q przyciągnął miliony użytkowników mediów społecznościowych, takich jak Ashli Babbitt, Jake Angeli czy Mike z Indiany, w ponad 25 krajach. Społeczności Q były w ciągu ostatnich kilku lat aktywne na Facebooku, Twitterze, platformach Reddit, Discord, Telegram, Parler, Gab, MeWe, a także na YouTube.
Amerykańska firma Graphika, badająca operacje wpływu w sieci, kilka miesięcy temu opublikowała raport, którego autorzy podkreślali: "Kiedy po raz pierwszy sporządziliśmy mapę sieci zwolenników QAnon w czerwcu 2018 r., była to najgęstsza sieć konspiracyjna, jaką kiedykolwiek badaliśmy. Konta zaangażowane w teorie QAnon miały zdumiewający wskaźnik wzajemnego obserwowania i reprezentowały niezwykle zwartą społeczność internetową".
QAnon jest jednocześnie trudno uchwytne - to skomplikowana sieć dotychczasowych teorii spiskowych, które tylko pozornie nie mają ze sobą związku. Ale QAnon nadaje im nowe życie i pokazuje, że "pod spodem" wszystko się ze sobą łączy. Tę "ukrywaną prawdę" odkrywa zaś niejaki Q, który w 2017 r. zamieścił pierwsze "Q drops" (krótkie notki) na kanale 4chan.
Każdy news, zdjęcie, a nawet graficzny znak mogą więc nieść ukryte znaczenie. Światem steruje bowiem "deep state" (głębokie państwo), czyli tajny rząd. Jego częścią jest zaś międzynarodowa siatka pedofilów i satanistów. Agenci, politycy, celebryci, Bill Gates, George Soros - wszyscy są "zamieszani" w międzynarodowy przemyt dzieci, "fałszywą pandemię" i wielki spisek szczepionkowy. Dlatego wyznawcy QAnon ostentacyjnie nie noszą maseczek, nie uznają żadnych restrykcji i protestują przeciw "plandemii".
Przed "deep state", jak wierzą, świat może obronić tylko jeden człowiek: Donald Trump. Dlatego oni muszą bronić Trumpa. Za wszelką cenę.
Trump nigdy nie odciął się od QAnon. Przeciwnie, przez lata flirtował w sieci z konspiracjonistami, a na kilka miesięcy przed wyborami tak mówił na konferencji: "Niewiele wiem o tym ruchu, poza tym, że oni mnie bardzo lubią, co doceniam". Dopytywany, czy wie o tym, że zwolennicy QAnon wierzą, iż Trump potajemnie działa, by ocalić świat przed satanistyczną kabałą pedofilów, odparł: - Czy to coś złego? Jeśli mogę pomóc ocalić świat przed problemami, chcę to robić!
W 2020 r. policja aresztowała kobietę z Illinois, która jechała "rozprawić się z Joe Bidenem" i miała przy sobie kilkanaście noży. Była zwolenniczką QAnon - świadczyły o tym jej wpisy w mediach społecznościowych. Podobnie jak mężczyzna z Nevady, który dwa lata wcześniej zablokował Zaporę Hoovera ciężarówką pełną karabinów i amunicji.
FBI w raporcie z 2019 r. uznało QAnon za "domestic terror threat" (z ang. wewnętrzne zagrożenie terrorystyczne) i przewidywało, że wpływ spiskowych teorii będzie rosnąć, zwłaszcza jeśli nie zareagują na nie platformy społecznościowe - usuwając dezinformację i ograniczając możliwości działania zamkniętych grup konspiracyjnych. Raport FBI stwierdzał, że spiskowe teorie mogą inspirować ekstremistów: "Legitymizują przemoc i inspirują do działalności kryminalnej".
Kwestia czasu
A jednak 6 stycznia w Waszyngtonie policja na Kapitolu okazała się całkowicie bezradna wobec szturmu zwolenników Trumpa. Rozwścieczony tłum bez trudu wdarł się na teren amerykańskiego Kongresu i doprowadził do przerwania posiedzenia, na którym kongresmeni mieli oficjalnie zatwierdzić wybór Joe Bidena na prezydenta USA. Budynek nijak nie przypominał tego sprzed kilku miesięcy, gdy protestowali przed nim uczestnicy ruchu Black Lives Matter, a schodów pilnowała uzbrojona po zęby Gwardia Narodowa.
Tymczasem kolejne ustalenia dziennikarzy i badaczy sieci społecznościowych nie pozostawiają wątpliwości, że wydarzenia 6 stycznia bez trudu można było i należało przewidzieć. Zwolennicy QAnon, MAGA i członkowie radykalnych grup takich jak Proud Boys, od tygodni skrzykiwali się w mediach społecznościowych, łączyli siły i planowali swoje działania. Proud Boys (z ang. dumni chłopcy) to grupa założona przed wyborami prezydenckimi w 2016 r., jej członkowie sami określają się jako "zachodni szowiniści", przeciwstawiający się politycznej poprawności, a zwłaszcza dyskryminacji "białej agendy". Według ośrodka monitorującego organizacje ekstremistyczne Southern Policy Law Centre, Proud Boys to w rzeczywistości grupa rasistowska, antysemicka (wykazane związki z neonazistami) i antymuzułmańska.
Dzień przed marszem w Waszyngtonie Bellingcat opublikował analizę ukazującą, jak ekstremiści szykują się w sieci na "Wild Protest" (dziki protest), korzystając z takich aplikacji jak Phoenix Social Network, Parler, Gab, Spreely, Telegram. Parler to prawicowa "konkurencja" dla Twittera, której popularność błyskawicznie rosła wśród środowisk konserwatywnych i ultrakonserwatywnych na całym świecie. Spreely ma być z kolei prawicową odpowiedzią na Facebooka.
"W tych i innych aplikacjach w ostatnich miesiącach wielokrotnie pojawiały się wezwania do przemocy i egzekucji polityków. Być może bardziej niepokojący był dowód na to, że wcześniej niepowiązane ekosystemy grup prawicowych i faszystowskich zaczęły się przenikać i łączyć" - pisał Robert Evans. Jego tekst ujawnia szokujące posty na Parlerze, które łączą cytaty z Hitlera z hasłami "White Lives Matter" i QAnon. "Kto przed Trumpem walczył z deep state?" - pyta jeden z użytkowników na grafice z przywódcą Trzeciej Rzeszy. W hasztagach pojawiają się słowa klucze dla Q, a wśród nich - a jakże - Bill Gates i szczepionki. Dopiero po wydarzeniach na Kapitolu aplikacja została zablokowana m.in. przez Apple, Google czy Amazon.
Podobne artykuły ukazywały się przed szturmem na Kapitol w kilku amerykańskich mediach, m.in. "Washington Post". Dziennikarze na zdjęciach z poprzedniego marszu w obronie "skradzionych wyborów" odkrywali już symbole neonazistowskie (jak bluzy z logo zespołu Skrewdriver), a w sieci dokumentowali kolejne wpisy nawołujące do agresji i przemocy. Przypominali też występy radykalnego propagandzisty spiskowych teorii, Alexa Jonesa, który w swoich programach daje głos alt-prawicowym ekstremistom.
Nie zabrakło go przed Kapitolem i 6 stycznia - przez wielką tubę wykrzykiwał hasła o satanistycznej siatce pedofilów, a w jednym z wideo twierdził też, że w marsz 6 stycznia zainwestował 500 tys. dolarów, które dostał od donatora. To Alex Jones uruchomił także dezinformacyjną narrację, szybko powielaną przez QAnon i zwolenników Trumpa, że za szturmem na Kapitol stoją nie oni, a bojówki Antify, które przeniknęły do tłumu. Jeszcze przed marszem zwolennicy urzędującego prezydenta w sieci ostrzegali się wzajemnie, by uważać na zakamuflowanych prowokatorów Antify przebranych za "Patriotów". Tymczasem z wpisów Proud Boys wynika, że to uczestnicy tej grupy planowali na marsz 6 stycznia zakamuflować się jako Antifa.
Wśród wpisów w społecznościówkach pojawiały się też zachęty do przemycania broni na marsz w Waszyngtonie. Na licznych zdjęciach i wideo ze "zdobytego" przez tłum Kapitolu aktywiści, badacze i dziennikarze, wspomagani przez społeczność OSINT (biały wywiad - red.) i crowdsourcing intelligence (wywiad bazujący na otwartej współpracy społeczności), odnajdują wciąż nowe ślady świadczące o tym, że cała historia mogła się potoczyć jeszcze bardziej dramatycznie.
"Zwolennicy QAnon nawołują do przemocy" - podkreślali badacze Advance Democracy (organizacja ta bada zorganizowaną dezinformację) w raporcie, który opublikowali kilka dni przed marszem. Udokumentowali, że między 1 a 4 stycznia zwolennicy QAnon zamieścili ponad 1250 postów dotyczących marszu, z czego część wprost nawoływała do agresji. Wpisy na różnych platformach społecznościowych powielały dezinformację i spiskowe teorie dotyczące globalnej sieci pedofilów-kanibali, niektóre sugerowały też, że demokraci, aktywiści BLM i Antifa planują zabić zwolenników Trumpa.
- Ta brutalna retoryka weszła na nowy poziom - oceniał Daniel J. Jones, szef Advance Democracy, w telewizji NBC. - Ten gniew stojący za retoryką pełną przemocy opiera się na fałszywym przekonaniu, propagowanym przez prezydenta Trumpa i jego najbardziej zagorzałych zwolenników, że w listopadzie doszło do powszechnego oszustwa wyborczego. Ta fałszywa narracja właśnie ma swoje momentum. Obawiamy się, że retoryka przemocy w sieci wywoła przemoc realną.
Dokładnie tak się stało.
Tłum, który wdarł się na Kapitol, dokumentował swój "sukces" na żywo w społecznościówkach, zamieszczając nagrania z kolejnych pomieszczeń na Kapitolu, w tym z biura spikerki Izby Reprezentantów Nancy Pelosi. Zwolennicy Trumpa poszukiwali też wiceprezydenta Mike Pence’a, który wcześniej tego dnia "zdradził" swego pryncypała - odmówił odrzucenia części głosów elektorskich. Trump oznajmił na platformie Gab: "Pence nie miał odwagi zrobić, co do niego należało, by chronić kraj i konstytucję. (...) USA domagają się prawdy".
Renee DiResta ze Stanford Internet Observatory, która od lat bada zorganizowaną dezinformację, nie miała wątpliwości. - Działaniami tych ludzie kieruje przekonanie, że wybory zostały "skradzione" - oceniała w "New York Timesie". - To demonstracja bardzo realnych skutków przebywania w bańkach (informacyjnych - red.). Uderzające odrzucenie idei, że istnieją oddzielne światy online i offline - zaznaczyła.
Przed takimi - bardzo realnymi - skutkami szalejącej dezinformacji i radykalizowania się grup zwolenników spiskowych teorii QAnon badacze akademiccy, eksperci i dziennikarze przestrzegali od miesięcy.
Na kilkanaście tygodni przed wyborami prezydenckimi wreszcie - po raz pierwszy - zareagowały platformy społecznościowe. Najpierw Twitter, potem Facebook zarządziły wielkie śledztwa i czyszczenie z sieci QAnon. Platformy usunęły wówczas tysiące kont, grup i setki stron związanych z Q, zablokowały kilkaset hasztagów i aktywnych reklam, a także tysiące kont na Instagramie. W końcu zareagował też YouTube, usuwając kanały szerzące manipulację i spiskowe wizje QAnon.
Mark Zuckerberg ogłaszał, że to początek wielkich zmian w podejściu Facebooka do dezinformacji, spiskowych teorii i organizacji propagujących przemoc, które mają zniknąć z algorytmów rekomendacji, news feedu i wyszukiwarek. Wcześniej FB konsekwentnie odmawiał reagowania na dezinformację powtarzając, że firma nie chce "ingerować w wolność słowa" (a de facto - mniej zarabiać).
To jednak platformy społecznościowe przez lata pozwalały rosnąć i rozprzestrzeniać się dezinformacji na niebotyczną skalę, co więcej - ich algorytmy i zasady moderacji treści przyczyniły się do radykalizacji użytkowników sieci. Media społecznościowe stworzyły także nowe warunki komunikowania się wewnątrz zamkniętych grup, w których jeszcze trudniej było monitorować dezinformację.
Gdy w końcu uderzyły w QAnon, działania okazały się dalece niewystarczające. Zwolennicy Q szybko przenieśli się na nowe, "alternatywne" platformy, do grup jeszcze trudniej uchwytnych. Niektóre wpływowe konta Twitter przeoczył - wystarczyła zmiana nazwy, czasem tylko jednej litery, by oszukać algorytmy i moderatorów. W ten sposób zwolennicy Q nadal szerzyli spiskowe teorie przed wyborami prezydenckimi i już po nich, podważając wynik głosowania.
"When we go one, we go all!"
Mike szykuje się na marsz w Waszyngtonie od wielu dni. Kiedy razem z grupą przyjaciół "Patriotów" wsiada do auta 5 stycznia, jest wyraźnie podekscytowany. - Wspaniała podróż, mijamy wielu patriotów, pytają nas, czy też jedziemy do DC - relacjonuje w sieci.
- Jedziemy właśnie tak, bez masek - to jest postawa, którą musimy reprezentować! - dodaje jeden z jego kompanów.
- Tak, wirus to komunizm - zgadza się Mike. - Jedziemy wspierać Trumpa, konstytucję, sprzeciwić się temu wielkiemu wyborczemu oszustwu. I dać świadectwo, będziemy wszystko nagrywać, mamy sprzęt.
- When we go one, we go all! - krzyczą co i raz uczestnicy samochodowej wyprawy.
- And f*ck who?
- F*ck Antifa! F*ck Antifa! F*ck Antifa!
- USA! USA! USA! We love Trump! - ćwiczą gardła, przemierzając kolejne mile w drodze do Waszyngtonu. Swój marsz na Kapitol bogato dokumentują.
Mike jest gospodarzem internetowego show na żywo "ThePatriotHour", prowadzi też sklep z odzieżą i gadżetami patriotycznymi. Można w nim znaleźć koszulki i podstawki z hasłami QAnon.
Ma konta m.in. na Twitterze, Facebooku, Parlerze i własny kanał na jednym z serwisów streamingowych. Na TT obserwuje go ponad 22 tys. kont, na kanale, na którym streamuje swój show - 150 tysięcy.
Mike wraz ze swą trupą relacjonuje kolejne chwile w Waszyngtonie. Wieczorem przed marszem szykują kolację i oglądają w telewizji relację z wypuszczenia lidera Proud Boys z aresztu. Gdy na ekranie pojawiają się obrazy, na których palił on flagę BLM, śmieją się i wydają entuzjastyczne okrzyki.
Przed marszem Mike i jego kompani wkładają T-shirty ze zdjęciem Trumpa i znakami Q, analizują trasę przemarszu na mapie, a chwilę później skandują już z całych sił w rosnącym tłumie zwolenników Trumpa, wymachując flagami:
- USA! USA! USA!
- Where we go one, we go all!
- Epickie, to historyczny moment, tylu patriotów - powtarza co jakiś czas poruszony Mike, wrzucając kolejne nagrania wideo na swoje media społecznościowe.
Wieczorem, po marszu grupa dzieli się wrażeniami z intensywnego dnia. Zmęczeni patrioci wydają się jednak nieco zdezorientowani tym, co wydarzyło się na Kapitolu.
- Nie mogę uwierzyć w to, co się dzieje - przyznaje jeden z nich.
- My nie robiliśmy nic destrukcyjnego, ale pojawili się tacy, którym chodziło o rozróbę, jak to na każdym proteście - mówi Mike. - Widzieliśmy też obok Alexa Jonesa, wyrósł jak spod ziemi, krzycząc: na tyły budynku! Nikt go nie słuchał, a tłum zaczął wdzierać się do środka.
Później na społecznościówki Mike wrzuca mema mającego świadczyć o tym, że za szturmem na Kapitol stoi Antifa, a nie patrioci. To samo robią tysiące innych zwolenników QAnon, publikując wpisy o zaplanowanej operacji bojówek Antify.
Nagrania wideo z kont Mike’a oglądam przez cały piątek. Wieczorem polskiego czasu jego konto na TT zostaje skasowane. Kilka godzin później niedostępny jest już także kanał na platformie streamingowej. To część najnowszej akcji czyszczenia platform z kampanii dezinformacyjnych i spiskowych teorii QAnon, w ramach której w ciągu kilku godzin znikają tysiące kont i grup. Tym razem - jak przekonują Jack Dorsey z Twittera i Mark Zuckerberg z Facebooka - definitywnie.
Miasto przejęte przez gangi
Twitter zablokował też na stałe konto Donalda Trumpa, a Facebook ogłosił, że usuwa je bezterminowo. To działania bez precedensu.
"W ciągu ostatnich kilku lat pozwoliliśmy prezydentowi Trumpowi korzystać z naszej platformy zgodnie z zasadami, czasami oznaczając jego posty, które naruszały nasze zasady. Uważamy, że opinia publiczna ma prawo do jak najszerszego dostępu do politycznych wypowiedzi, nawet kontrowersyjnych. Ale obecny kontekst fundamentalnie się różni - to próba wykorzystania platformy do podżegania do powstania przeciwko demokratycznie wybranej władzy" - można przeczytać w komunikacie Marka Zuckerberga.
Nagranie Trumpa, w którym m.in. zwracał się do protestujących: "Kochamy was, jesteście wyjątkowi, widzicie, co się dzieje. Wiem, jak się czujecie, ale idźcie do domu", usunął także YouTube, powołując się na nowe zasady banowania za dezinformację wokół wyniku wyborów.
Platformy, które stworzyły i udostępniły infrastrukturę populistom wszelkiej maści, przez lata czerpiąc z tego gigantyczne zyski, dzisiaj deklarują, że chcą bronić demokracji przed dezinformacją, w istocie zaś - nadal same unikać kontroli i regulacji. To ich algorytmy przez lata podsycały i wzmacniały najgorsze społeczne emocje. Aż w końcu Facebook zaczął przypominać miasto przejęte przez wrogie gangi.
Trump i jego zwolennicy zarzucają platformom cenzurę, ale według ekspertów, którzy od dawna domagają się regulacji portali społecznościowych, owa "cenzura" to działania nie tylko spóźnione, ale i niedostateczne, które w konsekwencji mogą doprowadzić do umocnienia wpływów gigantów z Doliny Krzemowej.
"Platformy muszą zapłacić za tę insurekcję" - przekonuje Roger McNamee, współzałożyciel FB i były doradca Zuckerberga, a także autor książki “Zucked: Waking Up to the Facebook Catastrophe”, na łamach magazynu Wired. Przypomina, że przez długie lata platformy ukrywały się za prawem do wolności słowa, by usprawiedliwić rozprzestrzenianie się spiskowych teorii. "Ich potęga jest już tak olbrzymia, że ich błędy mogą zachwiać demokracją, służbą zdrowia i bezpieczeństwem publicznym nawet państw tak wielkich jak Stany Zjednoczone" - komentuje. Według McNamee nowa administracja powinna jak najszybciej wprowadzić regulacje i przywrócić równowagę, w przeciwnym razie nie będzie w stanie powstrzymać pandemii ani uzdrowić sytuacji ekonomicznej. "Insurekcja w Waszyngtonie powinna dostarczyć zarówno powodów, jak i okoliczności do działania" - pisze.
Eksperci podkreślają, że te działania muszą objąć nie tylko największych graczy z Doliny Krzemowej, ale także "alternatywne" sieci społecznościowe, do których przenieśli się zwolennicy QAnon i spiskowych teorii. "Ta migracja potwierdza, że wyzwanie związane z rosnącym ekstremizmem w sieci nie ogranicza się do jednej platformy, ale raczej do całego, nieuregulowanego ekosystemu, w którym nie ma barier w rozpowszechnianiu treści" - uważa Graham Brookie z DFRLab.
Kto stoi za Q?
Nadal nie jest jasne, kim naprawdę jest Q i kto stoi za największą siecią teorii spiskowych QAnon. Z jednej strony - w większości dotychczasowych raportów ruch ten traktowany jest w USA głównie jako "domestic threat" (z ang. zagrożenie wewnętrzne), z drugiej - Graphika w swoim raporcie udowodniła, że także rosyjskie konta wzmacniają ruch Q w sieci.
Kilka dni temu naukowcy - badacze danych ujawnili na łamach Bellingcata rezultaty śledztwa, przeprowadzonego na podstawie wycieku informacji o komunikacji mailowej niejakiego Jima Watkinsa. To tajemnicza postać, której amerykańscy dziennikarze przypisują kluczowy udział w budowie potęgi QAnon. Watkins przez ostatnie kilkanaście lat mieszkał na farmie świń na Filipinach, skąd wraz ze swoim synem Ronem zarządzał kanałem 8chan. To właśnie tam od 2017 r. pojawiały się "Q drops", czyli wiadomości od samego Q (następnie kanał zmienił nazwę na 8kun). Watkins ma być jedyną osobą, która ma bezpośredni kontakt z Q i publikuje jego przekaz.
Kolejną postacią związaną z QAnon okazał się specjalista IT z New Jersey, Jason Gelinas, pracujący na co dzień w Citibanku. Jak ujawnili badacze Logically, to on miał stać za Qmap, swoistą "bazą danych" Q drops, odwiedzaną przez miliony użytkowników. Według Logically, Watkins i Gelinas pozostają w bliżej nieokreślonym kontakcie. "QMap była obsługiwana przez tę samą usługę sieci dostarczania treści (CDN), co 8kun. CDN obsługuje jeszcze dwie domeny: Watkinsa i neonazistowską witrynę The Daily Stormer ". Po publikacji, Citigroup zerwało współpracę z Gelinasem.
Wróćmy do śledztwa Bellingcata. Wynika z niego z kolei, że Jim Watkins pozostawał w częstym kontakcie mailowym z liczną grupą influencerów Q w mediach społecznościowych, choć nieznana jest treść tej korespondencji.
Jednym z kont, z którymi miał kontaktować się email Watkinsa, jest konto @ThePatriotHour, należące do Mike’a z Indiany.
"Dziś Kapitol, jutro Wiejska"
Kiedy kilka miesięcy temu pytałam o ognisty znak Q polskich speców od cyberbezpieczeństwa, najczęściej pobłażliwie się uśmiechali. Tymczasem już wtedy QAnon był aktywny także w polskiej sieci, skutecznie przenikając się - podobnie jak na świecie - z rosnącymi w siłę ruchami antypandemistów i antyszczepionkowców. Przyłączali się do organizowanych przez nich protestów.
Q to dowód, że choć polska debata publiczna zajmuje się głównie sobą, to polska sieć nie wisi w próżni i międzynarodowe operacje dezinformacyjne są w niej wyraźnie obecne. We wrześniu zidentyfikowałam kilka aktywnych grup na Facebooku i kilkanaście kont zwolenników Q na polskim Twitterze, wchodzących w interakcje z kontami Q publikującymi treści głównie po angielsku. Część z nich została skasowana w czasie akcji czyszczenia platform. Część - działała jeszcze w ostatnią sobotę. Na przykład konto @Soldier56631902 (1,4 tys. followersów, we wrześniu niecałe 800), które zapowiadało, że "the best is yet to come" (z ang. najlepsze dopiero przed nami). Działało też konto @PolandQanon (ponad 1,8 tys., we wrześniu - mniej niż 1000) czy najbardziej aktywne @RealMaciejHelak (ponad 5 tys. followersów, we wrześniu 4,5 tys.). Wszystkie trzy zostały zawieszone w kolejnej, poniedziałkowej fali czyszczenia platformy.
To ostatnie konto angażowało się w rozpowszechnianie narracji QAnon na temat udziału Antify w szturmie na Kapitol, większość była zaangażowana w dyskusję o wydarzeniach w Waszyngtonie.
Treści nie zaskakują, ale mogą szokować. Konto Archer, które w sierpniu wrzucało zdjęcia z demonstracji antyszczepionkowców w Warszawie, w jednym z ostatnich wpisów zapowiada: "niebawem taką samą sytuację zobaczymy w Warszawie" i "już niebawem będziemy wchodzić na Wiejską".
Autorka/Autor: Anna Gielewska - stypendystka Uniwersytetu Stanforda, zajmująca się badaniem zorganizowanej dezinformacji i propagandy w sieci. Wiceprezeska Fundacji Reporterów, koordynatorka międzynarodowego projektu vsquare.org. Dziennikarka polityczna i publicystka z wieloletnim stażem (m.in w tygodniku "Wprost", "DGP” i "Dzienniku"), współautorka "Biografii Nieautoryzowanej Antoniego Macierewicza", wykładowca akademicki. , Mikołaj Jankowski (współpraca)
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Win McNamee/Getty Images