|

Chce ulżyć uczniom czy ukryć braki kadrowe? Mniej religii czy biologii? Czarnek będzie ciął po wyborach

Przystąpiliśmy energicznie do prac zmierzających do odchudzenia podstawy programowej - oznajmił minister edukacji Przemysław Czarnek. I obiecał uczniom od trzech do nawet pięciu lekcji tygodniowo mniej. Którym, od kiedy i czy to w ogóle możliwe?

Artykuł dostępny w subskrypcji
TVN24
Dowiedz się więcej:

TVN24

Skąd to nagłe zainteresowanie ministra edukacji podstawami programowymi? Kilka dni temu w wywiadzie dla Radiowej Jedynki Przemysław Czarnek poinformował, że ministerstwo otrzymywało skargi o tym, iż "siatka godzin lekcyjnych jest zbyt obszerna".

Kto i kiedy się skarżył? Nie wiadomo.

Możemy się jednak domyślać, bo słowo "przeładowana" było bodaj najczęściej używanym do opisywania podstawy programowej, która weszła w życie w 2017 roku, czyli wraz z likwidacją gimnazjów.

Minister edukacji Anna Zalewska zatrudniła wówczas szereg ekspertów, zapłaciła im ponad 800 tys. złotych, a oni na jej zlecenie ustalili, czego i kiedy powinny uczyć się polskie dzieci. O powstałych w ekspresowym tempie zaledwie kilku miesięcy podstawach sama mówiła, że są "nowoczesne i praktyczne".

Od września nowe podstawy programowe
Od września 2017 roku nowe podstawy programowe
Źródło: tvn24

Tamte dokumenty (kilkaset stron szczegółowych zapisów dla każdego przedmiotu) krytykowały związki zawodowe, organizacje pozarządowe, ówczesny Rzecznik Praw Dziecka Marek Michalak oraz Rzecznik Praw Obywatelskich Adam Bodnar. Wśród oceniających je sceptycznie organizacji były też m.in. Zespół Edukacji Elementarnej przy Komitecie Nauk Pedagogicznych PAN, Polskie Towarzystwo Matematyczne czy Komitet Nauk o Literaturze PAN.

Ale minister Zalewska oraz jej następcy: Dariusz Piontkowski i - aż do teraz - Przemysław Czarnek, pozostawali głusi na tę krytykę. Nawet wtedy, gdy nastała pandemia COVID-19 i podstawa programowa, trudna w normalnych warunkach, wprost przygniotła dzieci i młodzież uczące się zdalnie.

Ich nauczyciele od marca 2020 roku przez wiele tygodni apelowali do premiera Mateusza Morawieckiego o okrojenie podstaw programowych. Ten dopiero w październiku uznał, że warto to zrobić. I nawet zapowiedział na konferencji prasowej, że minister Czarnek się tym zajmie. 

Premier Morawiecki mówił wówczas: - Minister edukacji będzie prezentował dane i informacje dotyczące lżejszego programu nauczania, żeby oddać sprawiedliwość tym, którzy starają się rzetelnie uczyć, ale wiedzą doskonale, że przez internet nauka jest dużo trudniejsza i mniej efektywna. Te tygodnie będą trudne, ale postaramy się zmienić podstawy programowe, żeby mniej wymagać w związku z tym, że nauka jest inna.

Politycy nie dotrzymali wtedy słowa. Owszem okroili - ale wymagania egzaminacyjne - i to dopiero w grudniu. Zmienili to, co na egzaminie ósmoklasisty i maturze ma być sprawdzane. Ale w teorii i praktyce dzieci musiały się uczyć jak dotąd. 

men
Przemysław Czarnek o zmianach w podstawach programowych

Bo uczniowie w podstawówce mogli być zwolnieni z jakiegoś materiału na egzaminie, ale nie zmieniało to faktu, że potem w liceum czy technikum musieli go jednak znać. Edukacja to naczynia połączone.

Teraz minister Czarnek spojrzał na podstawy inaczej. W czasie wywiadu radiowego zapewnił nawet, że zmiany są potrzebne, by "było więcej czasu na wspólnotę, więcej czasu na kontakty między uczniami i mniejsze obciążenia dla uczniów". Lekcji mogłoby być jego zdaniem mniej o "trzy, cztery, może pięć godzin tygodniowo".

Tylko że to prosto brzmi, a do zrobienia nie jest tak łatwe. Te kilka lekcji mniej może bowiem oznaczać konieczność zmiany podstaw programowych, ramowych planów nauczania i wymagań egzaminacyjnych. W przypadku niektórych przedmiotów może pociągnąć za sobą również konieczność zmiany podręczników. A nauczyciele obawiają się, że również przełoży się to na zwolnienia, w końcu minister Czarnek zapowiadał je w niedługiej perspektywie. Wcześniej - według wyliczeń związkowców - prognozy ministra się nie spinały, ale nie wiadomo na razie, jak będzie, jeśli lekcji będzie mniej.

Jak to możliwe, że trzy lekcje mniej w szkolnym planie oznaczają aż tyle zachodu?

Tony dokumentów do zmiany

Zacznijmy od kluczowych dla tej sprawy dokumentów, które trzeba byłoby zmienić.

Pierwszy to ramowe plany nauczania, czyli taka mapa drogowa dla szkoły. "Ramówki" - jak nazywają je nauczyciele - wskazują, ile godzin którego przedmiotu będą się uczyły dzieci na danym etapie edukacji.

Przed reformą Zalewskiej "ramówki" wskazywały liczbę godzin na dany etap edukacji, np. liczbę godzin przedmiotu dla klas 4-6 czy dla gimnazjum. Rząd PiS zdecydował, że trzeba sztywno rozpisać każdą klasę - miało to pomóc dzieciom, które zmieniają szkołę. W przeszłości zdarzało się bowiem tak, że uczniowie po zmianie szkoły mieli braki w realizacji programu.

Intencje rządu były dobre, ale jest i druga strona medalu: konsekwencją nowego rozwiązania jest olbrzymia centralizacja procesu nauczania - teraz to minister, a nie dyrektor szkoły z nauczycielami, decyduje, ile, czego i kiedy dzieci mają się uczyć.

Warto zauważyć, że ramowe plany nauczania pokazują nam wyraźnie, iż dzisiejsza młodzież uczy się więcej niż kiedyś. Niemożliwe? A jednak!

Zmianę wyraźnie widać na przykładzie siódmej klasy. Po reformie edukacji wszyscy siódmoklasiści mają co najmniej 32 godziny lekcyjne (do tego religia/etyka i wychowanie do życia w rodzinie). A w klasach sportowych i dwujęzycznych - nierzadko ponad 40 godzin. 

Tymczasem przeciętna pula lekcji obowiązkowych w klasach pierwszych gimnazjalnych (a więc dla uczniów w tym samym wieku, co dziś siódmoklasiści) liczyła 29 godzin w tygodniu.

A choć części rodziców wydaje się, że też przesiadywali ciągle w szkole, to się mylą. Rozporządzenie z 1992 r. wskazuje na przykład, że siódme klasy miały od 23 do 26 godzin lekcyjnych tygodniowo. Jak to możliwe? To dość proste - większość miała tylko jeden język obcy, i to w znacznie mniejszym wymiarze, nie było też np. zajęć komputerowych, mniej było wychowania fizycznego.

Liczba godzin lekcyjnych w tygodniu
Liczba godzin lekcyjnych w tygodniu
Źródło: tvn24.pl

Dotąd nikt nie słuchał

Załóżmy, że minister rzeczywiście okroiłby "ramówki". Tego w obecnej sytuacji nie da się zrobić bez zmian w podstawach programowych. To nasz drugi kluczowy dokument. 

Jeśli lekcji ma być mniej, musi być też mniej materiału do omówienia. Jeśli oczywiście trzymamy się uzasadnienia, że dziś od uczniów już wymaga się za dużo.

Ale mądre zmienianie podstaw to wyzwanie czasochłonne i pracochłonne. Wyciągnięcie jednego elementu na danym etapie edukacji może powodować poważne konsekwencje na kolejnych. Przekonali się o tym już eksperci Anny Zalewskiej, mierząc się np. z decyzją, na jakim etapie edukacji uczyć funkcji, które potrzebne są nie tylko na matematyce, ale i fizyce.

Poprzednim razem nie poszło to najlepiej.

06
06.12.2017 | "Ministerstwo zrobiło wszystko, żeby siódmoklasiści byli sfrustrowani, zmęczeni i zestresowani"
Źródło: Fakty TVN

Pedagog prof. Krzysztof Konarzewski przeprowadził w 2018 roku na zlecenie Rzecznika Praw Dziecka analizę podstaw programowych. Okazało się np., że z biologii znaczną część wymagań starej podstawy programowej przeniesiono do nowej, ignorując fakt, że poprzednia (gimnazjalna) była planowana dla uczniów 13-16 letnich, a nowa dla podstawówki - dla uczniów 11-15-letnich (w klasach 5-8). W przypadku biologii liczba wymagań szczegółowych rozpisanych na cztery lata jest zdecydowanie większa niż w latach 2008-2017. I niby część zagadnień przeniesiono do liceów, ale mało. W efekcie na jedną 45-minutową lekcję przypada więcej zagadnień, niż to było w systemie z gimnazjami.

Jednocześnie uczniowie, którzy mają sobie przyswoić ten ogrom materiału, są nie tylko młodsi, ale na domiar złego mają za sobą tylko rok przyrody, która miała wprowadzać do nauki bardziej zaawansowanej biologii. Wcześniej przyrody uczono w klasach 4-6.

Nie bez powodu rzecznik praw dziecka Marek Michalak pisał wówczas, że podstawa programowa "powinna stanowić trzon, minimum niezbędnych treści, pozostawiając dzieciom i nauczycielom przestrzeń do ich poszerzania adekwatnie do indywidualnych potrzeb i możliwości danej grupy uczniów". Tymczasem "nadmierne rozbudowanie szczegółowych wymagań w ramach wielu przedmiotów w rzeczywistości ogranicza tę przestrzeń i raczej nie sprzyja indywidualizacji procesu kształcenia".

Nikt nie słuchał. Czy teraz usłyszy?

Jest jeszcze trzeci dokument, który może wymagać zmiany. Otóż jeśli minister zdecyduje się okroić liczbę lekcji i podstawy programowe, będzie musiał też zmienić wymagania egzaminacyjne. Tym razem na dobre, a nie tymczasowo, jak w przypadku pandemii. Chyba że minister postanowi wykorzystać pandemiczne wymagania egzaminacyjne, by właśnie o to przyciąć podstawy programowe na dobre. Mógłby tak zrobić, w końcu ministerialni urzędnicy i pracownicy Centralnej Komisji Egzaminacyjnej już wykonali sporą pracę w pandemii.

matury
Minister Czarnek ogłasza zmiany na egzaminie maturalnym
Źródło: TVN24

Mniej godzin to mniej pieniędzy i nauczycieli

Dariusz Chętkowski, popularny łódzki polonista, do zapowiedzi ministra Czarnka odniósł się na swoim blogu. Jego zdaniem celem Przemysława Czarnka wcale nie musi być ulżenie uczniom.

"Odchudzenie podstaw programowych to pretekst, aby zabrać uczniom i nauczycielom godziny. Najpierw PiS bardzo zwiększył podstawy, teraz je niby odchudza, ale faktycznie chodzi o zmniejszenie wydatków na oświatę. Mniej godzin to mniej pieniędzy na wynagrodzenia" - przewiduje nauczyciel.

I zauważa:

Nie byłoby problemu, gdyby chodziło o obcięcie godzin tzw. michałków (przedmiotów, z których nie zdaje się egzaminów) oraz religii (jedna godzina w tygodniu w zupełności wystarczy). Nauczyciele obawiają się, że Czarnkowi może chodzić o przedmioty kluczowe, np. matematykę, fizykę, chemię czy biologię.
Dariusz Chętkowski, polonista z Łodzi

Czy rzeczywiście? Zapytaliśmy o to MEiN. Czekamy na odpowiedź.

Czarnek
Czarnek: w perspektywie dwóch, trzech lat trzeba będzie zwolnić 100 tysięcy nauczycieli
Źródło: TVN24

Mniej lekcji to oczywiście mniej pracy dla nauczycieli. Na to można jednak spojrzeć z różnych stron. Z jednej to oczywiście zwolnienia i zmniejszenie liczby nadgodzin. Ale z drugiej - co zauważa Chętkowski - gdyby ograniczyć, dajmy na to fizykę, byłoby potrzebnych mniej fizyków, których tak bardzo szkołom dziś brakuje.

W zeszłym tygodniu spotkali się przedstawiciele ministerstwa z nauczycielskimi związkowcami, temat okrajania podstaw tam się jednak nie pojawił. - Nie było o tym mowy i już wiemy, że nie będzie też na kolejnym spotkaniu 6 kwietnia, bo ministerstwo chce z nami rozmawiać o ocenie naszej pracy, a nie o pieniądzach czy zatrudnieniu, o podstawach programowych też nie - informuje Sławomir Broniarz, prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego. I dodaje: - Jestem zdziwiony, że takie ważne kwestie minister zapowiada w wywiadach, a nic przy tym nie wspomina o konsultacjach. Nauczyciele chyba nie z mediów powinni się dowiadywać, jakie są wobec nich plany. Jakich obszarów dotkną zmiany.

Broniarz wyraża też pewną obawę:

- Czy okrojenia będą dotyczyły kwestii merytorycznych, czy raczej światopoglądowych? Jest dość jasne, jakiej szkoły chce minister Czarnek - konserwatywnej, katolickiej, podporządkowanej. I zawsze jest obawa, że będzie chciał tę okazję wykorzystać w tej sprawie.
broniarz
Broniarz o pieniądzach od Czarnka na wille: to fatalny sygnał dla naszego środowiska
Źródło: TVN24

Czas kampanii wyborczej

Dorota Łoboda jest dziś warszawską radną. W 2016 roku była zaangażowana w ruch społeczny Rodzice Przeciw Reformie Edukacji, który walczył m.in. z nową podstawą programową. Jej młodsza córka była w pierwszym roczniku, którego dotknęła reforma minister Zalewskiej. I to ona uczyła się jako pierwsza z nowych podstaw.

Zapowiedzi ministra Czarnka teoretycznie powinny ją ucieszyć, ale tak nie jest. - Jestem zmartwiona i przerażona, bo po prostu nie wierzę w dobre intencje ministra - komentuje Łoboda. 

Ma wątpliwości co do intencji - podobnie jak Chętkowski zastanawia się, czy nie chodzi o oszczędności i ukrycie braków kadrowych. Ale jest coś jeszcze. - Nowe podstawy programowe nie powinny powstawać w zaciszu ministerialnych gabinetów, a po szerokiej debacie eksperckiej - mówi Łoboda. - Bez zasadniczej zmiany sposobu myślenia o sposobach nauczania i celach szkoły okrojenie podstaw nie przyniesie żadnych sensownych efektów. Potrzebujemy podstaw, które będą mniej szczegółowe, nauczą uczenia się, krytycznego myślenia. Będą interdyscyplinarne i dadzą autonomię nauczycielom. Takich podstaw nie zrobi nam naprędce kilku urzędników, wycinających jakieś losowe zagadnienia - przypomina.

Łoboda ocenia zapowiedź ministra jako sprytny ruch polityczny na czas kampanii wyborczej. - W rozmowach z rodzicami kwestia przeciążenia dzieci obowiązkami to jeden z najczęstszych tematów. Bo to realny problem. Taki, który od samego początku podnosi w debacie opozycja, a teraz minister próbuje go zgrabnie przejąć - tłumaczy.

Brakuje nauczycieli w polskich szkołach
Brakuje nauczycieli w polskich szkołach
Źródło: tvn24

Co w wolnym czasie?

Dotąd w obozie Zjednoczonej Prawicy pojawiały się raczej pomysły, by podstawę programową punktowo rozszerzać. Na przykład latem 2021 roku rzecznik praw dziecka Mikołaj Pawlak wystąpił do ministra edukacji z wnioskiem o wprowadzenie do podstawy programowej problematyki martyrologii polskich dzieci w okresie II wojny światowej i w latach powojennych.

Rządzący lubią mówić o podstawach programowych. Premier Morawiecki w czerwcu 2020 roku podczas spotkania z przedstawicielami Związku Dużych Rodzin Trzy Plus oraz Fundacji Mamy i Taty przekonywał, że "rodzice muszą mieć wgląd w program nauczania w szkołach i muszą mieć większy udział w podstawach programowych i zwłaszcza w dodatkowych przedmiotach proponowanych w szkole". Wtedy też trwała kampania wyborcza - prezydencka, a PiS skłaniało się ku rodzicom jako grupie wyborców.

Propozycja Pawlaka nie weszła jak dotąd do podstawy. Pokrycia w rzeczywistości nie znalazły też zapowiedzi premiera. Rodzice jak nie mieli, tak nie mają wpływu na podstawy programowe. Nie bardzo zresztą wiadomo, jak ten wpływ miałby wyglądać. Mieliby móc np. odmówić lekcji o ewolucji? No właśnie.

Za to minister Czarnek brzmi pewnie i wydaje się, że jest przekonany, iż tym razem zmiany wprowadzi. Wie już nawet, co można byłoby zrobić z odzyskanymi godzinami. Szef MEiN zakłada, że ten czas wolny można będzie wykorzystać na przykład na skorzystanie z ministerialnego programu "Poznaj Polskę". To program wycieczek szkolnych do miejsc ważnych historycznie i kulturowo dla Polaków. W szkołach często mówią, że chętnie by z niego korzystali, ale wtedy "przepadają lekcje".

czarnek
Minister Czarnek zapowiada dofinansowanie wycieczek szkolnych

29 marca PAP opublikował kolejny wywiad z ministrem Czarnkiem na temat odchudzania podstaw. Minister stwierdził, że zmiany będą dotyczyć większości programów, a pracować przy nich będą m.in. eksperci CKE. - Mamy świadomość, że dzieci za długo przebywają na lekcjach, że tego "zakuwania" jest za dużo. Potrzebują więcej rekreacji, zajęć terenowych, które będą budowały wspólnotę, relacje rówieśnicze. I na to będziemy stawiać - zapowiedział Czarnek. Przy czym zapewniał, że zostanie to zrobione tak, by nie zmniejszać liczby godzin dla nauczycieli.

Minister Czarnek chciałby, aby zmiany weszły w życie najpóźniej 1 września 2024 roku. Podsumujmy zatem - PiS wprowadzi zmiany, jeśli wygra na jesieni 2023 roku wybory parlamentarne.

"To proste"

Biuro prasowe resortu edukacji do momentu publikacji tekstu nie odpowiedziało na nasze pytania. Rzeczniczka Adrianna Całus-Polak odniosła się jednak w czwartek, 30 marca, na Twitterze do krytycznego komentarza pedagożki dr Igi Kazimierczyk z fundacji Przestrzeń dla Edukacji.

Dr Kazimierczyk zapytała wcześniej: "W jaki sposób ma pojawić się więcej 'zajęć miękkich', jeśli jednocześnie miałoby się zmniejszać siatkę godzin i liczbę godzin pracy nauczycieli? Kto prowadzi zajęcia? Czatbot?"

Całus-Polak odpowiedziała: "W miejsce godzin z różnych przedmiotów mogą pojawić się właśnie takie zajęcia. To proste. A prowadzić je mogą ci sami nauczyciele, by nie tracić godzin. To też proste. Proszę to zostawić ekspertom i praktykom".

Czytaj także: