|

"Ludzie boją się pytać, bo każdy zna kogoś w urzędzie". W Lubartowie bębnią o radzie miasta

- Po zmianie burmistrza bardzo się pogorszyło. Musimy wnioskować pojedynczo o każdy projekt uchwały. To trzeci burmistrz od czasu zawiązania naszej działalności i jeśli chodzi o chęć do jawnego działania, jest najgorszy - mówią Elżbieta Wąs i Anna Gryta. Siostry, mieszkanki podlubelskiego Lubartowa, od 13 lat są zmorą lokalnych władz, niezależnie od ich barw politycznych.

Artykuł dostępny w subskrypcji

Na ekranie pojawia się okno aplikacji, a w nim pokój. W środku drzwi z jasnego drewna. Na ścianie biała tablica, na regale nagroda "Super Samorząd 2016", niżej segregatory z dokumentami. Wyglądają na poukładane. Po biurku, tuż przed ekranem, przechadza się biały, puchaty kot. Elżbieta Wąs i Anna Gryta patrzą prosto w kamerę.

- Miałyśmy w domu politykę drzwi otwartych. Nasza mama pomagała bliższym i dalszym znajomym załatwiać sprawy urzędowe. Nigdy nie odmawiała nikomu pomocy i wychowywała nas w duchu obywatelskości - wspominają. Elżbieta tłumaczy, że mają to w swoim DNA. - Jak można mieć inaczej? To my jesteśmy władzą. My, ludzie. Po prostu część uprawnień do wykonywania tej władzy w wyborach przekazujemy na jakiś czas politykom. Oni nie mogą czegoś nam nie mówić. To zupełne wypaczenie pojęć.

Siostry zaangażowały się czynnie w życie swojego miasta w 2008 roku, kiedy zaczęto mówić o tym, że burmistrz Lubartowa Jerzy Zwoliński wpadł na pomysł, aby sprzedać deweloperowi miejski plac.

- Żeby to zrobić, musiał najpierw usunąć z niego pomnik. Zwróciłyśmy się więc do konserwatora zabytków, a ten zapytał burmistrza, gdzie go przeniósł. My widziałyśmy, jak był burzony. Dzięki nadaniu sprawie biegu mogłyśmy wystąpić o udostępnienie informacji na temat przeznaczenia placu. Byłyśmy wraz z innymi mieszkańcami Lubartowa przekonywane, że plac musi zostać zabudowany. Jednak z pozyskanych dokumentów wyniknęło, że wcale tak nie jest - opowiada Anna.

Lubartów, plac Piłsudskiego
Lubartów, plac Piłsudskiego
Źródło: Dzień Dobry TVN, prod. TVN, 2017

"Czy jesteś za sprzedażą placu?"

Po ujawnieniu dokumentów w sprawie placu siostry zaproponowały magistratowi przeprowadzenie konsultacji społecznych. Burmistrz i jego ludzie nie chcieli tego robić, czym zaszkodzili swoim planom sprzedażowym. Siostry powołały Stowarzyszenie Miasto Obywatelskie Lubartów.

Styczeń 2010 roku był w Lubartowie wyjątkowo mroźny. Na zdjęciach z miasta widać całe chodniki zasypane grubą warstwą śniegu. Wąskie, wydeptane ścieżki wyznaczały szlak tym, którzy nie chcieli brodzić w nim po kolana. W niewielkim mieście podczas surowej zimy najczęstszym miejscem docelowym staje się sklep spożywczy. To właśnie sklepy pomogły siostrom w ich walce o losy miejskiego placu. Mimo mrozu kobiety przez wiele dni zbierały podpisy pod wnioskiem o lokalne referendum w sprawie sprzedaży działki. Właściciele lokali pozwalali im wywieszać w witrynach ogłoszenia o inicjatywie. Ich pracownicy pozwalali się ogrzać i częstowali napojami.

W końcu Elżbieta i Anna doprowadziły do złożenia obywatelskiego wniosku o referendum, a ten poparli wszyscy ówcześni radni. Pytanie brzmiało: "Czy jesteś za sprzedażą placu Piłsudskiego na cele komercyjne?".

- Starałyśmy się zaktywizować innych mieszkańców, bo radni postanowili wskazać termin głosowania na długi majowy weekend. Drukowałyśmy i rozdawałyśmy specjalne "bilety na referendum" z podaną wartością: dwa złote - mówi Elżbieta. Właśnie tyle w przeliczeniu na dorosłego mieszkańca Lubartowa kosztowało zorganizowanie referendum. Ostatecznie wzięło w nim udział zbyt mało osób, aby decyzja była wiążąca dla miasta, jednak nowy burmistrz zrezygnował z pomysłu poprzednika. Plac pozostał wspólny, a "siostrzane" stowarzyszenie przekształciło się w fundację. Na jej stronie internetowej można przeczytać credo:

Celem naszym jest przede wszystkim doprowadzenie do dialogu między władzą i obywatelami. Pracujemy na rzecz właściwego przepływu informacji dotyczących spraw mieszkańców Lubartowa. Zwiększenia jawności i transparentności publicznych instytucji. Nie wszyscy nas lubią, nie wszystkim podoba się to, co robimy. Czasami musimy zwracać się do sądu.

Podstawowe narzędzie pracy

Działalność fundacji nie byłaby możliwa bez uprawnień, jakie przyznała Polakom uchwalona przed dwoma dekadami ustawa o dostępie do informacji publicznej. - Ustawa o dostępie do informacji jest dla nas tym samym, czym dla dziennikarza jest mikrofon, kamera albo klawiatura komputera. To podstawowe narzędzie pracy, bez którego nawet największy talent i najlepsze chęci na nic się zdadzą - wyjaśnia Elżbieta.

Anna: - Informacje są prawem człowieka. Są niezbędne do podejmowania decyzji. Podejmowanie decyzji bez kompletnych informacji nie jest ani w pełni wolne, ani w pełni świadome.

Wolność jest ważnym zagadnieniem w historii miasta. Lubartów leży na wschodzie, 25 kilometrów na północ od Lublina. Prawa miejskie ma od niemal 480 lat. Na początku był ośrodkiem ruchu reformacyjnego. Zarządzali nim Firlejowie herbu Lewart, stąd pierwsza nazwa miasta - Lewartów. Drugi zarządca miasta, Mikołaj, był kalwinem i przywódcą małopolskich innowierców. Szybko zorganizowała się też gmina żydowska. Przed II wojną światową Żydzi stanowili połowę ludności miasta. Po wojnie z tej wielokulturowości nie zostało zbyt wiele.

Znaczna część z 20 tysięcy mieszkańców pracuje albo w Lublinie, albo w Specjalnej Strefie Ekonomicznej, gdzie Biedronka ma regionalne centrum dystrybucji. W całym powiecie bezrobocie wynosi ponad 10 procent. Redaktor naczelny serwisu "Lubartów24" Radosław Czarnecki przedstawia konkretną korzyść, jaką zyskała lokalna społeczność dzięki działalności fundacji. - Politycy muszą się pilnować. Czują kontrolę i wiedzą, że kiedyś każdy dokument, projekt czy umowa może stać się publiczny. Panie z fundacji składają dużo takich wniosków. To niewątpliwie sprawia, że urzędnicy są bardziej uważni, kiedy przychodzi do wydawania publicznych pieniędzy i podejmowania kluczowych decyzji administracyjnych - podkreśla.

Kolejnym celem sióstr stało się ujawnienie tego, co dzieje się na posiedzeniach rady miasta. - Prowadziłyśmy transmisje z posiedzeń rady miasta, zanim stało się to modne. Wnioskowałyśmy też o wprowadzenie głosowań imiennych. Radni byli przeciwni, ale poprzedni burmistrz pomógł inicjatywie. Dopuszczenie transmisji z głosowań umożliwiło nam weryfikację podniesionych rąk i publikowanie informacji o tym, jak kto głosował - opowiada Anna.

W końcu transmisje z sesji rady zostały wpisane do miejskiego statutu.

007212045_17_400_08290_2016_1
Czego władza się boi? Że ktoś zapyta
Źródło: Dzień Dobry TVN, prod. TVN, 2017

"Synu, ty mówisz?"

W 2015 roku fundacja osiągnęła jeszcze jeden sukces. Wszystkie umowy podpisane przez magistrat w dwóch poprzednich latach trafiły do sieci. Lokalne media chwaliły aktywistki, pisząc, że teraz dzięki nim każdy może sprawdzić, do kogo i za co trafiły pieniądze podatników.

Elżbieta lubi pewien dowcip, który obrazuje to, co stało się w jej mieście.

Siedzi sobie rodzina przy stole i je obiad. Są smutni. Jak zwykle, bo ich syn nie mówi. Aż tu nagle, właśnie podczas tego obiadu, przemówił.

- Mamo, gdzie jest kompot?

- Synu! - krzyczy ojciec.

- Syneczku - płacze matka. - To ty mówisz?

Syn pozostaje niewzruszony: - Tak, tylko wcześniej był kompot.

- Dopiero brak kompotu, a może bardziej uświadomienie sobie jego braku sprawiło, że mieszkańcy zaczęli mówić - podkreślają siostry. Ba, mówić! Krzyczeć i bębnić na środku miejskiego placu.

Bębniarz przyszedł przed namiot z samego rana w sierpniową sobotę 2018 roku. Samorządowa kampania wyborcza nabierała rozpędu w całym kraju, a siostry chciały włączyć jak najwięcej osób w akcję "Bębnimy o radzie miasta". Na mieszkańców czekały z materiałami podsumowującymi ich wieloletnią pracę wydobywczą. Przygotowały wszystkie informacje, jakie udało im się zdobyć na temat wszystkich radnych i wszystkich działań rady. Przychodzili nie tylko mieszkańcy, pojawiło się kilkoro radnych.

Akcja "Bębnimy o radzie miasta"
Akcja "Bębnimy o radzie miasta"
Źródło: Facebook/MOL

Boisz się? Idź do MOL-a

Zdaniem sióstr w czasie głośnych akcji lokalni politycy jawią się jako ich sprzymierzeńcy. Popierają postulaty i chętnie pokazują się w ich towarzystwie. Zjawisko nasila się podczas kampanii wyborczej, po czym gwałtownie zmienia się to, gdy któreś z lokalnych stronnictw zaczyna rządzić w mieście. - My jesteśmy uzależnione od informacji, a politycy są uzależnieni od władzy. Upodobanie do tajemnicy i niechęć do informowania mieszkańców łączy ich wszystkich. Przynajmniej u nas - komentują siostry.

Kiedy siostry bębniły o radzie miasta, brytyjski reporter Christian Davis pisał o nich tekst do "Guardiana" wskazując na cenę, jaką muszą zapłacić za sukces w wydostawaniu informacji publicznych.

"Okrzyknięte przez oponentów wścibskimi i przynoszącymi kłopoty, spotykają się ze społecznym ostracyzmem ze strony tych, których praca zależy od władz lokalnych. (…) Zdają sobie sprawę, że protestowanie przeciwko indywidualnym decyzjom jest niewystarczające. Władze podejmowały złe decyzje, ponieważ nie konsultowały się z mieszkańcami, a nie konsultowały się z nimi, ponieważ nie czuły obowiązku ani presji. Nawet kiedy siostry były w stanie przekonać radę do przeprowadzenia konsultacji społecznych, musiały jeszcze przekonać sąsiadów do wzięcia w nich udziału. Jeśli ten brak zaangażowania nie zostanie rozwiązany, to błędne koło - złe decyzje, prowadzące do gniewu i rozczarowania, który wywołuje brak zaangażowania w proces podejmowania decyzji, a to prowadzi do jeszcze gorszych decyzji - nigdy nie zostanie przerwane".

- Jesteśmy pogotowiem od informacji publicznej. Ludzie boją się pytać, jak w wielu innych małych miastach. Bo każdy zna kogoś w urzędzie - mówi Anna. A jej siostra z dumą podkreśla, że jak ktoś się boi władzy, to idzie właśnie do nich. - Boisz się zapytać, idź do MOL-a. Zachęcamy do osobistego korzystania z prawa dostępu do informacji, ale jeśli ktoś nie chce albo czuje, że nie może z niego skorzystać, jesteśmy gotowe do pomocy.

Elżbieta Wąs i Anna Gryta w studiu Dzień Dobry TVN
Źródło: Dzień Dobry TVN, prod. TVN, 2017

"W Lubartowie tak nie będzie"

Rzeczywiście, zdobywanie informacji na temat kolejnych posunięć lokalnych władz sprawiło, że coraz więcej mieszkańców Lubartowa zaczęło zgłaszać się do sióstr z zapytaniami, czy i w ich sprawach można by posiłkować się informacjami publicznymi.

- Jakiś czas temu przyszło do nas kilka osób zdenerwowanych tym, że radni - ni stąd, ni zowąd - podnieśli sobie diety. Jaki mieli argument? Że w innej gminie radni mają więcej. W innej gminie nie ma nas, więc może i sobie podnoszą. W Lubartowie tak nie będzie. Nie bez sensownego uzasadnienia - śmieją się siostry. Fundacja złożyła więc wniosek o przekazanie im opinii prawnych, na podstawie których podniesiono diety radnym. Burmistrz Krzysztof Paśnik odmówił, twierdząc, że opinia nie ma charakteru informacji publicznej. Siostry zaskarżyły więc decyzję, a włodarz miasta przegrał w Wojewódzkim Sądzie Administracyjnym w Lublinie. Później jego kasację odrzucił jeszcze Naczelny Sąd Administracyjny, argumentując:

"Kryterium decydującym o udostępnieniu poszczególnych dokumentów w trybie ustawy o dostępie do informacji publicznej nie jest ich autorstwo, a przesądzenie, że służą one realizowaniu zadań publicznych i zostały wytworzone na zlecenie organów administracji publicznej. (…) Informację publiczną mogą zawierać nie tylko dokumenty urzędowe. (…) Przy tak rozumianym pojęciu informacji publicznej nie ma podstaw, aby wyłączyć z jej definicji również opinie prawne sporządzane na zlecenie władz publicznych".

Burmistrz reaguje na małpki

Może właśnie z powodu przegranej sprawy obecny burmistrz Krzysztof Paśnik widzi w siostrach oponentki. W lutym 2020 roku fundacja zgłosiła w sądzie, że burmistrz nie udostępnił informacji na temat tego, jak wydał pieniądze przeznaczone na program walki z alkoholizmem i narkomanią. Swoje działania opisała na Facebooku, a post uzupełniła zdjęciem "małpek" z kolorowymi alkoholami wysokoprocentowymi. Burmistrz poskarżył się policji, że to propagowanie picia alkoholu. Jego rzecznik tłumaczył "Dziennikowi Wschodniemu", że skoro materiał "został zilustrowany wizerunkiem napojów alkoholowych wraz z ich znakami towarowymi", to należało zareagować.

Burmistrz poskarżył się policji na post fundacji
Burmistrz poskarżył się policji na post fundacji
Źródło: Facebook/MOL

- Burmistrz otrzymał informacje od mieszkańców i musiał zareagować - tłumaczy rzecznik w rozmowie przez telefon. Przed połączeniem poprosił o wysłanie mu mailem tematów. Pytany o to, dlaczego miejska Wigilia została opłacona z budżetu przeznaczonego na przeciwdziałanie uzależnieniom - co było bezpośrednim powodem wystąpienia sióstr o informację - tłumaczy, że jego zdaniem, zawsze kiedy ludzie się ze sobą spotykają, mamy do czynienia z takim przeciwdziałaniem. - Alkoholizm to choroba społeczna. Każde działanie prospołeczne, w tym integrowanie mieszkańców, może tu pomóc. Kto wie, czy wśród przybyłych na Wigilię nie było osób borykających się lub mających w przeszłości problemem z alkoholem lub ich bliskich - pyta rzecznik.

- Po zmianie burmistrza bardzo się pogorszyło. Musimy wnioskować pojedynczo o każdy projekt uchwały. To trzeci burmistrz od czasu zawiązania naszej działalności i jeśli chodzi o chęć do jawnego działania, jest najgorszy - opowiadają siostry.

Paweł Puzio z "Dziennika Wschodniego" uważa, że spór z burmistrzem to norma w przypadku tego typu działalności. - Siostry chcą kontrolować każdą władzę. Przecież jeszcze w kampanii nie zwalczały Paśnika. Wszyscy, którzy uczciwie kontrolują władzę, spotykają się z niechęcią ze strony tej w danej chwili obecnej - zaznacza dziennikarz.

Lubelska, główna ulica Lubartowa
Lubelska, główna ulica Lubartowa
Źródło: Dzień Dobry TVN, prod. TVN, 2017

Z kraju i ze świata

Niektórzy mieszkańcy, choć nie publicznie, zarzucają siostrom, że są za bardzo rozpolitykowane. One same nie lubią tego słowa.

- Polityka to część rzeczywistości. Można się nią nie interesować, ale ona i tak jest wszędzie wokół nas. Na przykład każdy, kto chodził do szkoły, jest przedmiotem polityki edukacyjnej. Jeśli ktoś mówi, że nie interesuje się polityką, to tylko po to, by uzasadnić swój brak aktywności społecznej - odpowiada Anna. Jej siostra prostuje się na krześle i przyspiesza mowę. - Wielu sąsiadów lubi czytać gazetki ze sklepu, w których znajdują się informacje o nadchodzących promocjach i rabatach. Ja na przykład nie chodzę do nich i nie pytam, czy przeczytali już gazetki, bo one mnie nie interesują. Zamiast tego czytam rano informacje z kraju i ze świata. Każdy ma coś swojego - wskazuje.

Czytaj także: