Premium

Wyręcza państwo w walce z pandemią. "Nie staję na stołku i nie krzyczę: wszyscy umrzemy!"

Zdjęcie: archiwum prywatne

Ma 19 lat, a z bazy, którą tworzy, korzystają tysiące internautów, także naukowcy tworzący modele epidemiologiczne, na których powołuje się premier Morawiecki. Codziennie wraz z innymi wolontariuszami wyszukuje danych na temat pandemii COVID-19 w całym kraju, poszczególnych województwach i powiatach. Danych, których nie znajdziemy w rządowych komunikatach i na stronach Ministerstwa Zdrowia. - Nie powinny być tajne - mówi Michał Rogalski, który musi wyręczać państwo w ustalaniu danych dotyczących pandemii.

Media pokochały jego historię. "Rząd wprowadzi lockdown na podstawie wyliczeń 19-letniego internauty?", "Rząd walczy z epidemią w oparciu o dane 19-latka z Łodzi. Michał Rogalski zaczął zbierać je hobbystycznie, teraz jest poważnym analitykiem" czy "Lockdown w Polsce w oparciu o dane zebrane przez internautę? Oto co wiemy o tej sprawie".

Jeszcze wiosną był szerzej nieznanym maturzystą - z Torunia, nie z Łodzi. Tu przeprowadził się dopiero tej jesieni. Teraz media nazywają go już "analitykiem pandemii". A ja chciałam dowiedzieć się, jak się z tym czuje.

Rozmawialiśmy we wtorek 10 listopada rano. Kilka minut przed naszą rozmową, Michał Rogalski już po analizie porannych danych na temat koronawirusa, zdążył na Twitterze napisać: "Jeżeli jutro będzie więcej niż 34 tys. przypadków przekroczymy próg ‘kwarantanny narodowej’. Przy aktualnym udziale wyników pozytywnych powyżej 40 proc. do tego wystarczy nam 85 tys. przebadanych próbek. Nasz rekord to 83 tys.". "Jutro", czyli 11 listopada, poinformowano o przebadanych jedynie 53274 próbkach.

11 listopada: 25 221 nowych przypadków zakażenia koronawirusem; zmarło 430 osób
11 listopada: 25 221 nowych przypadków zakażenia koronawirusem; zmarło 430 osóbTVN24

Dane i analizy Rogalskiego na Twitterze śledzi ponad 20 tysięcy osób. Choć - jak sam podkreśla - nie jest wirusologiem, tylko analitykiem-hobbystą.

Od 13 marca - jako jedyny w Polsce - zbiera w jednym miejscu dane na temat pandemii, m.in. nowych zachorowań, liczby zgonów i ozdrowieńców. Z jego zestawień korzystają naukowcy, media i rząd.

Justyna Suchecka: Jak się pan czuje jako "analityk pandemii"?

Michał Rogalski: Nie nazwałbym się analitykiem pandemii, bo uważam, że nie mam kompetencji do prowadzenia jakichś bardziej szczegółowych analiz. Nazwałbym się po prostu autorem bazy danych, choć na pewno jest tak, że z czasem, patrząc na te zbierane liczby, mogłem wyciągać coraz dalej idące wnioski.

Prognoz nie jestem w stanie robić, nie jestem epidemiologiem. Jestem chyba analitykiem-hobbystą, analitykiem-amatorem. Tak bym powiedział.

Analiza danych to nie jest szczególnie popularne hobby. Jak to się stało, że w połowie marca, kilka tygodni przed maturą, zaczął pan zbierać dane o koronawirusie?

Tak naprawdę zacząłem się interesować pandemią wcześniej. Gdy tylko ten światowy kryzys się zaczął, docierały do nas pierwsze niepokojące informacje z Chin, później z Włoch, chciałem o tym wiedzieć jak najwięcej. 

Pierwszy przypadek w Polsce to był dla mnie impuls. Wiedziałem, że chcę mieć pełną wiedzę. Media były pełne sprzecznych informacji, niejasnych komunikatów. Czułem, że potrzebuję mieć czyste dane do samodzielnej analizy.

Później okazało się, że nie tylko ja potrzebuję danych w takiej formie, ale to są w tym momencie tysiące ludzi, którzy codziennie z tej bazy korzystają.

Fragment jednej z tabel przygotowywanych przez Michała Rogalskiego i innych wolontariuszyMichał Rogalski

Człowiek widzi pańską tabelę i zadaje sobie pytanie: Skąd on wziął te wszystkie liczby? Obdzwania szpitale?

W pierwszej kolejności zbieramy - mówię w liczbie mnogiej, bo już nie robię tego sam - dane z Ministerstwa Zdrowia, później z wojewódzkich i powiatowych stacji sanitarnych, ewentualnie jeszcze dane z urzędów wojewódzkich. Czasami to się pojawia na stronach internetowych tych instytucji, czasem w ich mediach społecznościowych. Dane są w ogromnym rozproszeniu, czasem trzeba ich długo szukać. Zmieniają lokalizację, zmieniają się linki. Czasem jakąś informację poda wojewoda, innym razem urząd wojewódzki. Czasami danych nie ma w ogóle i wtedy trzeba zwracać się z wnioskiem o dostęp do informacji publicznej. Naciski mediów tu pomagają, bo maszyna medialna wywiera nieco większą presję, niż gdy sami wolontariusze pytają: "a ile", "a skąd", "a dlaczego".

Czytaj dalej po zalogowaniu

premium

Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam