"Gdy występowałyśmy gdzieś w okolicy i na scenie padała zapowiedź, że za chwilę wystąpią Wiewiórki z Ciborza, to dzieci z pozostałych zespołów wybuchały śmiechem. Było nam przykro. Ja zawsze mówiłam, że ja mieszkam w Ciborzu, a ty możesz tam wylądować na oddziale".
Przywozili na obserwację przestępców, nawet morderców. Uzbrojeni milicjanci przyprowadzali ich skutych, ale gdy tylko przestępowali drzwi oddziału, byli rozkuwani, milicja odjeżdżała, zostawały z nimi pielęgniarki i lekarze, a oni stawali się pacjentami.
- Dzieci z okolicznych miejscowości były straszone pacjentami. Rodzice grozili: uważaj, bo przyjdzie pacjent z Ciborza i cię porwie. A nasze dzieci z Ciborza na co dzień spotykały pacjentów i nie bały się – mówi Wacław Compel, były krojczy w szwalni.
Koniec lat 50. ubiegłego wieku. Kraj dźwiga się z wojennych gruzów, ciężkie socrealistyczne gmachy urzędów rozsiadły się na dobre w kluczowych punktach stolicy, rozpędu nabiera przemysł, a w powietrzu czuć jeszcze odwilż po zmianie władzy w 1956 roku.
Od ostatnich wojennych wystrzałów upłynęło tak niewiele czasu, a tyle już się wydarzyło. Do innego porządku na zawsze odszedł Stalin, który wielu wydawał się wieczny i wszechmocny. Trzy lata później starcie ze śmiercią przegrał Bierut, który nad Wisłą wiernie realizował jego morderczą politykę. Po Bierucie przyszedł Gomułka, a z nim nadzieja na ludzką twarz systemu, już bez terroru i tortur.
Ludzie chcą żyć, pracować, tworzyć, tańczyć, kochać, płodzić i rodzić dzieci, które nie będą śniły wojennych koszmarów. Mur ma być już zawsze tylko murem, a nie ścianą straceń, uliczny kanał zwykłym – miejscem na ścieki, najlepiej z domowych łazienek.
Czytaj dalej po zalogowaniu
Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam