- Gdy przez Europę przetaczała się fala migracji, ale i lata po niej, pod dzisiejszym Rogoźnem nadal mieszkali ludzie. I to nie była wioseczka, ale prężny ośrodek. Ważny starożytny węzeł komunikacyjny - mówi o tym zaginionym świecie archeolog Mirosław Andrałojć.
Swoim smokiem szczyci się Kraków. Mogłaby i Warszawa, jeśli za smoka uznamy bazyliszka. Ale co z mityczną bestią ma wspólnego wielkopolskie Rogoźno? Okazuje się, że całkiem sporo. Dowodów dostarczyli archeolodzy. - Proszę spojrzeć na ten smoczy łeb i te główki ptaków. W miejscu ich oczu kiedyś były dwa szlachetne kamienie rubinowej barwy, a całość była pozłacana - mówi Emilia Smółka-Antkowiak z Muzeum Archeologicznego w Poznaniu. - Nawet po setkach lat ten przedmiot robi niesamowite wrażenie - zachwyca się archeolożka.
Ten przedmiot to fibula. Coś pomiędzy agrafką i broszką. W czasie wędrówek ludów spinała ona płaszcz zamożnego barbarzyńcy. Dużo takich "smoczych" zapinek znajdowano w Turyngii i Bawarii, trochę w krajach bałtyckich. Ale nie w sercu Wielkopolski, gdzie wciśnięte między malownicze jezioro i rzekę leży Rogoźno. To się zmieniło, gdy za poszukiwania zabrali się Małgorzata i Mirosław Andrałojć. Dzięki zastosowaniu wykrywaczy metali oraz tradycyjnych metod wykopaliskowych małżeństwu archeologów udało się zlokalizować prężne emporium handlowe, które istniało nad rzeką Wełną. Okazało się, że osadnictwo kwitło tam od późnej epoki brązu aż po wczesne średniowiecze.
Efekty prac archeologów można teraz oglądać na wystawie czasowej "Wędrówki ludów nad Małą Wartą" w Muzeum Archeologicznym w Poznaniu (ul. Wodna 27 – Pałac Górków). Będzie czynna do marca tego roku.
- Najlepsze, że tego stanowiska miało tam nie być - śmieje się Mirosław Andrałojć - W latach 80. w ramach ogólnokrajowej akcji Archeologiczne Zdjęcie Polski prowadzono w okolicy badania powierzchniowe. Ale nasze stanowisko zignorowano, bo na mapach było oznaczone jako mokradła i nie pojawiła się tam żadna ekipa - wyjaśnia archeolog.
Przełom nastąpił kilka lat temu, gdy małżeństwo archeologów prowadziło nadzór nad budową ścieżki rowerowej pod Rogoźnem. Zlecenie jak każde inne, gdyby nie odkrycie trzech zagadkowych fibul. A potem czwartej, znalezionej przypadkowo przez p. Mariusza Mathiasa z Rogoźna. To nie mógł być przypadek! Gdy rozpoczęto metodyczną prospekcję przy użyciu wykrywaczy zaczęły sypać się numizamty i pradziejowa biżuteria. Denary rzymskie, monety ottońskie, złote fragmenty biżuterii, celtyckie zapinki, powlekane mosiądzem odważniki i wiele innych. A do tego słowiańskie okucie noża przedstawiające zagadkową ludzką postać i, jakżeby inaczej, paszczę smoka!
Nie taka pustka, jak ją malują
Przedmioty same z siebie nie mówią, trzeba je do tego zmusić. Dlatego tak ważna w archeologii jest typologia, czyli grupowanie zabytków ze względu na ich wygląd i budowę. Konkretny typ naczynia, broni albo ozdoby w wyniku żmudnych porównań zostaje przypisany do określonego miejsca i czasu. Dzięki temu archeolog dostaje do ręki poręczne narzędzie.
- Wspomniane fibule są bardzo czułymi datownikami, lepszymi niż ceramika - przekonuje Emilia Smółka-Antkowiak - Dzisiaj moda zmienia się praktycznie co sezon, podobnie było w starożytności. Analizując zmiany w budowie fibuli możemy niekiedy uszczegóławiać datowane do dziesiątek lat. Ze stanowiska nad Małą Wartą [inna nazwa rzeki Wełny - dop. autora] mamy zapinki z kilku różnych okresów i kilku różnych kultur. Dzięki temu widać, że nie było w tym miejscu pustki osadniczej - wyjaśnia archeolożka.
Dlaczego ta ciągłość cieszy naukowców? Do niedawna pokutował pogląd, że w czasie wędrówek ludów na naszych ziemiach nie działo się nic ciekawego. Germanie powiedzieli "Tschüss" i ruszyli szukać szczęścia na gruzach Cesarstwa Rzymskiego zostawiająca za sobą pola porastające perzem i rozpadające się chaty. Dopiero po dwustu latach zaczęli pojawiać się tutaj Słowianie migrujący ze wschodu. Tyle uproszczona teoria.
- Nasze znaleziska temu przeczą - mówi Mirosław Andrałojć - Gdy przez Europę przetaczała się fala migracji, ale i lata po niej, pod dzisiejszym Rogoźnem nadal mieszkali ludzie. I to nie była wioseczka, ale prężny ośrodek. Świadczy o tym klasa odnalezionych zabytków z wędrówkowego horyzontu - wyjaśnia.
Starożytny MOP na bagnach
Fenomen osady pod Rogoźnem łatwo zrozumieć nawet dzisiaj. Miasto położone jest w pobliżu krajowej jedenastki, wakacyjnego utrapienia kierowców jadących nad morze. Nie inaczej było dwa tysiące lat temu, chociaż bez asfaltu i samochodów.
- Pod Rogoźnem mieliśmy starożytny węzeł komunikacyjny. Szlak lądowy krzyżował się z trasą wodną, bo wówczas rzeki pełniły rolę naszych autostrad. Można założyć, że badana przez nas osada była takim połączeniem miejsca odpoczynku podróżnych, supermarketu i baru - śmieje się Mirosław Andrałojć.
Podróżni mogli tu nie tylko odpocząć przed kolejnym etapem, naprawić wóz czy wymienić towary. Osada była ważnym centrum metalurgii, na co wskazują liczne zlewki kolorowych metali i odpady poprodukcyjne. Niektóre z nich są namacalnym dowodem, że barbarzyńcy miewali problemy z ogarnięciem rzymskiego know-how.
- Znajdowaliśmy kawałki niewykończonej biżuterii zrobionej z tak zwanego speculum. To specyficzny brąz wykorzystywany w Cesarstwie Rzymskim do produkcji zwierciadeł. On pięknie błyszczy, ale jest bardzo kruchy. Mieszkańcy osady próbowali przetopić go na fibule, a te widocznie pękały im w czasie obróbki i nadawały się do wyrzucenia - wyjaśnia Andrałojć.
Innym importem z Rzymu był brązowy dzwonek. Prawdziwy unikat, który sprawił że wykrywacz metalu wydał z siebie dźwięk, nomen omen, jak dzwon.
- To mały, ale masywny przedmiot, bardzo misternie wykończony przy użyciu tokarki - mówi Małgorzata Andrałojć - Takie dzwonki miały charakter kultowy. Podobny do naszego znaleziono w świątyni boga Mitry na Korsyce. Najpewniej to pamiątka z jakiejś łupieżczej wyprawy, która mogła zostać złożona w ofierze. Dzwonek znaleźliśmy bowiem na stanowisku bagiennym - dodaje archeolog.
Dla Celtów, ale także plemion germańskich, bagno było miejscem świętym, granicą światów. By ofiara skutecznie i szybko dotarła do adresata, czyli jakiegoś boga, należało ją wrzucić w mokradło. Podobny los mógł spotkać niepozorny przedmiot, który do złudzenia przypomina współczesne łożysko kulkowe i który został znaleziony w miejscu pradawnego bagna.
- To tak zwany knotenring, czyli pierścień z węzełkami. W okresie lateńskim, kojarzonym z Celtami, służył jako płacidło, czyli zastępczy pieniądz - mówi Mirosław Andrałojć.
- Ale są też konkurencyjne hipotezy - zastrzega jego żona Małgorzata Andrałojć - Mogły to być ogniwa spajające jakieś wieloelementowe ozdoby, na przykład kolie - wyjaśnia.
Zabytki pozyskane w trakcie poszukiwań znajdują się w zbiorach Muzeum Regionalnego w Rogoźnie. Obecnie są jednak prezentowane w ramach wystawy pt. Wędrówki ludów nad Małą Wartą w poznańskim Muzeum Archeologicznym. Można ją zwiedzać do końca marca.
- Badania będą kontynuowane - mówi Mirosław Andrałojć - Zresztą mamy też szereg zabytków, które są dopiero opracowywane i poddawane konserwacji. Więc na pewno na tej jednej wystawie się nie skończy - zapewnia.
Źródło: TVN24 Poznań
Źródło zdjęcia głównego: P. Silska