- Historia mojego ojca jest bardzo ciekawa i trudna. Nadawałaby się na film, tyle że byłby to film bardzo tragiczny - mówi Witold Hoppel, syn byłego jeńca obozu koncentracyjnego Hamburg-Neuengamme. Jego ojciec uratował się z zatopionego statku wypełnionego więźniami tylko dlatego, że... nie umiał pływać.
Stefan Hoppel do niemieckiej niewoli trafił w 1939 roku, prawdopodobnie po bitwie pod Bzurą. Stamtąd został zwolniony, by trafić do pracy u niemieckiego rolnika. W 1942 roku przewieziono go do obozu Neuengamme koło Hamburga.
Maszynopis w spadku
- To obóz o trudnych warunkach, położony na bagnach. O całej tej historii dowiedziałem się dopiero, gdy ojciec zmarł - opowiada Witold Hoppel.
Kilka miesięcy po śmierci ojca, zmarła jego matka. Gdy zabrał się za porządkowanie rzeczy po rodzicach, znalazł trzy pożółkłe kartki papieru. Były na nich wspomnienia spisane na maszynie. Stefan Hoppel opisuje na nich historię ewakuacji obozu i swoje cudowne ocalenie.
Przez obóz w Neuengamme przeszło 106 tys. więźniów. "W obozie tym dokonywano także zbrodniczych pseudonaukowych eksperymentów. Polegały one na infekowaniu gruźlicą dorosłych jak i dzieci, aby następnie obserwować skutki tych infekcji. po dokonanych zabiegach i obserwacji wszystkich wymordowano włącznie z lekarzami i sanitariuszami" - czytamy we wspomnieniach Stefana Hoppela.
Wywożeni na dworzec
Obóz ewakuowano między 20 a 26 kwietnia 1945 roku. - Niemcy chcieli zatrzeć ślady swojej działalności - wyjaśnia Witold Hoppel. W obozie znajdowało się wówczas około 12 tysięcy więźniów. Codziennie opuszczało go około 2 tysiące jeńców.
"Różne były pogłoski dokąd nas prowadzą, jedni mówili, że do innego obozu. Więźniów ładowano do pociągu na stacji Bergedorf. Ja byłem ewakuowany w ostatnim dniu, w dniu 26 kwietnia 1945 r. na wyżej wymienionym dworcu. Jednakowoż pociąg ten nie wyruszył, bo tory kolejowe były już zbombardowane przez aliantów. Wobec tego pędzono nas pieszo o głodzie i chłodzie nie wiadomo dokąd" - pisał Hoppel.
Więźniowie zostali załadowani na trzy statki: Thielbeck, Cap Arcona i Athen. "Po uciążliwym marszu i o głodzie zasnęliśmy snem kamiennym. Wielu kolegów nie wytrzymało trudów marszu i w nocy zmarło" - czytamy.
Statki śmierci
Po śmierci Hitlera i wstrzymaniu działań wojennych na lądzie, alianci wezwali do zawinięcia do portu wszystkie statki pod banderą III Rzeszy. To ostrzeżenie brutalnie wykorzystali hitlerowcy, którzy nocą wyprowadzili statki wypełnione więźniami z obozu koncentracyjnego na morze. - Statki nie miały paliwa. Athen nie wypłynął z portu - kapitan się nie zgodził - wyjaśnia Witold Hoppel.
O tym rozkazie nie wiedzieli kapitanowie statków Cap Arcony i Thielbecka, na którym znajdował się jego ojciec. W obu statkach wymontowano bowiem radiostacje. Holownikami zaciągnięto je kilka kilometrów od brzegu i postawiono na kotwicach.
"W dniu 3 maja 1945 r. około godziny 15 nadleciał klucz angielskich samolotów i zaczął siec z broni pokładowej na nasze okręty (...) Jeden z następnych samolotów rzuca bombę na nasz okręt, która pada w sam środek statku i przebija go na wylot. (...) Robi się tumult. Dwie drabiny dają nikłe szanse uratowania się. Ci, którzy do nich dotarli są spychani i ściągani przez innych. Stoimy po pas w wodzie. W tym czasie nadlatują znowu samoloty, sieją karabinami maszynowymi i ci co się ratują, zostają zabici" - pisze Stefan Hoppel. Z kilkunastu tysięcy osób znajdujących się na statkach Cap Arcona i Thielbeck, przeżyło około 500-600.
Dopłynął i zemdlał
- Niemcy miejscowej ludności rozpowiedzieli, że na statkach są kryminaliści i jak tylko przypłyną do brzegu mają ich zlikwidować. Ci którzy dobrze pływali zostali rozstrzelani - mówi Witold Hoppel.
Jego ojciec ocalał. Do brzegu dotarł trzymając się grubej bali. - Przetrwał dlatego, że nie umiał pływać - tłumaczy.
"Gdy dopłynąłem do brzegu już byli tam żołnierze angielscy. Po wyjściu z wody, po ujściu około 10 metrów zemdlałem. Zaopiekowali się nami żołnierze angielscy. Niektórych kolegów musieli gonić, bo dostali szoku nerwowego i bez odzieży uciekali do miast. Wszystkich wyratowanych ulokowano w Oficerskiej Szkole Łodzi Podwodnych w miejscowości Neustadt. Według wykazu, który posiadam, uratowało się ze statku Thielbeck 7 osób a z Cap Arcona 305 osób. Ze statku Cap Arcona uratowało się dość dużo, bo statek wywrócił się i część kadłuba statku pozostała nad morzem, tak, że więźniowie weszli na kadłub statku" - kończy Stefan Hoppel.
- Długo nie wiedziałem czemu ojciec 3 maja zawsze chodził do kościoła. Dopiero po kilku latach mi to zdradził. W wieku 77 lat, kilka tygodni przed śmiercią mówił mi, że nie myślał nigdy, że tak długo będzie żył, po tym co przeszedł - podsumowuje syn ocalałego poznaniaka.
Po wojnie wrócił do Poznania
Stefan Hoppel w 1945 r. wrócił do Poznania i zamieszkał na Ratajach. Tam ożenił się ze swoją byłą sąsiadką, Jadwiga Roth. Rok później urodził się im syn Witold. O historii jego ojca opowiedział nam po tym, jak na archiwalnym zdjęciu opublikowanym na tvn24.pl rozpoznał właśnie ojca i dom rodzinny. Pan Witold zdecydował się opowiedzieć nam o Poznaniu, jaki pamięta sprzed lat.
Autor: Filip Czekała / Źródło: TVN 24 Poznań
Źródło zdjęcia głównego: Royal Air Force/TVN24