"Kiedy jesienią ubiegłego roku na placach i ulicach rozległy się gniewne 'w*********ć', odniosłem wrażenie, że to nie tylko kobiety bronią się przed bezlitosnym prawem, ale broni się również język" – mówił podczas debaty z okazji Międzynarodowego Dnia Języka Ojczystego Jacek Jaśkowiak. Te słowa zbulwersowały jednego ze słuchaczy. Policja uznała jednak, że prezydent Poznania nie popełnił wykroczenia.
Słowa padły w lutym podczas debaty o języku ojczystym. Jaśkowiak na jej początku zacytował jeden z wulgarnych okrzyków padających podczas protestów Strajku Kobiet. Debata była transmitowana m.in. w lokalnych mediach oraz w mediach społecznościowych Miasta Poznania.
Po jej zakończeniu policjanci otrzymali zawiadomienie od osoby zbulwersowanej wypowiedzią prezydenta. Wszczęte zostało w tej sprawie postępowanie wyjaśniające.
- Trzy tygodnie temu w komisariacie policji Poznań-Stare Miasto zostało złożone zawiadomienie przez jednego z mieszkańców Poznania o tym, że prezydent Poznania Jacek Jaśkowiak podczas telewizyjnego wystąpienia miał użyć wulgarnego słowa. W związku z tą sytuacją jesteśmy zmuszeni przeprowadzić postępowanie wyjaśniające – tłumaczył 13 kwietnia Andrzej Borowiak, rzecznik prasowy wielkopolskiej policji.
Został przesłuchany
Policjanci w ramach postępowania przesłuchali prezydenta Poznania. Ten nie krył zaskoczenia takim obrotem sprawy. - Nie spodziewałem się, że użycie tego słowa wywoła takie oburzenie, to było kierowane do konkretnego gremium, ale zostało rozgłośnione przez radio publiczne – tłumaczył w rozmowie z TVN24.
Jak podkreślał, debata dotyczyła języka w kryzysie. - Zadałem na niej pytanie, czy dyskusja w debacie publicznej nie przekłada się na zmiany w języku w zakresie ekspresji wyrażania uczuć osób dotkniętych działaniami polityków. Dlatego użyłem cytatu z protestów organizowanych przez Strajk Kobiet – wyjaśniał.
Podczas przesłuchania przez policję przekazał funkcjonariuszom treść swojego przemówienia i raz jeszcze podkreślił, że wulgaryzm był cytatem.
W kwietniu w "Gazecie Wyborczej" zwrócił uwagę, że w jego przypadku popełnienie wykroczenia może się wiązać z utratą mandatu. - Byłaby to już rodzinna "recydywa". Ale sądzę, że sprawa nie znajdzie finału w sądzie – mówił. W 2018 r. była żona Jacka Jaśkowiaka, obecna posłanka KO Joanna Jaśkowiak trafiła przed sąd za to, że użyła wulgarnego słowa w przemówieniu wygłoszonym podczas demonstracji 8 marca 2017 roku. Poznański sąd rejonowy uznał ją winną popełnienia wykroczenia i wymierzył tysiąc złotych grzywny. Kobieta odwołała się od wyroku, sąd okręgowy uniewinnił ją od zarzuconego wykroczenia. W uzasadnieniu wyroku sędzia Sławomir Jęksa uznał, że sąd pierwszej instancji błędnie ocenił wypowiedź, bo "w oderwaniu od obecnej sytuacji politycznej".
Policja: to był cytat
W czwartek Marta Mróz z poznańskiej policji, poinformowała, że funkcjonariusze badający sprawę przyznali rację prezydentowi Poznania i uznali, że nie doszło do wykroczenia. - Policjanci zebrali i przeanalizowali zebrany materiał. Ustalili, że przytoczone słowa nie były ekspresyjną wypowiedzią prezydenta, Jacek Jaśkowiak w wystąpieniu podczas debaty posłużył się cytatem – powiedziała. Uczestnik debaty prof. Jerzy Bralczyk przyznał w jej trakcie, że raziło go użycie wulgaryzmu w pełnym brzmieniu przez prezydenta Jaśkowiaka. - Prezydent zacytował to z pełną świadomością, dezynwolturą, nawet ze smakiem wypowiadając całe to słowo, którego ja jednak bym się wypowiedzieć nie ośmielił. Starsi przejmują te zwyczaje, bo może tak właśnie trzeba, bo może to jest jakiś krzyk rozpaczy – ja znam wiele krzyków rozpaczy, które wcale nie wymagają wulgarności – powiedział prof. Bralczyk.
Źródło: TVN 24 Poznań, PAP