Zamek Poznański, Fort VI, Dworzec Letni czy Plac Andersa. Te miejsca i wiele innych pojawiają się na spotach, w którym stolica Wielkopolski stara się przekonać filmowców, że opłaca się im skierować swoje obiektywy właśnie w kierunku Poznania. Nie wszyscy są jednak przekonani o skuteczności tego typu kampanii.
Poznań Film Commission to jednostka powołana przez należącą do miasta Poznańską Estradę. Ma ambitny cel: zachęcać filmowców ze świata do kręcenia swoich produkcji w Poznaniu. Najnowszym pomysłem jest seria kilkudziesięciu krótkich filmów pokazujących najbardziej urokliwe zakątki miasta. W niektórych zainscenizowane zostały scenki, które teoretycznie mogłyby się wydarzyć również na planie filmowym. Poza tym powstała kompilacja pokazująca w półtorej minuty to, co Poznań ma do zaoferowania filmowcom.
- Chodzi o to, żeby wypromować Poznań. Pokazać, że mamy miejsca, które będą dobrze wyglądały w oku aparatu lub kamery i możemy je odpowiednio zaaranżować - tłumaczy rzecznik miasta Paweł Marciniak. Jak dodaje, na każdy z 32 filmów wydano około 2400 złotych.
"Bardziej ciekawostka"
Z rezerwą do pomysłu podchodzi radny Antoni Szczuciński (SLD), przewodniczący komisji kultury i nauki rady miasta. - Niewątpliwie jest to dodatkowe źródło informacji o mieście, jednak moim zdaniem bardziej dla turystów. Ten filmik oglądać będą nie filmowcy, ale osoby zainteresowane miastem, najpierw mieszkańcy, a później ci, którzy tu byli. Filmowcy mają swoje wyobrażenia i źródła. Nie sadzę żeby na podstawie filmu w internecie podejmowali decyzję - zauważa.
I dodaje, że filmowcy, którzy mają do dyspozycji wiele miast, mniejszą uwagę zwracają na to, kto im proponuje nakręcenie filmu, a większą na to, gdzie będzie to tańsze. - W Polsce jest wiele tańszych miejsc. Są też z kolei i takie, które do tego dopłacają. Chociażby widowisko w operze bydgoskiej, do którego Bydgoszcz dopłaciła, a Poznań nie chciał - zwraca uwagę Szczuciński. - To bardziej ciekawostka o Poznaniu - kończy.
Widoczki to za mało
Z dystansem o kampanii mówi krytyk filmowy Wiesław Kot.
- Żeby kręcić filmy nie wystarczą jedynie widoczki, musi być również ekipa ludzi wykształconych filmowo. Polska przegrywa z Węgrami, a Warszawa z Pragą. To w niej kręcono np. "Mission Immpossible". Tam - oprócz miejsca - jest kultura filmowa i dużo dobrego sprzętu. Świetnie, że się reklamujemy ale zachowujmy trzeźwość - apeluje.
Dodaje też, że jego zdaniem potencjał Poznania nie jest zbyt duży. - W Poznaniu można kręcić raczej sceny poszczególne, drobne, wycinkowe, związane z jednym miejscem. W Łodzi mamy całe kwartały ponurych starych, szarych kamienic, dzięki którym paradoksalnie można tam kręcić filmy w tej właśnie szarej i smutnej scenerii. Warszawska starówka z uliczkami, to z kolei dobre miejsce na film historyczny. Poznań ma kilka fotogenicznych miejsc, ale to miejsca odosobnione. Stuhr kręcił jeden ze swoich filmów w Poznaniu, ale raz na jednej uliczce raz drugiej. Można by takie znaleźć w każdym innym mieście. Urok filmowy Poznania jest ograniczony. Miasto nie jest integralne - mówi Kot.
"A niech próbują"
- Realna skuteczność takich spotów jest niska, zbliżona się do zerowej. Ci, którzy kręcą filmy, mają całe katalogi takich miejsc i niekoniecznie szukają na zasadzie ogłoszeń drobnych w internecie - dodaje krytyk.
I przypomina, że w Poznaniu do tej pory kręcono bardzo niewiele filmów. - "Poznań 56", "Arię dla atlety" czy "Tydzień z życia mężczyzny". Ostatnio też "Hiszpankę". Ubolewam nad tym, że film szerokim łukiem Poznań omija. Są miejsca kochane przez filmowców, stolica Wielkopolski jednak do nich nie należy - zauważa Kot.
Ale zaraz dodaje: - Trzeba próbować i kombinować. Jak nie przyciągniemy osób na konferencje korporacyjne, to szukajmy sposobu, żeby się zjawiły ekipy filmowe. I ci, i ci płacą za parkingi restauracje i hotele, próbujmy gdzie się da!
Autor: kk/roody / Źródło: TVN24 Poznań
Źródło zdjęcia głównego: Poznań Film Comission