Jak gasić pożary znacznej ilości ogniw w trudnej przestrzeni? - odpowiedź na takie pytanie może przynieść strażakom nie tylko w całej Polsce, ale i na świecie sprawa wybuchu w kamienicy przy ulicy Kraszewskiego w Poznaniu. Opinie biegłych mają pomóc nie tylko śledczym, ale też służbom ratowniczym. - To jest pierwsza i jedyna tego typu sprawa w kraju - mówi prokurator Marek Piegat, nadzorujący postępowanie dotyczące spalonej kamienicy.
Na ulicy Kraszewskiego w Poznaniu toczy się już normalne życie. O tragedii sprzed pół roku przypomina luka w zabudowie, w miejscu w którym stała kamienica numer 12.
Sprawą tego, co się wydarzyło w nocy z 24 na 25 sierpnia, zajmują się teraz biegli powołani przez prokuraturę.
- Oczekujemy na dwie główne opinie. Pierwszą, czysto pożarową wykonują dla nas Politechnika Poznańska i biegły z zakresu pożarnictwa. Będzie nam ona mówiła o samym zdarzeniu. Czekamy też na opinię biegłych z Akademii Pożarniczej, którzy oceniają prawidłowość przebiegu akcji ratowniczej: czy wszystko zostało zrobione zgodnie z zasadami, czy nie doszło go jakichś zaniechań? A jeśli tak, to do jakich i jaki był ich stopień? - czy te ewentualne zawinienia czy zaniechania miały wpływ na akcję i miały wpływ na to, że dwóch strażaków poniosło śmierć w tym zdarzeniu - mówi prokurator Marek Piegat, nadzorujący postępowanie dotyczące spalonej kamienicy.
Jak podkreśla, to nie jest tak, że śledczy mają podejrzenia, że podczas akcji doszło do nieprawidłowości. - Raczej ujął bym to w ten sposób, że chcemy mieć pewność, czy rzeczywiście wszystko było w porządku - tłumaczy.
Sprawą zajmuje się specjalnie powołany przez Komendę Główną Państwowej Straży Pożarnej zespół ekspertów. - To są ludzie, którzy naprawdę się znają na na swoich obszarach działania i oni wszyscy analizują, czy wszystko było zrobione dobrze na podstawie obowiązujących procedur, czy można było coś zrobić lepiej.
"Ta sprawa jest w zainteresowaniu nie tylko polskich służb"
Wyciągnięte wnioski mają strażakom służyć jako materiał szkoleniowy. - Ta sprawa jest w zainteresowaniu nie tylko polskich służb. Te ustalenia będą miały istotne znaczenie zarówno dla samych procedur wewnątrz straży pożarnej, jak i dla rozumienia i pewnie rozstrzygania w podobnego typu sprawach w przyszłości - mówi prokurator, dodając, że to zdarzenie odbiło się szerokim echem w świecie strażackim.
- Nawet Amerykanie się tym interesowali. To jest kwestia tego, co będzie za chwilę naszym problemem codziennym, czyli gaszenie pożarów ogniw elektrycznych, znacznej ilości ogniw w trudnej przestrzeni. Na razie dopiero uczymy się tego zjawiska, musimy przestawić swoje rozumienie bezpieczeństwa użytkowania ogniw. Do tej pory, kiedy słyszeliśmy w telewizji czy czytaliśmy w internecie, że komuś wybuchła komórka przy uchu, to się raczej traktowało w kategorii anegdoty, ale teraz jest coraz więcej tych urządzeń i tego typu zdarzeń. Musimy się tego nauczyć, że urządzenie z baterią nie jest zupełnie bezpieczne - wyjaśnia Piegat.
Kluczowe dla śledczych jest poznanie odpowiedzi na pytanie, co spowodowało ten pożar. Jak mówi, wnioski wyciągnięte po tym pożarze mogą skutkować na przykład zmianami zaleceń co do składowania ogniw.
Na opinie biegłych prokuratura musi poczekać jeszcze kilka miesięcy.
- Biegli cały czas pracują, przesłuchujemy też uzupełniająco świadków na pewne okoliczności dodatkowe, które się pojawiły w czasie analizy teraz materiału dowodowego. Kiedy będziemy dysponować tymi opiniami biegłych, wtedy ewentualnie będziemy decydowali, komu ewentualnie i jakie dokładnie zarzuty przedstawić - mówi Piegat.
Dużą rolę w śledztwie odegrał eksperyment procesowy z września ubiegłego roku z udziałem strażaków uczestniczących w akcji. - Bardzo nam pomógł w zrozumieniu przebiegu zdarzenia, ustaleniu, gdzie poszczególne osoby się znajdowały albo gdzie przynajmniej im się wydawało, że się znajdowały. Mamy wykonaną taką uśrednioną mapę pokazującą, kto gdzie się znajdował, jakie czynności wykonywał przed zaistnieniem wybuchu i jakie czynności wykonywał i w jakiej pozycji się znajdował w chwili zaistnienia wybuchu - wyjaśnia Piegat.
Jechali do "zwykłego zadymienia", mierzyli się z katastrofą budowlaną
Do pożaru i wybuchu w kamienicy przy ul. Kraszewskiego 12 w Poznaniu doszło w nocy z 24 na 25 sierpnia. Służby wezwano do pożaru w piwnicy. Mieszkańcy zaczęli ewakuację przed przyjazdem służb. Pięć minut po zgłoszeniu strażacy byli już na miejscu. Podczas przeszukiwania piwnicy, w której szukali źródła ognia, doszło do dwóch wybuchów, po których pożar szybko się rozwinął.
Zginęło dwóch strażaków, którzy prowadzili rozpoznanie w piwnicy. Rannych zostało 11 strażaków i trzech cywilów. Wiceminister spraw wewnętrznych Wiesław Leśniakiewicz powiedział, iż "siła wybuchu była tak duża, że strażakom zrywało hełmy z głowy". W kulminacyjnym momencie akcji gaśniczej na miejscu pracowało około 100 strażaków oraz około 30 wozów.
W sprawie pożaru zostało wszczęte śledztwo. Na początku września rozpoczęła się rozbiórka spalonej kamienicy, która trwała miesiąc. Po dwóch miesiącach na ulicę Kraszewskiego wróciły tramwaje.
Na początku grudnia prokuratura podała, że przyczyną śmierci obu strażaków były "rozległe obrażenia termiczne powstałe w wyniku pożaru".
Pod koniec roku śledczy poinformowali, że według wstępnych ustaleń biegłego badającego przyczynę pożaru - źródło ognia umiejscowione było w pomieszczeniu piwnicznym, w którym lokalna firma składowała serwisowane baterie. Na miejscu pożaru zabezpieczono ponad trzy tony różnego rodzaju akumulatorów litowo-jonowych.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Państwowa Straż Pożarna / Facebook