Kajdanki, siła fizyczna i gaz pieprzowy - takich środków użyli wobec 23-letniego Jakuba funkcjonariusze z Turku. Według policji była to zwykła interwencja, zdaniem ojca poszkodowanego - pobicie, po którym syn spędził dwa dni w szpitalu. Sprawą zajmuje się już prokuratura.
Dwie relacje z tego wydarzenia znacznie się od siebie różnią. Pierwszą przedstawia ojciec Jakuba, pan Zbigniew. Tłumaczy, że syn cały czas źle się czuje i nie chce o sprawie rozmawiać.
- Wszystko wydarzyło się w nocy z soboty na niedzielę. Jakub chwilę po godzinie 2 w nocy opuścił jeden z klubów w Turku. Bawił się tam z kolegami. Przed lokalem doszło do jakiejś sprzeczki, ale syn nie brał jednak udziału - opowiada pan Zbigniew.
- Gdy Jakub był już 200 m od klubu odwrócił się w stronę budynku i skomentował zajście. Powiedział coś w stylu "co za syf". W tym samym czasie obok przejeżdżał radiowóz. Nie wiem... Może policjant źle to zinterpretował? Może myślał, że powiedział coś do niego? - zastanawia się ojciec 23-latka.
- W każdym razie syn miał zostać potraktowany gazem pieprzowym, pobity po głowie i zabrany do radiowozu. Założyli mu też kajdanki - twierdzi ojciec.
W nieznanym kierunku
Według pana Zbigniewa policjanci wywieźli Jakuba "w nieznanym kierunku".
- Nie widział na oczy. Nie mógł też oddychać. Nie potrafi więc powiedzieć, gdzie dokładnie go zabrali. Tam policjant jeszcze raz czy dwa go uderzył, po czym spytał "czy ma mu jeszcze dokopać, czy ma już dość”. Gdy syn odpowiedział, że ma dość, znowu znalazł się w samochodzie - mówi pan Zbigniew.
Potem policjanci odwieźli Jakuba do miasta i wypchnęli go z samochodu. - Syn ma od tego zdarte kolana - twierdzi ojciec.
Policjanci wypisali też 23-latkowi mandat w wysokości 50 zł za "używanie słów powszechnie uważanych za obraźliwe".
Ma wrócić jak wytrzeźwieje
Po powrocie do domu, 23-latek przebrał się i od razu, jeszcze w nocy udał na... komisariat.
- Poszedł zgłosić pobicie na policję. Opowiedział dyżurnemu całe zajście. Ten zeznania jednak nie przyjął i nie spisał. Sprawdził za to zawartość alkoholu u syna i kazał przyjść jeszcze raz gdy wytrzeźwieje. Wówczas syn wyszedł z komisariatu, a kolega zawiózł go do szpitala - mówi pan Zbigniew.
Utrata przytomności, pobicie
Już w szpitalu, podczas badania, Jakub na chwilę stracił przytomność, co potwierdza przekazana przez ojca dokumentacja medyczna.
W rozpoznaniu czytamy: Stłuczenie głowy. Krótkotrwała utrata świadomości w wywiadzie. Upojenie alkoholowe.
Podczas badania Jakubowi zmierzono 1,36 promila alkoholu po, jak widnieje w dokumentacji medycznej, wypiciu w klubie czterech piw. W szpitalu przebywał do wtorku 22 lipca.
W wypisie napisano : Pacjent przyjęty z powodu stłuczenia głowy z utratą świadomości w następstwie pobicia. Wykonano diagnostyczne badania w tym KT głowy. Dolegliwości bólowe ustąpiły. Wypisany z zaleceniem kontroli w rejonie.
O sprawie Jakuba lekarze ze szpitala nie chcą jednak rozmawiać.
Niedzielne przesłuchania
Jeszcze w niedzielę wieczorem, gdy syn leżał już w szpitalu, pan Zbigniew zdecydował się zadzwonić na policję w Poznaniu, żeby spytać, co może dalej zrobić z tą sprawą.
- Powiedzieli, że oczywiście mogę zgłosić ją do prokuratury oraz do oddziału wewnętrznego w Poznaniu. W niedzielę pojechałem też wcześniej na komisariat dowiedzieć się jacy to byli policjanci i co się dokładnie wydarzyło. Nic mi jednak nie powiedzieli. Pojechałem więc do syna do szpitala - mówi ojciec.
Jak mówi, do Poznania miał dzwonić około godziny 22. Chwilę później otrzymał telefon od dyżurnego w Turku a około godziny 23 do jego syna przyszli policjanci.
- Nie było żadnego oficjalnego zgłoszenia, bo dzwoniłem tylko na infolinię. Policjanci obudzili jednak syna w szpitalu i przesłuchali go. Syn mówił, że nie chce rozmawiać, bo jest zmęczony. Powiedzieli jednak, że dostali pozwolenie lekarza. Następne przesłuchanie odbyło się w poniedziałek rano. Przy drugim byłem obecny - mówi pan Zbigniew.
Policjanci mieli pytać do jakiej prokuratury i kiedy pan Zbigniew z synem zamierzają złożyć zawiadomienie oraz o to, jakim autem jechali policjanci.
- Spytałem wtedy na jaką okoliczność przesłuchują syna, skoro nie mieli zgłoszenia. Stwierdziliśmy że nie odpowiemy już na żadne pytania- mówi ojciec.
Na razie jedna strona
Po niespełna godzinie od wyjścia policjantów na miejscu w szpitalu pojawił się prokurator.
- Pani prokurator powiedziała, że nie musimy nigdzie niczego zgłaszać, bo ona sama już uruchomi procedurę dalej. Nie wiem kto zgłosił sprawę do prokuratury - przyznaje pan Zbigniew.
- Prokuraturę zawiadomiła komenda wojewódzka policji w Poznaniu. W sprawie interwencji policjantów zostało już wszczęte śledztwo. Na ten moment fakt jest taki, że jest pokrzywdzony, który ma obrażenia ciała. Nie mamy jeszcze opinii lekarskiej co do charakteru obrażeń. Znamy tylko zdanie jednej strony i zabezpieczamy dokumenty w sprawie służby policji - mówi Marek Kasprzak z Prokuratury Okręgowej w Koninie.
- Pokrzywdzony został już przesłuchany. 23-latek utrzymuje, że został pobity w trakcie interwencji policji i to właśnie policjanci spowodowali te obrażenia. W tej chwili trwają dopiero wstępne czynności - dodaje Kasprzak.
Przymus bezpośredni
Nieco inną wersję wydarzeń z sobotniej nocy przedstawia rzecznik policji w Turku, Piotr Kąciak.
- Policjanci podjęli interwencję 20 lipca około godziny 2:10 przy ul. Komunalnej wobec młodego mężczyzny, który przechodząc obok radiowozu skierował w stronę policjantów obraźliwe i wulgarne słowa - mówi.
Funkcjonariusze zaczęli legitymować 23-latka, który jak mówi Kąciak, był zdenerwowany i wulgarny.
- Nie podporządkowywał się wydawanym poleceniom, przywołującym go do zachowania zgodnego z prawem. Policjanci pouczyli go wówczas o możliwości użycia środków przymusu bezpośredniego w stosunku do jego osoby. Gdy to nie pomogło, użyli takich środków jak siła fizyczna, ręczny miotacz pieprzowy i kajdanki służbowe - mówi Kąciak.
Mandat 50 zł
Potem, według rzecznika, mężczyzna trafił do radiowozu. Miała być od niego wyczuwalna silna woń alkoholu. Podczas rozmowy w radiowozie, emocje opadły.
- Po pouczeniach policjanci nałożyli na 23-latka mandat w wysokości 50 zł, za używanie wulgaryzmów w miejscu publicznym. Później policjanci odwieźli go do miejsca zamieszkania. Mężczyzna pojawił się u nas po kilku godzinach i rozmawiał z dyżurnym. Skarżył się, że jego zdaniem interwencja była źle przeprowadzona. Miał prawie 2 promile alkoholu we krwi. Został więc poinformowany, że jak wytrzeźwieje, to jak najbardziej może się zgłosić i złożyć skargę na policjantów - mówi Kąciak, dodając, że dyżurny gdy z nim rozmawiał, nie stwierdził na jego ciele żadnych widocznych obrażeń.
Prędzej byk się ocieli
To, dlaczego 23-letni Jakub trafił do szpitala, będzie teraz wyjaśniała prokuratura. Śledztwo dopiero się jednak rozpoczęło. Policja jeszcze w poniedziałek zabezpieczyła monitoring w klubie, gdzie bawił się Jakub.
- Zabezpieczyli monitoring ze wszystkich kamer jakie mamy w klubie. Zrobili to w trybie pilnym, z samego rana- mówi Zbigniew Mituta, właściciel klubu, w którym bawił się poszkodowany.
Zachowania policji i, jak twierdzi braku logiki w ich poczynaniach, nie rozumie ojciec Jakuba.
- Skoro człowiek ma kajdanki, ma ręce związane i nie jest w stanie nic zrobić, po co używać gazu? Policja mówi że był zdenerwowany. Gaz pieprzowy nie jest środkiem medycznym żeby uspokoić człowieka. Po drugie Jakub miał 250 m w linii prostej do domu. Mieszkamy od klubu najwyżej pół kilometra. Po co go zabierali go do radiowozu? Żeby podwieźć do domu? Jest też mowa o obraźliwych słowach. To policjanci mają tak dobry słuch, że usłyszeli je z samochodu? - zadaje kolejne pytania pan Zbigniew, dodając, że jego syn cały czas nie doszedł do siebie.
- My jesteśmy normalną rodziną. Syn się uczy, studiuje. Nie jesteśmy jakimś marginesem. Syn nie przesiaduje na łąwkach i nie wszczyna awantur. Chłopak jest w szoku. Mówił, że ma dosyć tego wszystkiego. Zastanawiałem się nawet nad psychologiem. Jak to się zakończy, zobaczymy - mówi ojciec 23-latka dodając, że takie zachowanie funkcjonariuszy jest niedopuszczalne.
- Jeśli udowodnimy że wina jest po ich stronie, to dla takich ludzi powinien być najwyższy wymiar kary. Policja jest po to żeby pomagać. Człowiek by się spodziewał że prędzej byk się ocieli, niż takiego człowieka spotka - kończy rozmowę pan Zbigniew.
Autor: kk / Źródło: TVN24 Poznań
Źródło zdjęcia głównego: archiwum prywatne