Prawie miesiąc minął od wypadku na pilskim lotnisku, a prokuratura nadal nikomu nie postawiła zarzutów. Poszkodowana rodzina zarzuca śledczym opieszałość. Ci odpowiadają, że dowodów jest tak dużo, że szybciej po prostu się nie da.
Do wypadku z udziałem dwóch samochodów biorących wcześniej udział w treningach wyścigowych, doszło 7 lutego. Jedno z aut w wyniku zderzenia wpadło na matkę z dwójką dzieci. 8-miesięczne dziecko w ciężkim stanie trafiło do szpitala. Mocno ucierpiała także matka. Rannych zostało łącznie 5 osób.
Jak wykazały pierwsze badania zrobione po wypadku, 29-letni kierujący renault megane brał środki odurzające. Potwierdziły to badania krwi. Jak zeznał mężczyzna, marihuanę palił dzień wcześniej. Stężenie substancji w organizmie było bardzo małe, dlatego przesłuchiwany był jako świadek, a nie jako podejrzany.
Dużo prokuratorskiej pracy
Z pracy prokuratury nie jest zadowolona poszkodowana rodzina. Minął już prawie miesiąc od wypadku, a w dalszym ciągu nie wskazano winnego. Śledczy tłumaczą się jednak, że ilość materiału dowodowego jest tak obszerna, że nie są w stanie działać szybciej.
- Zdjęcia, które są wykonywane w trakcie oględzin, wymagają zgrania. Szkice wymagają dopracowania. Nie wszyscy uczestnicy treningów mieszkają w Pile. Trzeba to wszystko zebrać w jedno miejsce. Potem cały materiał będzie musiał ocenić jeszcze biegły z zakresu rekonstrukcji wypadków drogowych - mówi prokurator.
Wszystko może potrwać nawet kilka miesięcy.
Marysia już w domu
Jest jednak dobra wiadomość w tym całym zamieszaniu. W środę nareszcie do domu wróciła 8-miesięczna Marysia, która najbardziej ucierpiała w wypadku.
- Po 24 dniach rozłąki to jest coś pięknego. Są momenty, że jest powolniejsza, że czegoś nie może zrobić, ale nie widać jakoś specjalnie skutków wypadku - mówi matka dziecka.
Kobieta sama porusza się obecnie na wózku inwalidzkim. Jak mówi przed nią długa rehabilitacja.
Autor: ib / Źródło: TVN24 Poznań
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Poznań