- Nie wiem czy to jestem ja, to wygląda tak jak ja, ale to nie jestem ja, bo to nie byłem ja - tak pokrętnie tłumaczył się przed sądem Marek C. Pięć lat temu zabił on na drodze dwie osoby. Trafił do więzienia. Teraz korzysta z warunkowego zwolnienia. Wrzucał do sieci filmy, na których namawia innych kierowców do szaleńczej jazdy.
Marek C. pięć lat temu na chodniku rozjechał dwie osoby. Groziło mu osiem lat więzienia, został skazany na cztery. Po trzech wyszedł na zwolnienie warunkowe i chyba żadnych wniosków nie wyciągnął. Na wolności namawia kolegów do brawurowej jazdy. Nagranymi filmami chwalił się w sieci.
Po przeanalizowaniu filmów, prokuratura stwierdziła, że "zachowanie takie może stwarzać bezpośrednie niebezpieczeństwo katastrofy w ruchu lądowym". W piątek Marek C. został przesłuchany przez sędziego w związku z podejrzeniem podżegania do sprowadzenia katastrofy lądowej. Wszyscy zebrani na sali sądowej obejrzeli jeden z filmów, wrzuconych na profil społecznościowy mężczyzny. Kierowca łamie przepisy. C. siedzi na fotelu pasażera, przez chwilę widać jego twarz.
"To nie byłem ja"
Sędzia zapytał wprost, czy rozpoznaje on siebie.
- Nie wiem czy to jestem ja, to wygląda tak jak ja, ale to nie jestem ja, bo to nie byłem ja. Tam nie było mnie, na tym nagraniu nie było mnie - odpowiedział Marek C.
- Ja tego nie nagrywałem - dodał.
- Sąd się nie pytał czy pan to nagrywał, tylko czy pańska twarz jest na tym filmie - sprostował mężczyznę sędzia.
- Ona wygląda jakby była wklejona - idzie w zaparte C., spoglądając jeszcze na wszelki wypadek na swojego obrońcę.
Sąd nie odtworzył drugiego, bardziej kontrowersyjnego filmu, który dostał dopiero w piątek. Przerwał posiedzenie, tłumacząc, że chciałby w spokoju przejrzeć materiał wideo. Kolejne posiedzenie wyznaczył na 30 grudnia. Wówczas przesłuchany zostanie kurator sądowy, który miał sprawdzać, czy skazany nie łamie prawa na wolności.
Obrońca nic nie wie
Po krótkim posiedzeniu dziennikarze chcieli wypytać obrońcę Marka C. o jego linię obrony. Adwokat poparł jego stanowisko, twierdząc, że to nie on był na tych nagraniach.
- Pan nie rozpoznaje głosu swojego klienta na tym nagraniu? - zapytał dziennikarz TVN24.
- Absolutnie nie - odpowiedział Łukasz Marcinkowski.
Doklejona twarz? - Nie umiem się wypowiedzieć. Też dzisiaj to usłyszałem na posiedzeniu - dodał adwokat.
- Co w ogóle robicie w sądzie? - dopytują dziennikarze.
- Zupełnie nie wiem - stwierdził adwokat.
"Płakał na sali sądowej"
Za co trafił do więzienia Marek C.? Pięć lat temu, miał wtedy 19 lat, jadąc zbyt szybko swoim samochodem, wjechał na chodnik, uderzył w dwie osoby. Obie zginęły.
- Pamiętam, jak płakał na sali sądowej. Pobyt w zakładzie karnym chyba nic go nie nauczył - mówi teraz Mariusz Paplaczyk, pełnomocnik jednej z poszkodowanych rodzin.
- Była wielka skrucha z jego strony. Wydawało się, że chłopak chce sobie życie odebrać za te krzywdy, które wyrządził - wspomina Arkadiusz Kuzio z Akademii Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego w Szczecinie.
Młody wiek i wyrzuty sumienia skłoniły krewnych ofiar do tego, by dać mu szansę. Zgodzili się, by mężczyzna dobrowolnie poddał się karze. W efekcie zamiast ośmiu lat, spędził w więzieniu cztery. Opuścił zakład karny 10 miesięcy przed terminem.
24-latek po wyjściu z więzienia miał się dobrze prowadzić - okres próby kończy mu się w styczniu, za pięć lat ma odzyskać prawo jazdy. Jednak, jak pisze "Gazeta Wyborcza", stało się inaczej. Mężczyzna jeździ z kolegami - jako pasażer - i namawia ich, żeby łamali przepisy tak, jak kiedyś on. Swoimi wyczynami chwali się w internecie. Po tej publikacji, zastępca prokuratora generalnego Robert Hernand, polecił zająć się sprawą Marka C. poznańskim prokuratorom.
Zobacz materiał "Faktów" TVN:
Autor: ib/gp / Źródło: TVN24 Poznań