- Chodziłem po osobistościach i pytałem, czy wiedzieli o pedofilii w chórze Polskie Słowiki. Gdy spytałem Ryszarda Grobelnego, odesłał mnie do sesji rady miasta z 1994 roku, mówiąc, że poruszono tam ten temat, i że była ona żenująca - opowiada Marcin Kącki, autor książki "Maestro" o Wojciechu Kroloppie.
Sesja o której powiedział Kąckiemu Grobelny, dotyczyła odznaczenia osób ważnych dla Poznania. Jedną z nich miał być Jerzy Kurczewski, twórca chóru Polskie Słowiki. Jedna z radnych poinformowała jednak zebranych, że "na początku kadencji zgłosiła się do niej matka chłopca będącego w chórze profesora Kurczewskiego z prośbą o interwencję w sprawie zmuszania go do praktyk seksualnych. Uważała, że ten chór deprawuje". Fakt ten opisał w książce "Maestro" dziennikarz "Gazety Wyborczej" Marcin Kącki.
Jak się okazało, Kącki nie mógł dotrzeć do tych stenogramów, ponieważ były one utajnione. - Grobelny znalazł się w klinczu, powiedział mi o sesji, ale nie mógł mi pokazać stenogramów ani ich odtajnić - mówi Kącki.
Część radnych chce ujawnienia sesji sprzed prawie 20 lat. CZYTAJ WIĘCEJ
Przekazał zdjęcia dokumentów
Zdjęcia utajnionych dokumentów dziennikarz zdobył jednak od innego ówczesnego radnego, Michała Stuligrosza (bratanek dyrygenta Stefana Stuligrosza - red.), który przekazał je Kąckiemu ponad rok temu. - Powiedział mi, że nie ma sensu milczeć, bo i tak wszyscy wiedzieli - mówi Kącki.
Stuligrosz dodaje także, że on sam był on przeciwny utajnianiu sesji.
- Dokument pozostawał tajny ponieważ nikt wcześniej się o niego nie zwracał. Kiedy Kącki zwrócił się do mnie, sfotografowałem go i przekazałem zdjęcia. Sytuacja miała miejsce 19 lat temu, nie wymaga już utajniania. Ja wtedy byłem zdecydowanie przeciw utajnieniu. Dyskusja czy utajnić obrady była dłuższa niż same obrady - wspomina radny. Przyznaje też, że podczas głosowania o utajnieniu obrad pośród radnych nie było jednomyślności.
Stuligrosz podkreśla także, że informacje jakie usłyszał podczas sesji nie były dla niego zaskoczeniem. - Dla mnie i dla wielu poznaniaków informacje dotyczące spraw obyczajowych i niedopuszczalnych praktyk w stosunku do śpiewaków w chórze Polskie Słowiki były powszechnie znane - mówi.
Ostatecznie sesję utajniono, Kurczewski decyzją radnych odznaczenia jednak nie otrzymał.
Konsekwencje moralne
Po otrzymaniu zdjęć, Kącki mógł ujawnić, że mimo wyraźnego sygnału o bardzo poważnych nieprawidłowościach w chórze zarządzanym już wówczas przez Wojciecha Kroloppa, nikt tego nie zgłosił. Kącki zwraca też uwagę na fakt, że wielu ówczesnych radnych piastuje dziś wiele istotnych stanowisk. Część dalej zasiada w radzie miasta, Ryszard Grobelny jest z kolei prezydentem Poznania.
- W tej chwili tamtych radnych czekają przede wszystkim konsekwencje moralne. Wachowska doniosła o przestępstwie, mówiąc że ma świadka i pokrzywdzonego, który był zmuszany do praktyk seksualnych. Mówi o zachowaniach pedofilskich. Publicznie mówi o przestępstwie. Jeżeli to nie ma dalszego ciągu w prokuraturze, można się zastanowić, czy radni nie złamali prawa. Warto pamiętać, że po tym, jak to utajnili, Krolopp molestował co najmniej 4 chłopców - podkreśla dziennikarz.
Ktoś otworzył okno
Kącki zwraca też uwagę, jak jego zdaniem łatwo radni przeszli nad głosem Wachowskiej do porządku obrad.
- Niezwykłe jest to, że Wachowska przedstawia te informacje z pierwszej ręki. Zaraz potem pojawia się wypowiedz innego radnego. Zupełnie jakby jej słowa były wiatrem czy przeciągiem. Ktoś na chwilę otworzył okno. Pytanie czy radni zrobili tak, bo było to dla nich normalne, a zło tego typu banalne, czy też nie chcieli tego zaakceptować. Rozmawiali o sprawach dotyczących molestowania jakby byli przy herbatce -podkreśla dziennikarz.
Radny bije się w pierś
Stuligrosz, próbując sobie przypomnieć kto wystąpił z wnioskiem o utajnienie wskazał na radnego Janusza Pazdera, przyznając jednak, że nie jest tego pewny. Wskazany przez Stuligrosza były już radny zaprzecza.
- Obrady sesji zostały utajnione na samym początku rozpatrywania trzech projektów uchwał dotyczących wyróżnień honorowych, na wniosek komisji organizacyjno-prawnej. Była to stała praktyka przy rozpatrywaniu takich spraw i tylko z tego powodu sesja w tym punkcie była utajniana - twierdzi Pazder. Dodaje też, że takie następstwo zdarzeń jakie opisał redaktor Kącki: najpierw wystąpienia radnych, a dopiero po nich mój wniosek o utajnienie sesji, jest niezgodne z faktami.
- Wczoraj poprosiłem o wgląd do protokołu i tak właśnie rzecz się przedstawia. Nie oznacza to, że ktokolwiek z obecnych wówczas na sali może nie poczuwać się do odpowiedzialności: tak, jesteśmy winni grzechu zaniechania. I ani inny niż dziś poziom wrażliwości w tym względzie, ani przekonanie jakie mogliśmy mieć znając radną Wachowską, że ze swojej wiedzy zrobiła stosowny użytek nie mogą być usprawiedliwieniem, skoro nikt z nas o to nie zapytał - bije się w pierś radny.
Problem z firankami
- Ta dyskusja radnych odczytywana ze stenogramów przypomina mi trochę dyskusję głuchych,
mówiących różnymi językami, nie dociera do nich powaga niezwykłych zarzutów jakie został przedstawione - mówi Kącki.
Dodaje też, że Poznań jest miastem, w którym o pewnych rzeczach lepiej jest głośno nie mówić. Lepiej przemilczeć.
- Poznań ma problem firanek. Nie mówmy nikomu co się dzieje w domu. Poznań nie chce być postrzegany przez pryzmat rozliczeń wewnętrznych. W tak dużym skupisku ludzi jest to trudne - twierdzi dziennikarz "GW".
Z Ryszardem Grobelnym, który naprowadził Kąckiego na trop utajnionej sesji, nie mogliśmy się dziś skontaktować.
Oto zdjęcia które Michał Stuligrosz przekazał Marcinowi Kąckiemu :
Autor: kk/par / Źródło: TVN24 Poznań
Źródło zdjęcia głównego: TVN 24