Sanitariusze z kaliskiego szpitala pozostawili bezdomnego pana Zbigniewa kilkaset metrów od schroniska. Wcześniej amputowano mu odmrożoną stopę, do przytułku ledwo dotarł. Szpital tłumaczy się, że i tak zrobił więcej niż do niego należało. Materiał "Faktów" TVN.
Bezdomny trafił do schroniska Brata Alberta w Kaliszu. Po amputacji stopy, którą sobie odmroził, karetka zostawiła go ok. 300 metrów od schroniska. Musiał dojść sam. O kulach i z zabandażowaną nogą. - Zapytałem gdzie to jest. Pokazali mi drogę i pojechali - mówi Zbigniew Kubera, który dostał opatrunek na jeden dzień. Twierdzi też, że szpitala nie interesowało, czy i gdzie później trafi na kontrolę.
"Transport ze względów humanitarnych"
Dlaczego zatem sanitariusze nie podwieźli go pod drzwi schroniska? Szpital twierdzi, że zrobili nawet więcej niż do nich należało.
- Ten transport został mu przyznany tak naprawdę ze względów humanitarnych. Poza tym nie był wysadzony 300 metrów od schroniska, tylko 20 - mówi rzecznik kaliskiego szpitala Paweł Gawroński. Reporter "Faktów" TVN sprawdził jednak, że od drogi do schroniska jest ponad 10 razy dalej niż mówi rzecznik.
Pielęgniarka środowiskowa przyznaje, że karetki specjalnie nie dowożą bezdomnych przed drzwi schroniska, bo jeśli nie zostaną przyjęci, będą musieli wrócić do szpitala. - Co ja mam z nimi zrobić? Wysadzić pod śmietnikiem po lewej stronie? Bo takie mam rozwiązania - mówi Iwona Biczkowska.
"Poprzednio też nam podrzucali panów"
Schronisko nie miało obowiązku przyjąć pana Zbigniewa, tym bardziej że nie ma warunków dla osób niepełnosprawnych.
- Poprzednio też tak nam podrzucali kilku panów. U nas jest klatka schodowa, jest problem, żeby tych ludzi, którzy są okaleczeni i nie mogą chodzić, wciągać na górę. My nie mamy ani salowej, ani pielęgniarki - żali się Bożenna Pietniunas, prezes towarzystwa pomocy im. św. Brata Alberta w Kaliszu.
Autor: ib/gp / Źródło: Fakty TVN
Źródło zdjęcia głównego: Fakty TVN