1992 rok był tragiczny dla Puszczy Noteckiej. W czasie wielkiej suszy w czerwcu wybuchł pożar, który pochłonął prawie 600 hektarów lasu. Ale prawdziwe piekło rozpętało się w sierpniu...
"Po rekordowo gorącej niedzieli (38 stopni w Słubicach) równie upalny poniedziałek. Nad morzem będzie 33 stopni ciepła. Ochłodzenia należy się spodziewać od jutra, temperatura spadnie o 10 stopni Celsjusza, od zachodu będzie postępować zachmurzenie z lokalnymi burzami" - pisał 10 sierpnia 1992 roku "Dziennik Bałtycki".
I faktycznie, to był gorący dzień. W rejonie Puszczy Noteckiej termometry pokazywały nawet ponad 38 kresek.
Po południu pociąg z Poznania do Krzyża Wielkopolskiego pokonywał odcinek prowadzący przez Puszczę Notecką. Jechał z usterka - jeden z wagonów miał zblokowane hamulce, w efekcie czego spod kół sypały się iskry.
Gdy pociąg mijał Miały, strażacy z Wielenia dopiero co wrócili z akcji gaśniczej w Wieleniu Południowym. Po chwili w komendzie znów rozdzwoniły się telefony. Była godzina 16:27. Palił się nasyp kolejowy między Miałami a Drawskim Młynem.
Płomienie wysokie jak wieżowce
- Ujrzeliśmy słup dymu, byliśmy już pewni, że pali się las i to na dużym obszarze - wspominał naczelnik Ochotniczej Straży Pożarnej w Wieleniu, Dominik Dembski.
Po wysuszonej leśnej ściółce ogień przemieszczał się momentalnie. Nie pomagały warunki atmosferyczne. - Temperatura była przeokropna, siła wiatru była też olbrzymia. W związku z tym nie było żadnych szans - mówił w filmie przygotowanym dla Lasów Państwowych Jan Naranowicz, były zastępca komendanta wojewódzkiego Państwowej Straży Pożarnej w Poznaniu*.
Strażacy próbowali zepchnąć linię ognia jak najbliżej jezior, co miało ograniczyć jego rozprzestrzenianie.
Słup dymu był widoczny z odległości 20 kilometrów. Sięgał dwóch kilometrów. - Dym był niczym gęsta mgła. Powietrze aż drgało od gorąca - wspominał Dembski.
Same płomienie sięgały 25-30 metrów. - Olejki eteryczne, które wydzielały się na skutek wysokiej temperatury powodowały przerzuty ognia, przyspieszenie frontu pożaru - opowiadał Ryszard Urbański, były komendant powiatowy Państwowej Straży Pożarnej w Pile*.
O godzinie 18 pożar obejmował już 500 hektarów. Godzinę później już 1500 hektarów.
- Skierowano nas na skrzyżowanie dróg Zawada - Drawski Młyn - Piłka. Paliły się korony drzew, ogień przemieszczał się kilka razy przez to samo miejsce. Działało już coraz więcej jednostek, niestety w stosunku do potrzeb było to za mało - mówił Dembski.
Po obronie ważnego dla komunikacji skrzyżowania skierowano ich do miejscowości Zawada. Mieli tam czerpać wodę do gaszenia pożaru ze stawów rybnych. - Kilka motopomp pracowało bez ustanku, dolewano tylko paliwo. Broniono budynków mieszkalnych, co zakończyło się sukcesem. Niestety, spłonął samochód z OSP Rosko. Kierowca z objawami zaczadzenia został przewieziony da szpitala - relacjonował Dembski.
Topił się lakier na samochodach
Potem ogień przemieścił się w okolice miejscowości Potrzebowice. Zagrożone były budynki nadleśnictwa, budynki mieszkalne, magazyny i skład paliwa.
Jednostka, w której był Dembski, próbowała się tam dostać. - Leśnicy przekazali nam informację że drogi leśne są nieprzejezdne, bo cały las stoi w ogniu. Zdecydowaliśmy się na jazdę do Wielenia i dalej szosą do Potrzebowic - wspominał.
Ale i tą trasą nie dojechali. Na wysokości Jarynia natrafili na ścianę ognia. Powietrze było tak gorące, że spaliło lakier na ich wozie.
Piekło.
Wrócili więc do Miałów po wodę, po czym wrócili, by próbować odblokować drogę do Potrzebowic. Wiedzieli, że tam są ich koledzy i mogą potrzebować drogi do ucieczki.
Do gaszenia pożaru włączali się sami mieszkańcy. - Akurat my byli na polu, zboże zbieraliśmy z pola, i poczuliśmy dym - mówił Edmund Kużnicki, były sołtys Miałów w reportażu przygotowanym przez Marcina Krygera dla gminy Wieleń**. Razem z synem od razu wrócili ciągnikiem do domu, po czym syn pojechał poorać ciągnikiem pasy ziemi, by ogień dalej się nie rozprzestrzeniał.
Dembski: - Działaliśmy w zorganizowanym szybko plutonie, trzy samochody pożarnicze, ciągnik i ludzie z łopatami. Podjechaliśmy tyłem do ściany ognia, aby w razie konieczności szybko się ewakuować. Asfalt był tak rozgrzany że zostawały ślady opon.
Udało się.
"Dzieci obok mnie klęczały i się modliły"
Gdy droga była już przejezdna, zastęp, w którym był Dembski przejechał do Wielenia uzupełnić paliwo. Sztab akcji zdecydował, że mają udać się na posiłek i odpocząć, bo licząc inne akcje, byli już na służbie od kilkunastu godzin.
Ale nie trwało to długo. Już po pół godzinie skierowano ich do Miałów. Tam paliły się już zabudowania gospodarcze, a ogień nie zamierzał odpuszczać.
Strażacy wspominają, że wyglądało to jakby wybuchła tam wojna. Kobiety uciekały na stację kolejową z tobołkami i dziećmi. - Było takie polecenie z megafonów, że kobiety z dziećmi opuszczają wioskę, a mężczyźni zostają i ją ratują - wspominał Roman Stańko, prezes OSP Miały*.
Edmund Kużnicki, ówczesny sołtys Miałów, mieszkał nieco dalej od pożaru. Pod swój dach przygarnął osoby, które uciekły z zabudowań w pobliżu ognia. Jak wspomina, w pogotowiu czekał już ciągnik z doczepioną przyczepą, którym w razie niebezpieczeństwa wszyscy mieli się ewakuować.
Ewakuowanych z leśnych osad do swojego domu wywoziła swoim autem też mama Dominika Dembskiego. - Dom wyglądał jak wielki punkt ewakuacyjny - mówił naczelnik OSP Wieleń.
Ludzie uciekali też z Mężyka i z Wrzeszczyna Wybudowania. Maria Siemieniak, była sołtys Mężyk została z dziećmi z wiosce. - Kręciłam wodę w studni a dzieci obok mnie klęczały i się modliły - wspominała, dodając, że pod domem mieli przygotowane rowery, gdyby jednak trzeba było uciekać.
Około godziny 0:20 spadły pierwsze krople deszczu, a kilkanaście minut później nadciągnęła gwałtowna burza, która w ciągu 15 minut ugasiła ogień, ratując tym samym pozostałą część Puszczy Noteckiej. Bez jej pomocy - jak przyznają strażacy uczestniczący w akcji, straty byłyby kilka razy większe.
Dembski: - Ludzie klęczeli i płakali ze szczęścia.
Siemieniak: - Jak ten cudowny deszcze spadł, to dopiero żeśmy wiedzieli, że będziemy żyć**.
Jeden z największych pożarów w historii
W sierpniu 1992 roku w ciągu 8 godzin spłonęło 5600 hektarów Puszczy Noteckiej, 19 budynków gospodarczych i trzy gospodarstwa. Nie było ofiar w ludziach.
W akcji uczestniczyło 71 wozów strażackich, 7 samolotów i śmigłowiec.
Pogorzelisko sprzątano aż do kwietnia 1994 roku. W prace te zaangażowane było 5 tysięcy osób. W miejscu spalonych drzew rośnie już nowy las. Prace odnowieniowe pożarzyska zajęły w sumie osiem lat. Posadzono 80 milionów sadzonek. Zmieniony został skład gatunkowy lasu, obecnie 75 procent stanowi sosna, a pozostałe to domieszki brzozy, modrzewia, dębu i świerka.
Pożar w Puszczy Noteckiej był jednym z największych i zarazem najszybciej postępującym pożarem w powojennej Europie. Las płonął w tempie 500-1000 hektarów na godzinę. Był drugim co do wielkości pożarem lasu w Polsce po II wojnie światowej. Na pierwszym miejscu plasuje się pożar w Kuźni Raciborskiej, który wybuchł dwa tygodnie później. Jako przyczynę obu pożarów wskazuje się iskry z zaciśniętych hamulców przejeżdżającego pociągu, które doprowadziły do zapalenia się wysuszonej ściółki leśnej.
Od 1992 roku stworzono sieć monitorującą lasy i otwarto bazę, w której stacjonują samoloty gaśnicze.
Wzdłuż torowiska utworzono 8-metrowe pasy przeciwpożarowe (pozbawione roślinności), a także biologiczne pasy bezpieczeństwa o szerokości od 50 do 100 metrów, porośnięte wyłącznie gatunkami liściastymi.
Korzystałem z materiałów Lasów Państwowych (*cytaty oznaczone jedną gwiazdką), reportażu Marcina Krygera "To przyszło tak nagle" przygotowanego dla gminy Wieleń (**cytaty oznaczone dwiema gwiazdkami)
Źródło: TVN 24 Poznań
Źródło zdjęcia głównego: OSP Wieleń