23 rodziny, czyli około 200 tys. pszczół pomarło na polu pod Wschową (Lubuskie). Owady wybudziły się podczas wycinki drzew. Właściciel pasieki ma żal do ludzi odpowiedzialnych za pomór 80 proc. jego chowu. Oskarża gminę i przyszłych właścicieli pola, na którym zimowała pasieka.
Łukasz Onoszko jesienią przygotował swoje pszczoły do przezimowania na polu, w tzw. pasiece zimowej. Owady wpadają w stan hibernacji i pod żadnym pozorem nie można im wtedy przeszkadzać, przenosić, budzić. Dzięki uprzejmości państwa Nietopiel, właścicieli pola pod Wschową, Onoszko nieodpłatnie mógł prowadzić tam swoją pasiekę. Do czasu.
Transakcja z tragicznym końcem
Właściciel ziemi otrzymał ofertę jej sprzedaży, z czego skorzystał. Sporządził wstępną umowę z nabywcami, a datę przejęcia i całkowitej spłaty należności za grunt ustalili na początek kwietnia. Poinformowany o tym został pszczelarz, który myślał, że będzie miał czas, aby spokojnie przenieść swój dobytek.
- Przyszli właściciele powiedzieli mi, że mam zabrać swoje pszczoły, ale wiedzieli, że nie jest to możliwe natychmiast. Udałem się do państwa Nietopiel. Ci powiedzieli, że nabywcy staną się prawowitymi właścicielami ziemi w marcu lub kwietniu. Ta odpowiedź mnie zadowoliła, bo wcześniej nie mogłem ruszyć pszczół. Państwo Nietopiel kazali się przyszłym właścicielom ze mną dogadać, żeby nie stała się żadna krzywda. Ale stała się - załamuje ręce Łukasz Onoszko.
Okazało się, że w międzyczasie nabywcy ziemi, jako że mieli wstępną umowę kupna pola, rozpoczęli tam prace. Wystąpili do urzędu o pozwolenie na wycięcie drzew.
Inspektor Ochrony Środowiska we Wschowie wydał zgodę na wycięcie wierzb, mimo że wiedział o pasiece na polu. Był przekonany, że jest pusta.
Pszczoły wyrwane ze snu
I tak na miejscu pojawił się ciężki, hałaśliwy sprzęt, który wybudził pszczoły ze stanu hibernacji. Zdezorientowane, niektóre opuszczały ule, inne zostały w środku. A że było zimno, zdecydowana większość rodzin po prostu nie miała szans na przeżycie.
Kiedy Onoszko dowiedział się o wycince, czym prędzej udał się na miejsce, aby ją przerwać. Jak mówi, informował robotników, że w ulach są pszczoły, że ten hałas i spadające na ule gałęzie zabijają jego owady. Nikt nie reagował.
Jak dalej relacjonuje, na miejsce wezwano policję, ale nic to nie zmieniło, ponieważ nabywcy ziemi dysponowali wstępną umową sprzedaży, mogli zatem wykonywać swoje czynności. Właścicielowi pasieki pozostało tylko obserwować, jak giną jego pszczoły.
Pszczelarz stracił około 80 proc. swojego chowu. To 23 rodziny, czyli około 200 tys. pszczół. Jak mówi, ich siła tkwi właśnie w rodzinie, a ta obecnie jest przetrzebiona. Jeśli temperatura spadnie poniżej zera, te pszczoły, który pozostały przy życiu, mogą podzielić los swoich sióstr.
Sprawa w prokuraturze
Onoszko czuje się bezradny. Winę zrzuca na władze gminy, które wydały pozwolenie na wycinkę drzew. Nie ukrywa też żalu do przyszłych właścicieli terenu, których zresztą od wielu lat zna osobiście. Nikt jednak nie poczuwa się do odpowiedzialności za to, co się stało.
- Do nas wpływa wniosek, na miejsce jedzie urzędnik i musi oszacować drzewa i dopełnić wszelkich procedur. My nie wchodzimy pomiędzy właścicieli i dzierżawców, bo to nie nasze zadanie. My dajemy tylko zezwolenie na wycinkę, a reszta jest w gestii właściciela, on zleca wycinkę i zabezpiecza własny majątek - informuje Miłosz Czopek, zastępca burmistrza Wschowy.
Nabywcy pola nie chcieli rozmawiać przed kamerą. Z tego, co mówili, nie czują się winni pomoru pszczół.
Pan Łukasz zapewnia, że nie zostawi tak tej sprawy. Już zgłosił ją do prokuratury.
Autor: ib / Źródło: TVN24 Poznań
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Poznań