Jedenasty tom akt sprawy księdza Andrzeja Dymera zaginął. Znajdują się w nim wrażliwe dane mężczyzn, którzy jako podopieczni duchownego mieli być wykorzystywani przez niego seksualnie. O sprawie poinformowała szczecińska "Gazeta Wyborcza".
Prezes Sądu Okręgowego w Szczecinie Maciej Strączyński potwierdził w rozmowie z nami doniesienia "Gazety" o zgubieniu jednej z teczek akt sprawy księdza Dymera. - Szukamy tych akt. Problem polega na tym, że było jedenaście teczek w tej sprawie i dziesięć z nich było opisanych zgodnie z zasadami, a ta jedenasta była opisana jako "pesele" i dlatego została zagubiona – przekazał nam Strączyński.
Przyznał także, że w tej teczce były dane osób, które miały być ofiarami księdza.
Poszukiwania tomu
Jak pisze "Gazeta Wyborcza", poszukiwania teczki trwają już od kilku tygodni. Sprawa miała wyjść na jaw, kiedy prokuratura zwróciła się do Sądu Rejonowego Szczecin-Centrum o zwrot akt sprawy. Wtedy okazało się, że brakuje jednego tomu z danymi wrażliwymi mężczyzn, którzy jako nastolatkowie mieli być wykorzystani seksualnie przez duchownego. Były tam nazwiska, numery PESEL, adresy poszkodowanych.
Poszukiwania tomu nadzoruje Prokuratura Okręgowa w Szczecinie. "Wstępne ustalenia wskazują, że do zaginięcia tomu akt doszło na terenie Sądu Rejonowego Szczecin-Centrum w Szczecinie" - poinformowała na portalu społecznościowym. Dodano także, że ustalane są okoliczności zaginięcia akt i osoby za to odpowiedzialne.
Wrażliwe dane
Jak przypomina "Gazeta", akta umorzonego w 2009 roku śledztwa trafiły do sądu w związku ze sprawą karną o zniesławienie, którą Dymer wytoczył dziennikarzowi "Wyborczej". Te akta, a w szczególności zeznania przesłuchanych przed kilkunastu laty domniemanych ofiar księdza, miały być ważnym dowodem w tej sprawie.
- Te akta dotarły z prokuratury do Sądu Rejonowego Szczecin-Centrum, by później wrócić do prokuratury. Potem kolejny raz zostały odesłane z prokuratury do sądu – mówił "Gazecie" sędzia Strączyński.
Osoby z 11. tomu akt sprawy to mężczyźni, którzy twierdzili, że jako nastoletni chłopcy byli wykorzystywani seksualnie przez ks. Dymera, kierującego wtedy szczecińskim Schroniskiem im. Brata Alberta. Ich relacje zebrał w 2003 roku dominikanin o. Marcin Mogielski.
Nietykalny ksiądz
Szczecińscy biskupi mieli wiedzieć o czynach księdza Dymera od ponad ćwierć wieku, ale nic w tej sprawie nie zrobili, a ksiądz Dymer w tym czasie był przez nich wręcz chwalony za kierowanie kolejnymi instytucjami kościelnymi.
Pierwsze sygnały miały wpłynąć do kurii już w 1995 roku. Śledztwo wszczęto jednak dopiero po publikacji dziennikarzy "Gazety Wyborczej" w 2008 roku. Mimo to przez te lata duchownego nie spotkała kara – przestępstwa się przedawniły, a w dodatku przez długi okres nie odsunięto księdza od pracy z dziećmi.
Sprawę w reportażu "Najdłuższy proces Kościoła" przedstawił dziennikarz TVN24 Sebastian Wasilewski.
Oskarżany o molestowanie i gwałty na nastolatkach ksiądz Dymer zmarł w 16 lutego tego roku. Jak informował Kościół, po długiej chorobie. Prokuratura bada jednak szczegóły śmierci księdza.
Źródło: TVN24 Szczecin/Gazeta Wyborcza