W styczniu ruszy proces gdyńskiego gangu sutenerów. Na ławie oskarżonych zasiądzie 21 osób. Zdaniem śledczych, mężczyźni zmuszali kobiety do prostytucji, a nawet je tatuowali. W ciągu czterech lat mieli zarobić prawie sześć milionów złotych.
7 stycznia przed Sądem Okręgowym w Gdańsku stanie 21 osób. Wszystkich oskarżono o działalność w zorganizowanej grupie przestępczej, która czerpała korzyści z prostytucji nawet 70 kobiet. Na czele grupy stali trzej bracia.
Jak podaje "Gazeta Trójmiasto" w dniu procesu zarządzono specjalne środki ostrożności. Być może niezbędne będą też wejściówki, a w sądzie pojawi się też więcej policjantów.
Kibicują im prostytutki
- Nie da się ukryć, że bracia B. mają spore grono wielbicielek. Nawet gdy dowożono ich do prokuratury na przesłuchania, przed budynkiem ustawiały się panie, które głośno im kibicowały. Wykrzykiwały imiona i zapewniały o dozgonnej miłości – powiedział "Gazecie" jeden z prokuratorów.
Kobiety zmuszane do prostytucji były tatuowane i w ten sposób podpisywane, jako własność szefów gangu
"Rodzinny" interes
Grupa działała od czerwca 2009 r. do września 2013 r., a zarządzała nią trójka braci B. w wieku 34, 31 i 26 lat. Głównym szefem był średni z braci – Aleksander B., z wykształcenia pedagog, w swoim środowisku nazywany "Złoty", "Mniejszy" lub "Olo".
Ściśle współdziałali z nim jego bracia: Leszek B. i Paweł B. Grupa działała głównie na terenie Gdyni-Witomina, gdzie mieszkała większość oskarżonych. Miała jednak plany rozszerzenia działalności niemal na całe Pomorze.
"Niewolnica Pana Leszka"
Ofiary były werbowane głównie w sopockich i gdyńskich dyskotekach oraz klubach. Gangsterzy wyszukiwali kobiety z problemami finansowymi. Oferowali pożyczki. Gdy nie mogły ich spłacić, padała propozycja świadczenia usług seksualnych. Kobiety były bite i zmuszane do seksu.
Zarówno te, które dobrowolnie świadczyły usługi seksualne, jak i te zmuszane, były traktowane jak niewolnice. Niektóre miały szokujące tatuaże, podkreślające do kogo należą, np. „Niewolnica Pana Leszka". Znajdowały się one na nogach, plecach, ramionach i w miejscach intymnych. Tatuowane było też słowo „Organizacja”.
Własne agencje towarzyskie i haracze
Bracia B. zarządzali czterema agencjami działającymi na terenie Gdyni. Jak wyjaśniał Marciniak, w każdej z nich jednorazowo pracowało od 6 do 7 kobiet, a w ciągu czterech lat przewinęło się przez nie w sumie około 70. Bracia wyszukiwali również w ogłoszeniach prasowych inne agencje towarzyskie i stosując groźby oraz przemoc fizyczną, zmuszali pracujące tam kobiety do płacenia haraczu (do 2 tys. zł miesięcznie od każdej z nich).
Prokuratorzy wyliczyli, że w ciągu czterech lat działalności grupa zarobiła na prostytutkach nie mniej niż 5,8 mln zł. Jak wyjaśnił Marciniak, pieniądze te były rozdzielane według uznania braci B. pomiędzy członków grupy pomagających im w ściąganiu haraczy, pilnowaniu prostytutek, umawianiu i kontrolowaniu ich pracy itp.
Grozi im 15 lat więzienia
Na poczet kar grożących oskarżonym zabezpieczono część należącego do nich majątku o łącznej wartości prawie pół miliona zł. Ustanowiono też hipotekę przymusową na należącym do jednego z oskarżonych mieszkaniu, w którym działała agencja towarzyska.Za zarzucane przestępstwa oskarżonym grozi kara do 15 lat pozbawienia wolności, grzywna oraz przepadek korzyści osiągniętych z przestępstw.
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem, pokazać go w niekonwencjonalny sposób - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl.
Autor: aa/r / Źródło: TVN 24 /Gazeta Trójmiasto /PAP
Źródło zdjęcia głównego: Prokuratura Okręgowa w Gdańsku