Bydgoski sąd zwolnił z aresztu mężczyznę oskarżonego o śmiertelne pobicie swojej córki, dwuletniej Wiktorii. Sprawa śmierci dziewczynki rok temu zbulwersowała całą Polskę. Mężczyzna wrócił już do miasteczka, w którym za to co zrobił, chciano go wcześniej zlinczować. Teraz sąd - powołując się na opinię biegłego - twierdzi, że wcale nie musiało dojść do pobicia. Twierdzi, że dziewczynka mogła umrzeć na bardzo rzadką chorobę genetyczną.
Mieszkańcy niewielkiego Żnina (woj. kujawsko-pomorskie) są w szoku. Oskarżony o śmiertelne pobicie dziecka od poniedziałku cieszy się wolnością. Rok temu, gdy sprawa wyszła na jaw, o mało nie zlinczowali oskarżonego. Wtedy nikt nie miał takich wątpliwości, jakie dziś ma sąd.
- Nie ma w tej chwili, jak mówi sąd, jakichkolwiek bezpośrednich dowodów, które by pozwalały uznać, że obrażenia są wynikiem przestępczych działań oskarżonego - mówi Włodzimierz Hilla, rzecznik prasowy Sądu Okręgowego w Bydgoszczy.
W styczniu 2011 roku, gdy wezwano pogotowie, dziewczynka nie dawała już znaków życia. Ojciec został aresztowany i oskarżony o śmiertelne pobicie. Prokuratura zażądała 15 lat więzienia. W tej sprawie zarzuty usłyszała także matka dziecka, która według prokuratury wiedziała, co się działo w domu, ale nie reagowała.
Od upadków?
Według sądu, siniaki na ciele Wiktorii mogły się pojawiać od drobnych urazów i upadków. W opinii biegłego, wydanej na podstawie sądowych akt, Weronika mogła cierpieć na bardzo rzadką chorobę genetyczną Ehlersa-Danlosa. Schorzenie charakteryzuje się nadmierną elastycznością skóry oraz stawów, z często utrudnionym gojeniem ran.
Sprawa potrwa pewnie jeszcze wiele miesięcy. Do czasu ogłoszenia wyroku oskarżony musi się meldować na komisariacie. Nie wolno mu zbliżać się do dzieci.
Źródło: Fakty TVN
Źródło zdjęcia głównego: Fakty TVN