Zbigniew Ziobro jest już zwierzchnikiem prokuratorów, a niebawem może mieć pod kontrolą także dyrektorów sądów. Według ministerstwa zmiany te mają "odciążyć prezesów od obowiązków z zakresu administrowania sądami". Obawy mają nie tylko posłowie opozycji, ale również sami sędziowie. Materiał "Czarno na białym".
Pod koniec lutego Sejm opowiedział się za nowymi przepisami wprowadzającymi zmiany w ustroju sądów powszechnych. Według resortu sprawiedliwości mają one na celu "uporządkowanie systemu pracy dyrektorów sądów i zwiększenie sprawności w zarządzaniu kadrami i finansami sądów". Zdaniem ministerstwa ma to "odciążyć prezesów sądów od obowiązków z zakresu administrowania sądami".
W połowie marca projekt trafił do Senatu, który wniósł jedną poprawkę. Następnie został skierowany do komisji sprawiedliwości.
W czwartek Sejm przyjął senacką poprawkę. Nowelizację musi teraz jeszcze podpisać prezydent.
Zatwierdzając zmiany, Sejm opowiedział się tym samym za oddaniem władzy nad kolejną bardzo ważną częścią wymiaru sprawiedliwości Zbigniewowi Ziobrze. W myśl nowych zasad sądami wciąż rządzić będą prezesi. To oni będą nadzorowali i zatrudniali sędziów. Dyrektorzy, którym podlegają wszyscy pracownicy administracyjni, będą już jednak zatrudniani i zwalniani tylko przez ministra.
Do tej pory dyrektorzy sądów także powoływani byli przez ministra. Działo się to jednak na wniosek prezesa sądu i po przeprowadzonym przez niego konkursie. Nowe przepisy konkursów nie przewidują. Odbierają za to prezesom kontrolę nad dyrektorami, a co za tym idzie - ważną częścią funkcjonowania sądów. Przekazują ją ministrowi sprawiedliwości i prokuratorowi generalnemu, przyznając mu tym samym dużą władzę w sądach.
"To jest pierwszy etap"
Zastrzeżenia do nowych przepisów mają nie tylko posłowie opozycji, ale i sędziowie.
- To nie zmierza do tego, żeby sądy były bardziej sprawne, tylko żeby, być może, były mniej niezależne - komentuje w rozmowie z "Czarno na białym" Małgorzata Kluziak, prezes Sądu Okręgowego w Warszawie.
Podobnego zdania jest Aleksandra Janas, sędzia Sądu Apelacyjnego w Katowicach, według której w zmianach może chodzić o to, by "minister sprawiedliwości uzyskał większy wpływ na bieżące działanie sądów".
- To jest pierwszy etap, to jest przyczółek - ocenia sędzia Sądu Rejonowego w Poznaniu Bartłomiej Przymusiński.
- To jest zapowiedź tego, że sądy być może są w wyobrażeniu pana ministra tymi instytucjami, które mają funkcjonować zupełnie inaczej, mają być delegaturami ministerstwa sprawiedliwości - dodaje.
Jak przyznaje Małgorzata Kluziak, zajmujący się finansami dyrektor ma duży wpływ np. na przyznawanie nagród. - On decyduje co prawda o nagrodach pracowników administracyjnych, ale może być np. tak, że prezes sądu, który nadzoruje asystentów, będzie potrzebował ich nagrodzić z powodu jakiejś zwiększonej potrzeby dotyczącej obsługi danych sędziów, sędziego czy spraw. I będzie musiał uzyskać zgodę dyrektora na takie dysponowanie finansami - wyjaśnia.
- Na pierwszy rzut oka wydaje się, że, jak wskazano w uzasadnieniu projektu, chodziło o zapewnienie sprawniejszego działania wymiaru sprawiedliwości, przyspieszenia procedur naboru - mówi Aleksandra Janas. - Tak naprawdę odnoszę jednak wrażenie, że cel jest nieco inny. Związany mianowicie z tym, żeby minister sprawiedliwości uzyskał większy wpływ na bieżące działanie sądów - ocenia.
"To jest pewnego rodzaju pokusa"
W czasie sejmowej debaty na temat przepisów posłowie opozycji wskazywali, że chodzi także o dodatkowe posady. Ustawa przewiduje bowiem powołanie dyrektorów nawet w sądach rejonowych, w których ich dotąd nie było. Takich sądów jest w Polsce 318.
W sumie mowa jest więc o kilkuset stanowiskach dyrektorskich, a także ponad 43 tys. etatów w sądach, które dyrektorzy będą mieli do dyspozycji.
Chodzi także ogromny majątek. Dla przykładu, dyrektor w Sądzie Okręgowym w Warszawie dysponuje rocznie budżetem wynoszącym 230 milionów złotych. W myśl nowych przepisów prezes sądu nie będzie już miała żadnego wpływu na to, kto tym dyrektorem zostanie oraz jakie będzie miał kompetencje. Będzie o tym decydował wyłącznie minister.
- To jest pewnego rodzaju pokusa, że jeżeli w danym sądzie zapadnie jakiś niepopularny wyrok albo niezgodny z oczekiwaniem społecznym czy politycznym, to ten sąd może dotknąć jakaś kara finansowa poprzez dyrektora, który jest bezpośrednio zależny od ministra - mówi Małgorzata Kluziak. - Ja oczywiście nie podejrzewam tego ministra czy każdego innego, ale to się może zdarzyć. Taka pokusa zawsze może być - dodaje.
- Posłowie, uchwalając tę ustawę dali ministrowi narzędzie, które rzeczywiście będzie mogło być wykorzystywane w różny sposób - podkreśla Bartłomiej Przymusiński. - To, co z nim zrobi minister, to jest kwestia otwarta, ale dostał ogromną władzę - ocenia.
"Przypadek krakowski nie jest żadnym uzasadnieniem"
Zbigniew Ziobro deklaruje, że zmiany wprowadzane są w imię przejrzystości i uczciwości. Na jednej z konferencji prasowych przywołał sprawę Sądu Apelacyjnego w Krakowie.
Dyrektor tego sądu został aresztowany na dwa miesiące. Jest podejrzany o przywłaszczenie 10 milionów złotych i działanie na szkodę sądu. Stanowisko stracił prezes sądu, który także może usłyszeć zarzuty. - Z tych informacji, które do nas dochodzą, to rzeczywiście (w Krakowie - red.) doszło do jakiejś patologicznej sytuacji - ocenia Małgorzata Kluziak. - Proszę mi jednak powiedzieć, czy z punktu widzenia nadzoru centralnego będzie widać lepiej, że gdzieś jest patologicznie albo nie? Skąd minister sprawiedliwości, który będzie zarządzał iluś tam dyrektorami sądów, będzie to wiedział? W jaki sposób to skontroluje? - pyta.
- Przypadek krakowski nie jest żadnym uzasadnieniem dla tych zmian, bo te przepisy, które uchwalono, nie zapobiegną tym sytuacjom, skoro nie zapobiegło im już to, że wcześniej dyrektorzy podlegali ministrowi - wskazuje Bartłomiej Przymusiński.
Minister mógł odwołać dyrektora już w oparciu o poprzednie przepisy, a oskarżany dyrektor Sądu Apelacyjnego w Krakowie od ponad roku był formalnie kontrolowany przez ministra Ziobrę.
Autor: kg/ja / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24