Przykład Węgier, pokazuje, jak odpowiednimi zmianami w ordynacji wyborczej można zagwarantować sobie wygraną nawet gdy spada poparcie wyborców. Dużo zależy od tego, jak wytyczone zostaną okręgi wyborcze, a o zmianach w tym zakresie mówił już wprost Jarosław Kaczyński. Materiał "Czarno na białym" TVN24.
Miejsce, które ma być dowodem na to, że reforma ordynacji wyborczej ma sens - okręg wyborczy do Senatu numer 61 na Podlasiu. W 2011 roku mandat senatora zdobył tu Włodzimierz Cimoszewicz, kandydat niezależny. Wygrał wtedy z kandydatem PiS Janem Dobrzyńskim.
"Na pewno było porozumienie"
- Okręg, który był skrojony pod ewentualnego zwycięzcę wyborów - twierdzi Dobrzyński. Właśnie wtedy weszła w życie reforma ordynacji wyborczej, a senatorów po raz pierwszy wybierano w jednomandatowych okręgach, które trzeba było stworzyć. - Tutaj było na pewno jakieś porozumienie - nie ma wątpliwości kandydat PiS.
Przegrał wówczas, bo - jak mówi - granice okręgu zostały poprowadzone tak, by było w nich jak najmniej mieszkańców sympatyzujących z PiS. Okręg nr 61 to niewiele ponad 200 tys. mieszkańców, dwa sąsiednie okręgi - nr 59 i nr 60, mają niemal po pół miliona mieszkańców. - Jest to ewidentna manipulacja - ocenia Dobrzyński. I to właśnie ma się zmienić. "Gdyby ten okręg został podzielony na trzy równe ludnościowo okręgi, jak powinno być, to jego szanse (Cimoszewicza - red.) byłyby dużo mniejsze", ocenił Jarosław Kaczyński.
W jednomandatowych wyborach do Senatu zwycięzca bierze wszystko, dlatego każdy głos zdobyty w granicach okręgu jest na wagę wyborczego zwycięstwa. I to stwarza możliwości manipulacji. - Tam, gdzie mamy "stracony teren" (…), stamtąd się wycina te miejscowości, w których szanse są większe, żeby zwiększyć możliwość wygrania w innym okręgu wyborczym - tłumaczy prof. Andrzej Zoll, który w latach 1991–1993 był przewodniczącym Państwowej Komisji Wyborczej.
- Jeżeli zmieni ordynację i przetrzyma paraliż Trybunału (Konstytucyjnego - red.), to mimo że ma w tej chwili trzydzieści parę procent (poparcia - red.), może przedłużać swoją władzę - w maju 2016 roku mówiła w "Kropce nad i" prof. Jadwiga Staniszkis.
Upolityczniona ordynacja
Taki scenariusz sprawdza się na Węgrzech Viktora Orbana, który jest politycznym wzorem dla Jarosława Kaczyńskiego. Skomplikowana reforma ordynacji wyborczej, którą przeprowadził Orban, sprawiła, że jego partia niemal utrzymała w wyborach w 2014 roku liczbę miejsc w parlamencie, choć zdobyła wówczas pięć procent głosów mniej niż cztery lata wcześniej.
Przede wszystkim, Viktor Orban zmniejszył liczbę parlamentarzystów, a co za tym idzie, trzeba było zmniejszyć liczbę okręgów. - Łączono je w taki sposób, aby Fidesz uzyskiwał większość - tłumaczy dr Dominik Hejj, politolog.
Rzecznik węgierskiego rządu, pytany o zmiany w ordynacji wyborczej, ma gotową odpowiedź, która jest prawdziwa, ale tylko w części. - To nie ordynacja wyborcza pomaga zwyciężyć wybory, ale głosy. I myślę, że zdobycie większości 2/3 dwukrotnie z rzędu mówi samo za siebie - argumentował Zoltan Kovacs w 2016 roku.
Więcej materiałów na stronie magazynu "Czarno na białym" TVN24.
Autor: mm/kib / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24