Maciej Zientarski przeżył wypadek, bo nie zapiął pasów - tak stwierdził w wywiadzie dla dziennika.pl przyjaciel dziennikarza Maciej Pruszyński. Stan Zientarskiego nadal jest ciężki.
- Były takie sytuacje, gdzie pasy ratują życie, były i takie, gdzie nie. W tym przypadku Maciek przeżył tylko dzięki temu, że jechał bez pasów. Gdyby miał zapięte i był nieprzytomny, to by się spalił w tym samochodzie - tłumaczy Pruszyński.
"Nie wiem, czy jechali 200 km/h"
Producent programu Zientarskiego "V Max" i jego przyjaciel usprawiedliwia niebezpieczną jazdę: - Myślę, że każdy mężczyzna mając okazję zasiąść za kierownicą ferrari, zechciałby sprawdzić, ile ono pojedzie - mówi dziennikowi.pl. Na odcinku warszawskiej ul. Puławskiej, gdzie jest ograniczenie do 50 km/h, Zientarski jechał prawdopodobnie aż czterokrotnie szybciej.
Pruszyński nie ma takiej pewności: - Nie wiem, czy jechali 200 na godzinę. Dodaje też, że Zientarski miał w życiu tylko jeden wypadek, jeszcze w czasach licealnych. - Jechał ze swoją obecną żoną na motocyklu - wspomina Pruszyński podkreśla, że "to nie była jego wina, ktoś w nich wjechał".
Prosto w słup
Do wypadku Zientarskiego doszło w czwartkową noc. Jak wynika z relacji świadków, jego czerwone Ferrari jechało ul. Puławską od ul. Wałbrzyskiej. Zatrzymało się przed światłami, na środkowym pasie, a potem ruszyło z ogromną prędkością.
Po kilkudziesięciu metrach samochód podskoczył na nierówności jezdni, przeskoczył przez krawężnik i z wielką siłą uderzył w słup wiaduktu. Zientarski i jego kolega Jarosław Zabiega wylecieli z samochodu.
Ferrari całkowicie spłonęło. Zientarski w stanie ciężkim trafił do szpitala. Zabiega zmarł na miejscu.
Źródło: tvn24.pl, dziennik.pl, IAR
Źródło zdjęcia głównego: tvn